Jarosław Kaczyński i jego partia ochoczo wpisują się w scenariusz, tworzony przez piarowców Platformy – taką tezę postawiłem w tekście, opublikowanym kilka dni temu w „Rzeczpospolitej". Każdy dzień to spostrzeżenie potwierdza, nie po raz pierwszy zresztą. Szczególnym przypadkiem, dowodzącym utraty kontaktu z rzeczywistością, jest pomysł szczegółowego lustrowania Internetu pod kątem agresywnych wypowiedzi i o tej właśnie sprawie chcę szerzej napisać.
Najpierw uściślijmy, o co chodzi, bo stronnicy ugrupowania Jarosława Kaczyńskiemu zarzucają krytykom tego pomysłu (dostało się m.in. Igorowi Janke w Salonie24), że nie dość dokładnie relacjonują sprawę, myląc filtrowanie czy cenzurę Internetu z jego dokładnym lustrowaniem. Mnie samemu trudno się połapać w tym, jakie właściwie są postulaty PiS. Oscylują od specjalnej grupy parlamentarnej, poprzez grupę w ramach ugrupowania aż po postulaty zmian w ustawodawstwie z obarczeniem służb specjalnych odpowiedzialnością za egzekwowanie nowych przepisów. Tak przynajmniej wskazywały wypowiedzi i informacje z pierwszych kilkudziesięciu godzin po tragedii w Łodzi.
Tak naprawdę to jednak dokładnie wszystko jedno, ponieważ najistotniejsze jest, iż w każdym wariancie chodzi o wykroczenie poza istniejące instrumenty prawne i procedury, do których można uciec się już teraz lub przynajmniej poza dotychczasową praktykę, która zakładała zgłaszanie organom ścigania tylko przypadków wyjątkowo jaskrawych lub uporczywych. Przypominam bowiem, że ścigać można za zniesławienie, za groźby karalne lub kłamstwa na własny temat i takie przypadki są. Jest ich nawet całkiem sporo. Gdyby jednak rozpocząć szczegółowe filtrowanie Internetu pod tym kątem, można by ich znaleźć multum. Skoro zaś PiS postuluje coś nowego, należy chyba wnioskować, że te procedury politykom tego ugrupowania nie wystarczają.
Posunięcie to jest nonsensowne w dwóch wymiarach: wizerunkowym i praktycznym.
W wymiarze wizerunkowym sprowadza PiS do poziomu, na którym znalazł się po słynnej wypowiedzi prezesa o internautach pijących piwo i oglądających panienki. Była to wypowiedź z rodzaju tych, które natychmiast zniechęcają do polityka i ugrupowania nawet te osoby, które były dotąd wobec nich całkowicie obojętne. Dokładnie tak samo jest z inicjatywą filtrowania/lustrowania/cenzurowania Internetu.
Internauci, w tym wcale niekoniecznie ci, którzy tworzą chamską tłuszczę na różnych forach, zajmujących się wymyślaniem obelg, są uczuleni na punkcie wolności wypowiedzi, nawet jeśli znaczna część z nich ma skłonność, aby tej wolności nadużywać. Zaś kwestia wolności wypowiedzi w Internecie właśnie jest szczególna z powodu natury tego medium, dającej sporą dozę anonimowości i z powodu roli, jaką odgrywa Internet w wielu miejscach, gdzie z wolnością słowa jest tak sobie (choćby w Iranie, gdzie bunt przy okazji ostatnich wyborów prezydenckich nie byłby bez Internetu w ogóle możliwy). Warto też przypomnieć sobie, jak gwałtowne i często przesadne są reakcje na wszelkie próby ograniczania swobody w Internecie lub choćby jego ściślejszego monitorowana bynajmniej nie dla celów cenzorskich (ale i dla takich, jak w Chinach), co w różnych formach najczęściej próbuje lub próbował robić Google.
W sumie więc trzeba rozumieć, że żądanie ściślejszej kontroli nad Internetem musi wywołać u wielkiej liczby osób oburzenie i reakcję alergiczną. Zresztą mieliśmy z czymś takim do czynienia całkiem niedawno, gdy odpowiednie zapisy przy okazji nowelizacji ustawy hazardowej próbował przemycić rząd Tuska. Wówczas oburzenie internautów było dość powszechne, i to niemal bez zabarwienia politycznego. Dziś wielu spośród tych, którzy się wtedy oburzali, przyklaskuje pomysłom PiS tylko dlatego, że to partia bliższa im ideowo (na tę niekonsekwencję zwracał uwagę w Salonie24 Igor Janke, którego za wpis krytyczny na temat pomysłów PiS ostro krytykowali ci sami, którzy jakiś czas temu żądali, aby rząd zrezygnował z zapisów o kontroli Internetu).
W wymiarze merytorycznym to również pomysł niemądry, z dwóch zasadniczych przyczyn.
Pierwsza to ta, że jest on niemożliwy do zrealizowania, a w każdym razie do zrealizowania w sposób nie budzący poważnych wątpliwości. Każdy bowiem, kto jest w Internecie aktywny, musi wiedzieć, iż wpisów agresywnych, nawołujących do przemocy, obraźliwych, kłamliwych i na inne sposoby kwalifikujących się do zgłoszenia w ramach inicjatywy PiS pojawiają się codziennie tysiące. Nawet gdyby udało się stworzyć program, który wyłapywałby jakieś kluczowe słowa lub ich zestawienia, to – pomijając kwestię kosztów tego oprogramowania (kto miałby je ponosić? a szłyby one zapewne w miliony) – ktoś musiałby następnie dokonywać wyboru spośród znalezionych tysięcy wpisów, aby zdecydować, autorzy których z nich będą ścigani. No i ktoś musiałby fizycznie zająć się procedurą zgłoszenia poszczególnych przypadków odpowiednim organom. Kto by miał to być? Jakie byłyby kryteria wyboru? Odpowiedź na to pytanie jest akurat dość prosta: wyłapywani byliby ci, którzy atakowaliby ugrupowanie, trzymające łapę na systemie. PiS mógłby stworzyć narzędzie, które następnie doskonale posłużyłoby Platformie do udowodnienia, że jest obiektem intensywnej kampanii nienawiści w Internecie. Co nie byłoby trudne, bo zaryzykuję tezę, że obelg pod adresem polityków PO jest tak samo wiele jak pod adresem polityków PiS.
Druga przyczyna jest znacznie bardziej fundamentalna: czy tego typu zinstytucjonalizowana filtracja, mająca swoje konsekwencje w postaci systemu ścigania za wypowiedzi, zdaniem niektórych, przekraczające normy nie jest zamachem na wolność słowa? Moim zdaniem jest nim – z powodów, które opisałem na początku tekstu: istnieje już dziś mechanizm, pozwalający zgłaszać przypadki autentycznie niebezpieczne lub te, które się za takie uważa. I jest to mechanizm wystarczający, gdyż opiera się na kodeksie karnym. Przy czym trzeba zauważyć, że i tutaj konieczna jest daleko posunięta wstrzemięźliwość; w przeciwnym wypadku trzeba by spędzać całe dnie przy biurku, zarzuconym formularzami zgłoszeń do prokuratury.
Politycy PiS wydają się tego wszystkiego nie rozumieć lub też z jakichś powodów wszystkie te kwestie lekceważą. Być może według stosowanej przez nich obecnie strategii, osoby, które nie akceptują każdego posunięcia w ramach ostrej linii, są z definicji zbędne. Pytanie brzmi, ile i jakie grupy osób można w ten sposób od siebie odstręczyć oraz kogo się przyciągnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/106768-warzecha-dla-wpolitycepl-kaczynski-a-internet-trudna-sprawa
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.