Zapraszamy na promocję książki "Lech Kaczyński - ostatni wywiad". W spotkaniu udział wezmą Łukasz Warzecha i Antoni Dudek. Rozmowę poprowadzi Igor Janke.
17 listopada (środa), godz. 18.00, Dom Dziennikarza, sala A, ul. Foksal 3/5, Warszawa
Łukasz Warzecha „Lech Kaczyński – ostatni wywiad", to wyjątkowa pozycja wydawnicza. Rozmowa niedokończona wskutek tragedii smoleńskiej. Ale - wciągająca, ważna i ciekawa. Także poruszająca. lektura obowiązkowa. Z przyjemnością prezentujemy fragment rozdziału III.
Łukasz Warzecha: Zamierzał Pan robić rewolucję w Kancelarii Prezydenta od razu po objęciu urzędu?
Prezydent Lech Kaczyński: Moja prezydentura miała być bardzo różna od prezydentury Kwaśniewskiego. Ja do niego nie żywię żadnej osobistej niechęci, żeby było jasne, ale jesteśmy całkiem innymi ludźmi. Natomiast żadnej rewolucyjnej zmiany w kancelarii nie planowałem. Po pierwsze – natychmiast podniósłby się straszliwy krzyk, że urządzam czystkę. Po drugie – wcale nie jest tak łatwo znaleźć odpowiednich ludzi. Miałem wprawdzie dość dobry zasób kadrowy z Urzędu Miasta, gdzie udało mi się zbudować znakomitą drużynę. Ale nie wszyscy chcieli przechodzić do Kancelarii Prezydenta, z różnych powodów.
Wigilii 2005 roku nie spędził Pan jeszcze w Pałacu Prezydenckim...
Nie. Na Wigilię w rodzinnym gronie pojechałem do Promnika. Przy czym rodzinne grono rozumiem stosunkowo szeroko. Była z nami wtedy świętej pamięci ciotka, był cioteczny brat, szwagrowie. Do pałacu przeniosłem się po świętach. Były tu panie, które pracowały z Aleksandrem Kwaśniewskim. Starałem się być wobec nich jak najmilszy, ale one, jak łatwo było przewidzieć, od razu zapowiedziały, że chcą odejść. Ja z kolei już wcześniej zapowiedziałem pani Joli Prokopczyk, mojej sekretarce z Urzędu Miasta – tam się zresztą poznaliśmy – że będzie ze mną pracować. Wiedziałem też, że dyrektorem sekretariatu będzie Zofia Gust. To ona dokończyła pracę nad organizacją sekretariatu. Dzień przed Wigilią powołałem trzech ministrów: szefa Kancelarii Prezydenta – został nim Andrzej Urbański, sekretarza stanu do spraw informacyjnych – Macieja Łopińskiego i szefową gabinetu, czyli Elżbietę Jakubiak. Było też wiadomo, że kadry przejmie Barbara Mamińska, z domu Osińska, która zresztą kieruje do dzisiaj Biurem Kadr i Odznaczeń [zginęła razem z prezydentem w katastrofie pod Smoleńskiem], departament prasowy – Ania Kamińska, dziś Kasprzyszak, departament prawny objął Adrian Dworzyński. Wkrótce po świętach nominację na sekretarza stanu dostał Robert Draba. Miałem pewien kłopot z departamentem zagranicznym, bo tak się złożyło, że życie jakoś mało mnie przeciągnęło przez dyplomację. Polityką zagraniczną zajmowałem się zawodowo przez osiem miesięcy w 1991 roku. Ostatecznie okazało się, że mógłby tę funkcję objąć wieloletni ambasador Polski w Czechach, Andrzej Krawczyk. Najlepiej znała go Elżbieta Jakubiak. Mój dodatkowy problem kadrowy wynikał z tego, że chciałem pozostawić jak najmocniejszą ekipę w Urzędzie Miasta. Warszawa jest wciąż niedoceniana, a to naprawdę olbrzymia władza, olbrzymi zakres kompetencji i olbrzymie znaczenie. No i wielkie pieniądze. Zależało mi na tym, żeby stolica pozostała w rękach ludzi, do których mam zaufanie. Zatem z warszawskiego Urzędu Miasta wziąłem do Pałacu Prezydenckiego stosunkowo niewiele osób. Z komisarzem Mirosławem Kochalskim została tam grupa ludzi, która działała niezwykle sprawnie.
Kancelaria Prezydenta to nie tylko sekretarze stanu, ale też urzędnicy niższego szczebla. Czy jest możliwe, że niektórzy z nich, którzy pracowali wcześniej z Aleksandrem Kwaśniewskim, mogli w jakiś sposób utrudniać pracę Pańskiej administracji? Nie obawiał się Pan tego?
To problem każdej administracji po roku 1989: brak odpowiednich zasobów kadrowych. Wiedziałem oczywiście świetnie, że są tutaj ludzie z okresu pana prezydenta Kwaśniewskiego, także Lecha Wałęsy, a nawet jeszcze z czasów PRL-owskiej Rady Państwa. Jeden z kierowców Macieja Łopińskiego, bardzo już wiekowy pan, pracował w czasach Henryka Jabłońskiego. Ale wymiana takich kadr nie jest wcale prostą sprawą. Chętnych na stanowiska dyrektorów czy wicedyrektorów daje się jeszcze znaleźć. Ale z chętnymi na zwykłe stanowiska urzędnicze jest znacznie trudniej.
