„Wprost" promuje książkę. Prokuratura się wścieka, i reaguje. Skutek: kłopoty rodzin ofiar

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP
PAP

Od kilkudziesięciu godzin temat katastrofy smoleńskiej zdominowały doniesienia tygodnika „Wprost" dotyczące w zasadzie trzech wątków – telefonu posła Leszka Deptuły do żony w momencie katastrofy, nieświadomości katastrofy u obsługi wieży kontrolnej w Warszawie oraz konfliktów gen. Błasika z załogami i przejmowania przez niego pilotowania samolotów.

Wątki ciekawe, a może raczej ciekawostkowe. Żaden nie zmienia jednak znacząco ani jednej z hipotez dotyczących przyczyn katastrofy. A w trzecim nie wspomina się, że – według zeznań – ś.p. generał Błasik owszem, przejmował stery w samolotach korzystając z pozycji dowódcy polskiego lotnictwa, ale tylko w maszynach, na których pilotowanie posiadał licencje (Jak, CASA). Na TU-154 licencji nie miał i z zeznań pilotów nie wynika, by miał tupolewa prowadzić.

Mamy wrażenie graniczące z pewnością, że w 57 tomach akt śledztwa, których posiadaniem chwalą się dziennikarze „Wprost" jest mnóstwo innych, ważniejszych, wartych ujawnienia informacji.

Ale może są trzymane tylko dla czytelników książki, którą autorzy newsów zapowiadają. Mogą ją spokojnie pisać, bo więcej materiałów nie będzie. Naczelna Prokuratura Wojskowa oświadczyła:

Opublikowanie niezweryfikowanych jednoznacznie, wybranych ustaleń śledztwa, nie tylko w sposób negatywny rzutuje na jego bieg, czy też dezinformuje opinię publiczną, ale może być także rozpatrywane przez pryzmat naruszenia praw pokrzywdzonych – dóbr osobistych rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. Zawarte w artykule niektóre stwierdzenia stanowią de facto wskazanie osób rzekomo winnych katastrofy, jeszcze przed zakończeniem pracy organów Państwa, ustawowo powołanych do zbadania sprawy.

Mając na względzie konieczność przeciwdziałania takim nieprawidłowościom oraz zapewnienia prawidłowego realizowania celów śledztwa opisanych w art. 2 Kodeksu postępowania karnego, prokuratorzy Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie prowadzący postępowanie zdecydowali, że akta będą udostępniane stronom postępowania bez możliwości wykonywania fotokopii oraz kserokopii.

Nie dziennikarzom stwarza to jednak problemy, ale przede wszystkim rodzinom ofiar, które osobiście bądź poprzez pełnomocników regularnie studiują akta, by być na bieżąco z postępami w śledztwie dotyczącym śmierci ich mężów, matek, dzieci, braci. To one mają do tego największe prawo.

Każdy z tomów zawiera około 200 kart. Dotychczas prokuratorzy zgromadzili ponad 70 tomów. Oznacza to, że jeśli rodzina chce poznać jak najwięcej informacji dotyczących śmierci jej bliskiego, musi przeczytać około 15 000 stron dokumentów. Od dzisiaj nie może ich sfotografować ani skserować.

Nie krytykujemy ujawniania informacji ze smoleńskiego śledztwa (ani żadnego innego), jeśli mają one znaczenie choćby dla pokazania szerszych kontekstów sprawy niż prezentowane przez władzę, prokuraturę czy mainstreamowe media.

Wielokrotnie ujawniane zeznania lub dokumenty pokazywały obraz kwietniowej tragedii pełniej, a czasem radykalnie inaczej – vide zeznania rosyjskich kontrolerów, które same w sobie mogą być podstawą do stawiania zarzutów karnych, zeznania załogi Jaka-40, która obraz wydarzeń z tamtego poranka przedstawia przeciwnie do wersji zaproponowanej w OFICJALNYM stenogramie nagrania z czarnej skrzynki (będącym notabene ciągiem niedomówień i sprzeczności) czy zeznania oficerów BOR pokazujące nieprzystawalność do rzeczywistości procedur obowiązujących w Biurze chroniącym najważniejszych Polaków.

Tym razem jednak dziennikarze nie ujawnili swego największego sekretu (posiadania aż 57 tomów akt) w trosce o dobro publiczne, nie poszukiwali prawdy, ale – jak się wydaje – pochwalili się trzymanym w szufladzie materiałem DLA REKLAMY. Dla reklamy tygodnika (odzyskanego przez redaktora nad redaktorami) oraz książki, o której mówiono dziś na większości anten mediów elektronicznych.

Gwoli pokazania pełniejszego obrazu rzeczywistości, uprzejmie informujemy, że książek dotyczących katastrofy smoleńskiej już ukazało się kilka (choćby broszura ekspresowo napisana przez Piotra Kraśkę), a kolejne właśnie są bądź za chwilę będą w drukarni. Ich treści oczywiście nie znamy, ale jeśli dziennikarze „Wprost" przy pisaniu książki postępowali równie szlachetnie, jak przy jej promocji, ich publikacja przełomu nie przyniesie.

ZNP

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych