Nie tak dawno napisałam tekst o trudnościach w porozumiewaniu się ze starymi znajomymi i to nawet na poziomie elementarnym, po którym to tekście odezwała się do mnie krytycznie na blogu (ale odezwała się, co sobie poczytuję za zaszczyt) Ludwika Wujec. Kiedyś dobra znajoma moich rodziców, wicedyrektorka szkoły do której chodziłam, a potem znana opozycjonistka i żona opozycjonisty. Był to pierwszy i jedyny wpis Ludki na tym forum więc tym bardziej (bez ironii) doceniam fakt, że zechciała zajrzeć do takiego prawicowego "lupanaru" jak s24. Nie każdy ma bowiem nieco perwersyjną odporność profesora Sadurskiego. Odezwało sie też naprawdę bardzo wiele osób, które te moje spostrzeżenia uznały za ważne.
"Chodź do nas" - wołali do mnie na zjeździe absolwentów moi koledzy z Instytutu Historycznego UW, zapraszając mnie do kąta zajmowanego przez nasz rocznik - "u nas jakoś tak fajnie się złożyło, że jeszcze można pogadać..." Fakt. Jakiś ewenement.
Wkrótce potem ktoś ze znajomych oświadczył mi, że on (czy może była to kobieta) może rozmawiać właściwie z każdym, i z tymi o "pisowskich poglądach" też, ale problem w tym, że oni po piętnastu minutach rzucają się na człowieka i zaczynają mu klarować, że tkwi w fundamentalnym politycznym błędzie i w ogóle jak można to tamto i siamto...No i kończy sie przyjemna rozmowa, a zaczyna awantura. Innymi słowy chodzi o to, że gdyby gadali o pogodzie, o wspomnieniach z wakacji, albo ewentualnie przewadze ziemniaków żółtych nad białymi (albo odwrotnie) byłoby wszystko OK. Zachowywaliby się jak normalni ludzie.
Nie sposób nie przyznać mojemu rozmówcy pewnej racji. Także moje obserwacje wskazują na to, że tak właśnie jest. Sama u siebie zauważam te właśnie skłonności do destruowania miłej atmosfery pogawędki by zwrócić uwagę zadowolonych, że nie jest tak fajnie. Walczę nieco z tą skłonnością by nie utracić resztek znajomości i przyjaciół po drugiej stronie lustra. Problem w tym, że jedna strona tej ogólnonarodowej kłótni czuje, że coś jest bardzo nie tak, a druga jest w zasadzie zupełnie zadowolona i wołałaby pogrilować. Jasne że ta, która czuje się źle, usiłuje temu jakoś zaradzić, okropnie wierci się kręci w otaczającej ją rzeczywistości i daje te mu wyraz werbalnie.Tym samym narusza komfort egzystencji strony przeciwnej, której wygodnie jest uznać rozmówcę za obsesjonata i nie zajmować się przesadnie jego argumentami.
Tylko, że jak tu się nie gorączkować, gdy widzisz wokół takie kawałki rzeczywistości, od których włosy dęba staja na głowie. Mnie na przykład do białej gorączki doprowadza obserwowanie, jak jeszcze tego samego dnia, w którym jakiś furiat mamrocząc, że nienawidzi Kaczyńskiego, morduje pracownika biura posła PiSu i rani drugiego, odzywają się głosy, że to wina szefa partii której pracownik został zaatakowany... Pani Flis -Kuczyńska zaliczająca się chyba do polskiej inteligencji pisze w "Rzepie", że to przecież jasne dla każdego, iż w sytuacji, gdy mordują pracowników biura PiS, Kaczyński powinien zastanowić się nad sobą. Jakoś nie przychodzi jej do głowy, że zastanowić się nad sobą powinni może ci, którzy tę - powiedzmy wprost - histeryczną wręcz pogardę i nienawiść do szefa PiS i tego co reprezentuje rozkręcali, albo na niej bazowali. Nie krytykowali. Zionęli jadem. Tak jak pani Kublik w stosunku do Bronisława Wildsteina, gdy przy jej artykule figurowała sonda internetowa z pytaniem "czy cieszysz się ze zdjęcia programu Wildsteina". Odpowiedzi do wyboru były tylko takie: ciesze się, bardzo się cieszę oraz nie oglądam TVPiS..
