Zaremba: Co zmienią wybory samorządowe? Nic. Rysuje Zawistowski

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Rys. Rafał Zawistowski, "KICZ POJEDNANIA"
Rys. Rafał Zawistowski, "KICZ POJEDNANIA"

Normalnie samorządy wybieraliśmy w rok po wyborach parlamentarnych. Była to więc dogrywka, sprawdzian, na ile werdykt wyborców pozostaje aktualny. W roku 1994 po druzgocącej klęsce w wyborach parlamentarnych w starciu z postkomunistami i ludowcami, prawica odzyskała wigor wygrywając w wielu miastach i gminach. Jej wynik arytmetyczny nie był wiele lepszy, ale do Sejmu startowała chronicznie rozdrobniona, do samorządów zaś potworzyła  lokalne koalicje.

W roku 1998 AWS potwierdziła swój sukces parlamentarny, ale SLD pokazał, że goni zwycięzcę. W roku 2002, jeszcze przed aferą Rywina, postkomunistyczna lewica pod wodzą Leszka Millera zaczęła tracić - dostała 28 procent (przed rokiem do Sejmu 41). Wreszcie w roku 2006 PO przegoniła dopiero co zwycięski PiS.?

Po raz pierwszy mamy wybory samorządowe w trzy lata po parlamentarnych (z powodu wcześniejszego rozwiązania poprzedniego Sejmu), a jednak scena ani drgnie.  Jaki stąd wniosek? Rzecz w tym, że żaden. Wcześniej odpowiedzią na ostatni wynik bywało albo tworzenie przez opozycję nowych bytów (lokalne koalicje prawicowe z roku 1994, blok PO-PiS w roku 2002, skądinąd ten ostatni nie całkiem udany), albo przegrupowania w głównej partii opozycyjnej (betonowa partia SLD Leszka Millera w miejsce luźnego lewicowego bloku w roku 1998, zasadnicza zmiana kursu PO i zresztą także zblokowanie list z PSL w 2006).

Jarosław Kaczyński jest pierwszym liderem, który z porażki nie wyciąga konkluzji. Taką konkluzją była niedawna zmiana tonu podczas kampanii prezydenckiej, motywowana atmosferą po Smoleńsku, ale potem gwałtownie unieważniona. Teraz powraca się do stylu z pierwszych lat po utracie władzy, tyle że na zasadzie: "Jeszcze więcej tego samego". Jeszcze więcej akcentów kojarzących się z Radiem Maryja, jeszcze więcej aktów podważania patriotyzmu i prawomocności partii rządzącej, itp. Nie osądzam, opisuję. Pewien mądry polityk prawicy przekonywał mnie ostatnio, że Kaczyński jest na to skazany. Presja zmierzająca do jego "delegalizacji" przez PO ma być tak silna, że wymaga równie mocnych odpowiedzi. Choć wiele poszlak takiemu determinizmowi jednak przeczy. Z przebiegiem i wynikami kampanii prezydenckiej na czele.

Nie twierdzę zresztą, że jest to decyzja podjęta wyłącznie na zimno. Z pewnością posmoleńska atmosfera nie pomaga liderowi PiS w zagustowaniu w roli gołębia. Nie twierdzę też, że jest to linia spójna i bezdyskusyjna - przykład wystawienia Czesława Bieleckiego w Warszawie to istotny wyjątek od reguły.

Ortodoksyjni politycy PiS wyglądają wielkiego kryzysu ekonomicznego, albo niesnasek w obozie Platformy. Przecież niemożliwe aby partia tak długo i nieelegancko dominująca,  nie przeżyła w końcu wielkiego załamania. Ale w ostateczności wielu z nich uznaje ten brak większych drgnięć w sondażach za potwierdzenie tezy o ustabilizowaniu sceny. Tylko, że ona się stabilizuje do końca, ze wszystkimi tego skutkami.

PiS-owskie gołębie (tak zwani liberałowie) przepowiadając porażkę w wyborach samorządowych, uważają, że po nich coś się zmieni. Albo Kaczyński raz jeszcze zmieni strategię, albo coraz więcej działaczy PiS  zacznie przeciwko niemu szumieć. To jednak teza niedowiedziona. Nawet w przypadku szerzącego się buntu, elektorat pozostanie w swej masie nieporuszony. Logika starcia kulturowego z Platformą, pełna brutalnych aktów pogardy, nie tylko personalnej, ale wręcz klasowej, wyznacza w ich mniemaniu PiS-owi rolę wiecznie przegrywającego męczennika. Ten elektorat przestał wierzyć we własne zwycięstwo. Klęska za klęską potwierdza jego wizję świata. "To przez media, przez elity", powtórzy tylko smutno.

Rzecz charakterystyczna, Jacek Kurski powiedział ostatnio w wywiadzie dla "Wprost", że bez społecznego kataklizmu jego partia nie wygra. Marek Migalski uznał to za potwierdzenie swoich tez przez polityka uchodzącego za wiernego Prezesowi. Nie wiem, co miał na myśli Kurski, który myśli samodzielnie. Ale rozliczni internauci już zinterpretowali te słowa. Kurski mówi co innego niż Migalski. On po prostu pokazuje wszechwładzę mainstreamu, który "nigdy nas nie dopuści". W Polsce Wajdy, Michnika i Lisa my jesteśmy skazani na los obywateli drugiej kategorii. Paradoksalnie nie jest to rozumowanie bezsensowne. Ale działa na zasadzie samospełniającej się przepowiedni.

Słaby wynik PiS będzie trudny do interpretowania już choćby dlatego, że w wyborach samorządowych nie ma jednego rezultatu. Tu jednak akurat jest prosty klucz: sumuje się wyniki do sejmików wojewódzkich, gdzie wybory na partyjne listy najbardziej przypominają parlamentarne.  To w ten sposób mierzono pozycję partii w poprzednich elekcjach. W wyborach prezydenckich Jarosław Kaczyński dostał w pierwszej turze, czysto partyjnej, prawie 36 procent, Żeby wykazać, że mają rację, zwolennicy twardego kursu w PiS powinni w wyborach do sejmików wojewódzkich zgromadzić co najmniej tyle samo, a najlepiej więcej.

To samo dotyczy skądinąd SLD Grzegorza  Napieralskiego. Tyle że w przypadku lewicy chodzi o autoryzowanie dotychczasowej linii, a nie sporu o jej zmianę. Co więcej, przy wszystkich wojnach Napieralskiego z Olejniczakiem czy Kaliszem, wyzwanie nie jest aż tak dramatyczne.  Za to wielu wyborców PiS uwierzyło święcie, że Kaczyński wygrałby, gdyby nie fałszywe rady Kluzik-Rostkowskiej czy Migalskiego. W co będą musieli uwierzyć teraz?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych