Bronisław Komorowski, Pierwsza niezależna biografia. Zaproszenie na promocję

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. wPolityce.pl, kam
fot. wPolityce.pl, kam

Mam przyjemność zaprosić Państwa na promocję mojej książki o Bronisławie
Komorowskim w najbliższy piątek, o godz. 18, w Trafficu (sala klubowa
IIIp.).

Pozdrawiam

Wiktor Świetlik

Zaproszenie

Wydawnictwo The Facto ma zaszczyt zaprosić Państwa na promocję książki
"Bronisław Komorowski - pierwsza niezależna biografia".

W spotkaniu prowadzonym przez felietonistę Igora Zalewskiego udział wezmą:

Wiktor Świetlik - autor książki

prof. Antoni Dudek - historyk, autor Wstępu do biografii Prezydenta

Igor Janke - publicysta "Rzeczpospolitej", twórca portalu Salon24.pl

29 października (piątek), godz. 18.00

Księgarnia Traffic Club, sala klubowa (III p.)

ul. Bracka 25, Warszawa

Serdecznie zapraszamy!

 

Wszyscy przyjaciele Komorowskiego

Obecność Mazowieckiego w Belwederze, i szacunek Komorowskiego dla niego to świadectwo bardzo charakterystycznej cechy prezydenta - różniącej go od wielu innych polityków, która zresztą przysparzała mu w życiu niekiedy kłopotów, ale więcej korzyści. W galopie do przodu nie gubi przyjaciół. Bliskie znajomości Komorowski z reguły zawiera na lata. Ta z Macierewiczem nie mogła przetrwać, ale jego koledzy z opozycji są z reguły wciąż przy nim. Dworak, Czuma, Hall, Niesiołowski czy Szczepański to przyjaciele z czasów opozycji lat 70. Znajomości z Jaworza to choćby Mazowiecki, Bartoszewski, czy Rayzacher. Wszyscy ci ludzie będą wielokrotnie pojawiali się w życiu Komorowskiego. Tak samo będą powracać rzecznicy i współpracownicy z kolejnych rządów, zaprzyjaźnieni wojskowi.

Ale też ludzie z drugiej strony barykady, jak choćby Marian Piłka - dawny kompan Komorowskiego z opozycji do dziś wypowiada się o Komorowskim, czasem nieco krytycznie, ale generalnie z ogromną sympatią. Podobnie jak Leszek Moczulski trzy dekady temu z okładem krytykowany za konfrontacyjno-prowokacyjny nie tylko wobec bezpieki, ale i wobec kolegów sposób działania KPN. Dziś rzadko widywany po tym jak nie udało mu się oczyścić z zarzutu współpracy z bezpieką przed 1977 rokiem.
Kolejna osoba spoza kręgu PO to chociażby Artur Balazs, dziś niezwiązany z żadną partią, choć bardzo krytyczny wobec PO, za to łaskawszym okiem patrzący na PiS, Komorowskiego wychwala. W 2003 roku grupa ludzi z służb specjalnych próbowała wrobić Balazsa w aferę zbożową. W tej sprawie zapadł jakiś niewielki wyrok o przekroczenie kompetencji, ale jak twierdzi Balazs - prawdziwi inicjatorzy akcji śpią spokojnie, a śledztwo kręci się w miejscu. Balazs zwraca uwagę, że o ile Tusk nie był kompletnie zainteresowany wyjaśnieniem sprawy, to otrzymał wsparcie od Komorowskiego. W wyborach już dziś malutkie, ale przez wiele osób darzone z sentymentem Stronnictwo Konserwatywno Ludowe, de facto partia Balazsa, popierało Komorowskiego.

Komorowscy podtrzymują też stare harcerskie przyjaźnie z ludźmi, którzy nigdy nie zaangażowali się w politykę. To niegubienie przyjaciół, które zwykłej osobie może wydać się czymś normalnym w świecie polityki jest charakterystyczne. Wystarczy spojrzeć na najważniejszych politycznych partnerów czy konkurentów prezydenta. Donalda Tuska, który niegdyś pomieszkiwał w warszawskim mieszkaniu Pawła Piskorskiego, a potem potrafił miło z nim gaworzyć przy winie równocześnie szykując się do eliminacji z życia publicznego byłego prezydenta Warszawy. Otoczenie polityczne skupionego całkowicie na polityce Jarosława Kaczyńskiego to z kolei długa historia konfliktów, kłótni, zdrad i pojednań oraz zerwanych przyjaźni - jak choćby tej najsłynniejszej z Ludwikiem Dornem. To, że politycy - szczególnie młodzi - zapominają o dawnych przyjaciołach w momencie kiedy przestają być już im potrzebni jest regułą, która przyswajana jest podczas wzajemnych wycinanek w młodzieżówkach partyjnych.

To nie jest świat Bronisława Komorowskiego, który dwie dekady temu załatwiał pracę w administracji starym znajomym, kolegom z harcerstwa, czy choćby córce Wojciecha Ziembińskiego. Ta zaleta ma też swoje słabe strony, a nawet wywołuje sytuacje niesmaczne. Tak jest kiedy Bronisław Komorowski nie odetnie się jednoznacznie od inwektyw Janusza Palikota pod adresem rodziny swojego zmarłego konkurenta. Co by się nie działo Komorowski publicznie podkreśla przyjaźń z Palikotem. Donald Tusk nigdy nie popełniał tego błędu. Formalnie odcinał się od lubelskiego posła, choć musiał mieć świadomość, że z jego akcji Platforma czerpie profity.

To także łatwość wpadania w czyjeś towarzystwo, ulegania wpływom, zawierania przyjaźni, a co za tym idzie zobowiązań, jest jedną z interpretacji mających tłumaczyć obronę WSI ze strony Bronisława Komorowskiego. A także niedostatecznie ostre ruchy kadrowe w armii w czasach gdy był on wiceministrem i ministrem obrony.

 

Po Smoleńsku - przejęcie władzy

W dniu katastrofy Polacy najpierw dowiadują się, że Bronisław Komorowski przejmuje obowiązki głowy państwa, ale brakuje komunikatu o tym, że już je przejął. Wreszcie o 13.43 pojawia się informacja, iż marszałek Sejmu, już jako p.o. prezydenta, ogłosił tygodniową żałobę. (...) Według Andrzeja Dudy, byłego podsekretarza stanu w kancelarii Lecha Kaczyńskiego, pierwszy telefon z biura marszałka zadzwonił już około godziny 11. Przekazano informację, że marszałek przejmuje obowiązki głowy państwa. Duda, prawnik, był zdziwiony, że dzieje się to bez oficjalnego stwierdzenia zgonu prezydenta:

– Czy ktoś z państwa widział zwłoki prezydenta?
– Nie. Ale w telewizji podano.
– A czy ktoś z państwa widział notę dyplomatyczną ze strony rosyjskiej? Przecież nie można przejmować władzy na podstawie czerwonego paska w TVN 24.

Po 13 Duda odebrał kolejny telefon, informujący, że marszałek Komorowski rozmawiał telefonicznie z prezydentem Miedwiediewem i że od rosyjskiej głowy państwa „przyszła nota informująca o śmierci prezydenta".

Zapytali, czy to wystarczy, i stwierdzili, że to kwestia bezpieczeństwa państwa

– relacjonuje dalej Duda, który po tym argumencie skapitulował, choć nadal miał obiekcje. Inni też mieli i uważali, że aby mogło dojść do przejęcia władzy, powinien istnieć oficjalny akt zgonu prezydenta.
Ostatecznie jednak Duda i jego koledzy przyjęli telefoniczne zaproszenie na spotkanie Komorowskiego z „tymi ministrami z kancelarii, którzy przeżyli".

Na miejscu dowiedzieli się, że nowym szefem kancelarii będzie Jacek Michałowski, znajomy Komorowskiego. Prezydencka minister Małgorzata Bochenek zaprotestowała i domagała się, by obowiązki szefa pełnił Jacek Sasin, zastępca Władysława Stasiaka, szefa kancelarii Lecha Kaczyńskiego. Sasin w tym czasie leciał już do Warszawy.

Andrzej Duda:

Dodałem, że w przypadku nieobecności szefa kancelarii obowiązki jego szefa podejmuje jego zastępca. Marszałek Komorowski jakby tego nie usłyszał. A przecież nawet jeszcze nie było potwierdzenia zgonu Władysława Stasiaka.

Komorowski obstawał przy swoim, ale zapowiedział, że swoje funkcjonowanie w ramach kancelarii ograniczy do minimum – zgodnie zresztą z sugestiami konstytucjonalistów. Zdaniem byłych pracowników kancelarii tak się nie stało. W samym dniu katastrofy doszło do kilku potwierdzonych aktów ponurej bezduszności wobec przeciwników politycznych. W przyszłości posłużyły one do jeszcze większego podgrzania sporu i wzajemnych uprzedzeń.

W PiS do dziś żywa jest pamięć tego, że sojusznik i przyjaciel Komorowskiego poseł Janusz Palikot rozsyłał SMS−a w swoim stylu:

Dlaczego do Smoleńska wyjechał kartofel, kurdupel, alkoholik, a wrócił mąż stanu?

Komorowski nie odciął się od przyjaźni z Palikotem, a nawet zbyt ostro go nie skrytykował. Sojusznicy tacy jak Palikot wkrótce okazali się bardziej niekiedy szkodliwi niż zapiekli wrogowie. Krótko po katastrofie wśród dziennikarzy zaczęła krążyć pogłoska, jakoby Władysław Bartoszewski w dniu katastrofy w rozmowie z jednym z dziennikarzy miał stwierdzić: „Nic się nie stało". Bartoszewski tego nie zdementował. (...)

Kolejne dni też nie były łatwe. Przede wszystkim trzeba było podjąć kilka decyzji personalnych – Komorowski wywiązał się z tego nie najgorzej. Nie zdecydował się na czysto partyjne nominacje. Na przykład do Biura Bezpieczeństwa Narodowego w miejsce zmarłego w katastrofie Aleksandra Szczygły trafił generał Stanisław Koziej, teoretyk wojskowości i znany komentator od spraw wojskowych. To swoją drogą mogło być odbierane jako kolejny prztyczek wymierzony ministrowi obrony narodowej, którego Koziej, tak samo zresztą jak większość ekspertów od wojskowości, nie ceni – w przeszłości zrezygnował przecież z funkcji doradcy ministra Bogdana Klicha.

Ale i w BBN, i w Pałacu Prezydenckim było poczucie opuszczenia, a nawet wrogości. To tam odczuwano największy żal wobec Komorowskiego, który nie kontaktował się z przypadkowo „odziedziczonymi" podwładnymi. Pracownicy BBN o nowym szefie dowiedzieli się z telewizji.

Oczywiście, bez względu na błędy w kontaktach z politycznymi sierotami po zmarłym prezydencie, jako człowiek z wrogiego obozu Komorowski był raczej u przeciwnika na spalonej pozycji. Ale wiele wskazuje na to, że dla politycznych wrogów nie ma współczucia nawet wtedy, gdy giną lub przeżywają tragedię. Na mszy pogrzebowej w Bazylice Mariackiej w Krakowie było niemal 40 miejsc dla rządu, a nie było ich w ogóle dla podwładnych i przyjaciół z pracy zmarłego prezydenta. Jako gospodarz brylował tam i przemawiał Bronisław Komorowski. Zniesmaczeni tym byli potem nawet niektórzy działacze krakowskiej Platformy.

Jutro: Wszyscy przyjaciele Komorowskiego

POPRZEDNI ODCINEK:

Ze wstępu profesora Antoniego Dudka:

Książka Świetlika należy do popularnego na Zachodzie, a w Polsce dopiero raczkującego gatunku dziennikarskich biografii czynnych polityków. W przeciwieństwie do tzw. wywiadów-rzek, których od czasu wydanej w 1990 r. w milionowym nakładzie rozmowy Janusza Rolickiego z Edwardem Gierkiem ukazało się całkiem sporo, nie doczekaliśmy się dotąd zbyt wielu analitycznych książek o czołowych postaciach naszej sceny politycznej. Przyczyna tego nie leży, jak się wydaje, po stronie czytelników, chętnie sięgających po tego rodzaju pozycje, ale autorów, często obawiających się gwałtownych reakcji swoich bohaterów i ich zwolenników. Awantury wokół kolejnych książek krytycznie oceniających Lecha Wałęsę, których byliśmy świadkami w ostatnich latach, pokazały, że próg tolerancji osób publicznych na zgłębianie ich życiorysów nie jest niestety zbyt wysoki. A przecież możliwie szeroka wiedza na temat polityków sprawujących wysokie funkcje państwowe stanowi jeden z fundamentów zdrowej demokracji.