Kaczyński może i powinien się nad sobą zastanawiać (na co zapewne obecnie nie ma ani czasu, ani chęci), ale godziny po zamordowaniu jednego z ludzi jego partii, którego zabito pod hasłem "zabić Kaczyńskiego" nie są momentem najlepszym do przedkładania mu tej konieczności. Ta sama logika zastosowana do jakiejkolwiek innej sytuacji - na przykład rozważanie czy zgwałcona dziewczyna nie miała w barze za krótkiej sukienki i czy nie potraktowała zbyt miło nieznajomego - wzbudziłaby zapewne oburzenie pani Kuczyńskiej. Leży dziewczynina w szpitalu na badaniach, posiniaczona, obolała, zszokowana a tu dyskutują, że właściwie to dziwka... Przy czym powiem więcej - przecież dla genezy przestepstwa ta zbyt wyzywająca sukienka mogła nie być elementem obojętnym. Tylko co z tego?
Jak mówi Konstytucja w preambule ułożonej przez Tadeusza Mazowieckiego, w naszym państwie "kierujemy się uniwersalnymi zasadami etyki". Dla mnie takie stwierdzenia, jak to przytoczone powyżej, są z nimi po prostu sprzeczne. To nie żadne poglądy - to zdziczenie w imię jakiejś ideologii lub politycznych, albo grupowych interesów.
Już raz kiedyś bardzo dawno temu, w czasach stalinizmu, uczono młodzież i dorosłych, że zasady etyczne można, a nawet należy odrzucać w imię wyższych racji politycznych. Bo ktoś jest szkodliwy oraz klasowo niebezpieczny. Na przykład można donosić na rodziców. Jak wyczytałam w bardzo zresztą interesującej książce "Lawina i kamienie" była to praktyka nie tak rzadka, bo zawsze można było się podeprzeć tłumacząc dajmy na to swoje studenckie zaniedbania, konfliktem z zacofanymi "przodkami". Nie zamierzam oczywiście bronić tezy, że zbliżamy się do stalinizmu. Chodzi mi tylko o model myślenia, usprawiedliwiający naruszanie norm etycznych i norm przyzwoitości międzyludzkiej - wyższym dobrem. Najpierw w to człowiek wchodzi (bo tak zwani "wszyscy" to robią) a potem po 50 latach pisze, że nie wie czemu robił to co robił - to nie byłem chyba ja...(to cytat z pewnego sławnego pisarza).
I nie obchodzi mnie tak bardzo co mówią politycy - oni od pewnego czasu przestali (w swojej masie) mówić w publicznej dyskusji cokolwiek godnego słuchania. Wygłaszają raczej puste, beztreściowe, propagandowo - rytualne formułki, które można sobie dopowiedzieć zanim facet otworzy usta. Mnie interesuje jak się zachowuje polska inteligencja, albo to co z niej zostało. To mnie interesuje niezmiernie "pro domo sua" - bo się tej warstwy nie wyprę jako żem krew z jej krwi i kość z kości.
A czemu nic nie można poradzić na agresję w debacie publicznej? Bo nie ma niczego w zamian. Jak się nie rozmawia o niczym konkretnym, jak się nie dyskutuje, to można tylko pyskować. Albo gadać o tych wyjazdach na Kanary, o tym że dzieci rosną i o tym co kto kupił, albo kupić planuje. No bo rzeczywista dyskusja jest bardzo niebezpieczna. Gada tu sobie człowiek na przykład o problemach edukacji, narzeka na przygotowanie klas dla sześciolatków, albo na marginalizację nauczania historii i zaraz może z tego wyjść, że trzeba zmienić rząd. Albo dyskutujesz o interesującym społecznym reportażu "Gazety Wyborczej", z którego jak na dłoni wynika, że system opieki społecznej jest absolutnie niewydolny... no właśnie..... lepiej nie dyskutować. Przeczytać można, fajnie. Tekst ciekawy. Ale wnioski wyciągać... A bój się Boga. Trzeba "widzieć wszystko osobno: że koń, że Stasiek, że wóz, że drzewo". Ale to się chyba nazywało nie inteligencja a straszne mieszczaństwo - o ile pamiętam z lekcji polskiego.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/106825-straszni-mieszczanie-2010
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.