Czy jakimś rozwiązaniem nie mogły być konkursy? Myśli Pan, że nie zgłosiliby się chętni do pracy w Kancelarii Prezydenta RP? To przecież bardzo dobrze wygląda w CV, a praca na zwykłym stanowisku urzędniczym nie obciąża skojarzeniem z konkretnym politykiem.
Może i tak. Tylko proszę pamiętać, że od pierwszego dnia urzędowania byłem pod piekielnym naciskiem medialnym.
Nie za często sięga Pan po to usprawiedliwienie?
Usprawiedliwienie? Doskonale pamiętam, jak TVN ustami pani Justyny Pochanke ogłosił wielkie nieszczęście. Pani Pochanke powiedziała: „Mamy dla was złą wiadomość, Kaczyński został prezydentem". Pierwszy atak nastąpił w związku z moją podróżą rządowym samolotem do Włoch na urlop. A był całkowicie bezzasadny, bo miałem święte prawo ten samolot wykorzystać. Zresztą gdybym miał zapłacić za bilety sam – a prezydentowi przecież nie wypada lecieć klasą ekonomiczną – tobyśmy w ogóle nie pojechali. Zatem doskonale rozumiałem, że gdybym zaczął zwalniać na większą skalę, powstałby nieprawdopodobny krzyk. Miałem zresztą doświadczenie z Urzędu Miasta. Tam ponad jedna trzecia urzędników została zwolniona. Tak pośrednio wynikało z ustawy. Tymczasem potem pojawiały się nekrologi, z których jasno miało wynikać, że ktoś umarł dlatego, że został zwolniony przez nas z pracy. Proszę zrozumieć: przy tym nacisku medialnym, który na nas wywierano, nie było możliwości przeprowadzenia wymiany urzędników na wielką skalę. Zastanawiam się zresztą, czy taka wymiana w ogóle byłaby potrzebne. Miałem za sobą doświadczenia z NIK-a. Tam aparat urzędniczy pracował niemal idealnie, a ja go bynajmniej w całości nie wymieniłem. Wymieniłem jedynie, by tak rzec, dowódców, i to też nie wszystkich.
Pytałem o kadrę, ponieważ na początku urzędowania zdarzały się wpadki, z których najgłośniejszą było przyznanie Krzyża Zesłańców Sybiru Wojciechowi Jaruzelskiemu. Niektórzy sugerowali, że mógł to być swego rodzaju sabotaż ze strony szeregowych urzędników Panu niechętnych...
To możliwe. Ja jednak do dziś nie wiem, czy to naprawdę była wpadka, czy też po prostu nie było innego wyjścia. Jaruzelski spełniał wszystkie formalne kryteria, aby ten krzyż otrzymać. Pytanie brzmi, czy w tej sytuacji takie odznaczenie należy się automatycznie czy nie. Jeżeli należy się z automatu, to postąpiłem w jedyny sposób zgodny z prawem. A jako prawnik jestem niemal całkowicie przekonany, że z podobnymi odznaczeniami jest jak z awansem sędziów. Otóż sędzia, który pracuje 15 lat w sądzie rejonowym i nie był nigdy karany dyscyplinarnie, ma prawo do tytułu sędziego sądu okręgowego, nawet jeżeli nadal pracuje w sądzie rejonowym. Wracając do wymiany kadr – jest jeszcze kodeks pracy, który w takich sytuacjach nakłada olbrzymią liczbę ograniczeń. To było po prostu nie do zrobienia.
Mówił Pan o tym, że obsada większości stanowisk była już wcześniej zaplanowana. I nie było wśród Pana współpracowników żadnej rywalizacji o te posady? Żadnego kwasu w zespole?
Ja takie personalne decyzje podejmuję sam. Naciski w tych kwestiach mnie po prostu nie interesują. Jedyną osobą, która mogłaby mnie tu do czegoś skutecznie nakłaniać, był mój brat. Ale nie nakłaniał. Obsada stanowisk w Kancelarii Prezydenta była wyłącznie moim pomysłem.
Uwarunkowania partyjne miały na to jakiś wpływ?
W żadnym wypadku. To oczywiście nie znaczy, że jestem antypisowski. Zameldowałem wykonanie zadania, ale skoro dostałem do kierowania jakiś front, tym razem centralny, to dowodzę na nim sam. Wszystkie decyzje podejmowałem samodzielnie i bez żadnych zewnętrznych wpływów. Pamiętam jeden spór: pewna osoba, która sama wiedziała, że określonego stanowiska nie obejmie, bardzo walczyła o to, aby nie dostał go ktoś inny.
O kogo chodzi?
Nie chcę mówić. Natomiast mogę zapewnić, że wtedy także nie uległem. Nie mogę się zgodzić, żeby ktoś dyktował mi takie decyzje, nawet jeżeli mówimy o osobie, której jestem niezmiernie wdzięczny za dobrą współpracę w Urzędzie Miasta.
Książka ukaże się 9 listopada. Od 4 listopada będzie już dostępna na Targach Książki w Krakowie.
Informacja o książce na stronie Wydawcy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/107092-lukasz-warzecha-lech-kaczynski-ostatni-wywiad-od-pierwszego-dnia-pod-piekielnym-naciskiem-medialnym
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.