Jak każdy biograf Świetlik zmuszony był manewrować między hagiografią i pamfletem, które zwykle są najłatwiejsze do napisania. Najprościej jest bowiem zestawiać wyłącznie jasne (bądź ciemne) karty z życia wybranego przez siebie bohatera. Znacznie trudniej jest je dobrać w takiej proporcji, która będzie w sposób możliwie obiektywny oddawać złożoność opisywanej postaci. Wiktorowi Świetlikowi sztuka ta udała się w sposób godny naśladowania. Otrzymaliśmy bowiem książkę nie tylko wartko napisaną, ale i pozbawioną łatwo rzucanych ocen oraz kategorycznych konkluzji. Sporo w niej natomiast interesujących faktów, ale i celnych pytań, na które nie ma dziś jeszcze odpowiedzi.

ROZDZIAŁ 1.       Młoda Anna Komorowska - muza opozycji

Z lat 70. przyszła żona Bronisława Komorowskiego została zapamiętana jako wyjątkowo piękna kobieta. Ludwik Dorn twierdzi:

Wyglądała jak urodziwa panienka z dworku szlacheckiego na starych obrazkach.

Andrzej Czuma ocenia, iż była to „najładniejsza żona wśród ówczesnych opozycjonistów". Inny ówczesny opozycjonista zaś wyraża to dobitniej:

Taka, co kiwnęłaby na któregokolwiek chłopa, a on już byłby na kolanach.

ROZDZIAŁ 2.      Szorstka przyjaźń z Tuskiem

Jeden z byłych mazowieckich działaczy PO relacjonuje, jak pewnego dnia jego ówczesny szef Paweł Piskorski siedział u Tuska w gabinecie. Panowie pili wino, palili cygara i gaworzyli o piłce nożnej. W pewnym momencie Tuskowi powiedziano, że Komorowski czeka na spotkanie. Tusk odparł, że gość musi zaczekać, bo na razie jest bardzo zajęty. Komorowski czekał pół godziny na korytarzu, a oni dalej siedzieli, gawędząc. Z tego okresu ma też pochodzić zwięzły opis Bronisława Komorowskiego autorstwa Donalda Tuska: „polityk typu buu". Chodzi o to, że wystarczy zrobić „buu!" i Bronisław Komorowski ucieka. (...)
Po przegranych w 2005 roku przez PO i Tuska wyborach parlamentarnych i prezydenckich – „piskorczycy" łapią na chwilę oddech. Atmosfera w Platformie się rozluźnia. Przewodniczący sam nie czuje się zbyt pewnie.
Z czasem tę pewność odzyskuje, ale równocześnie coraz częściej pojawiają się pogłoski, że Komorowski mógłby być kontrkandydatem dla Tuska, wspieranym przez ambitnych i zagrożonych przez zaborczego lidera partii „piskorczyków". Pojawiają się spekulacje, że były prezydent Warszawy chce obalić Tuska z Brukseli.
Ostateczna rozgrywka trwa przez kilka miesięcy przed – a jak że! – majowym zjazdem PO w 2006 roku. Paweł Piskorski:

Przyznaję, że dogadywałem porozumienie regionów, by ograniczyć władzę Tuska. Twarzą tego miał być Komorowski.

Jak relacjonuje były prezydent stolicy, pewnego dnia podczas pogawędki z Tuskiem nagle ten ostatni stwierdził od niechcenia:

Paweł, słuchaj, bo był u mnie Bronek i mówił, że ty go namawiasz, żeby startował przeciwko mnie w wyborach przewodniczącego, no i on u mnie był i powiedział, że się nie zgodzi.

Z tego czasu pochodzi też inna anegdota. Krótko przed kongresem nasz bohater przyszedł do Tuska, a ten wypomniał mu, że spotyka się z Piskorskim. Komorowski miał zaprzeczyć, na co Tusk podał mu dokładne daty i godziny. „Ale teraz jestem tutaj" – miał odpowiedzieć rezolutnie Komorowski.

Jutro fragment o przejęciu władzy po tragedii smoleńskiej i otoczeniu prezydenta.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych