Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski posiada cechę, która niezmiernie utrudnia traktowanie go jako poważnego rozmówcy: od czasu znalezienia się w Platformie Obywatelskiej każda jego wypowiedź brzmi, jakby była wygłaszana na partyjnym wiecu. Podobnie brzmi wywiad, jakiego pan minister udzielił „Rzeczpospolitej" i który opublikowano w ostatni weekend. Wywiad ten, podobnie jak większość wypowiedzi szefa polskiej dyplomacji, składa się w dużej mierze z półprawd, przeinaczeń, naciąganych interpretacji i fałszywych tez. Nie po raz pierwszy minister spraw zagranicznych traci szansę na rzeczową polemikę ze swoimi oponentami.
Przyjrzyjmy się kilku charakterystycznym momentom tej rozmowy.
Pierwsza sprawa to określenie, do którego Radosław Sikorski wielokrotnie wraca w różnych okolicznościach, opisując poglądy swoich oponentów: „godnościowa polityka" czy też – jak mówi w wywiadzie – „godnościowa publicystyka" (to w jego mniemaniu coś jeszcze pośledniejszego). Zamiast polemiki z poglądami, dostajemy więc etykietkę. „Godnościowa polityka" czy też „publicystyka" ma być, według Sikorskiego, prymitywnym, niedojrzałym poglądem, zakładającym, iż zawsze należy stawiać sprawy na ostrzu noża i „jechać po bandzie". I gdyby faktycznie na tym miały polegać poglądy jego polemistów, można by ministrowi jedynie przyznać rację. Rzecz w tym, że Radosław Sikorski musi świetnie wiedzieć, iż nie o to w nich chodzi. Ani prof. Zdzisław Krasnodębski, ani dr Marek Cichocki, ani Paweł Kowal, ani autor niniejszego tekstu, ani też – co Sikorski doskonale wie – śp. prezydent Lech Kaczyński nie są lub nie byli zwolennikami jakiejś tępej wizji wymachiwania szabelką.
Ich polemiki z poglądami obecnego szefa MSZ nie wynikają z prymitywnej chęci „pokazania innym", ale z całkowicie innej oceny pozycji Polski, sposobów jej wzmacniania, konfiguracji stosunków międzynarodowych w obecnej chwili. Określanie wszystkich tych polemik mianem „godnościowej publicystyki", która „często uchodzi u nas za debatę w sprawach polityki zagranicznej", to po prostu prymitywny zwód, erystyczny nieuczciwy chwyt, mający zredukować argumenty innych do niepoważnego bełkotu. W istocie stosowanie tego chwytu dowodzi jedynie słabości argumentacji Radosława Sikorskiego.
Dalej Sikorski kontynuuje w ten sam deseń:
Jej [Anny Fotygi] głos jest więc bardzo ważny, bo daje Polakom wybór pomiędzy jasnymi możliwościami: polityką cierpliwego budowania siły i prestiżu Polski a koncepcją wojny na dwa fronty.
To właśnie posługiwanie sie językiem wiecowym, a nie językiem rzetelnej polemiki. Gdyby skupić się na twierdzeniach Sikorskiego, można by zacząć się zastanawiać, w jaki mianowicie sposób buduje on „siłę Polski". Jeżeli przyjąć, iż siłę państwa mierzy się nie liczbą pochwał (o różnicy między byciem szanowanym a byciem chwalonym pisałem jakiś czas temu w „Rzeczpospolitej"), ale realnym wpływem na rzeczywistość, trzeba by uznać, iż Polska jest dzisiaj państwem bardzo słabym, o wiele słabszym niż mogłoby to wynikać z jej geopolitycznego potencjału.
Dalej następuje bardzo ważne stwierdzenie:
My uważamy, że Polska jako w pełni zintegrowany członek Zachodu jest bezpieczniejsza i silniejsza niż kiedykolwiek. Natomiast opozycja uważa, że jesteśmy u progu nowych rozbiorów.
Gdy idzie o przedstawienie stanowiska opozycji, Sikorski oczywiście nie robi tego rzetelnie, lecz karykaturalnie, ale też od dawna pokazuje, że oczekiwanie od niego jakiejkolwiek rzetelności w dyskusji jest zbyt wygórowane.
Warto jednak zastanowić się nad pierwszą częścią powyższej deklaracji. Po pierwsze – co znaczy „w pełni zintegrowany członek Zachodu"? Na czym ma polegać, według Sikorskiego, owa „pełna integracja"? Czy Polska w okresie 2005-2007 nie była członkiem „w pełni zintegrowanym"? Formalnie oczywiście tak. Pozwalała sobie natomiast nie zgadzać się ze stanowiskiem naszych zachodnich partnerów w różnych kwestiach. Czy zatem „pełna integracja", zdaniem szefa MSZ, ma oznaczać stuprocentową zgodę zawsze i wszędzie? A jeśli oznacza co innego, to co? Tego się niestety z wywiadu nie dowiadujemy.
Podobnie nie dowiadujemy się, na czym miałby polegać ów wzrost bezpieczeństwa, wynikający z enigmatycznej „pełnej integracji". Na pewno naszego twardego bezpieczeństwa nie zwiększa ściślejsza polityczna integracja Unii Europejskiej i to Sikorski musi świetnie rozumieć: UE jest strukturą, która żadnemu swojemu członkowi nie jest w stanie zapewnić twardego bezpieczeństwa, a już zwłaszcza w przypadku kraju takiego jak Polska, frontowego i mającego interesy strategiczne w znacznej mierze rozbieżne z dwoma najważniejszymi aktorami unijnej gry.
Podobnie niepojęty jest zapowiadany wzrost siły Polski. Dlaczego miałby się jakoś łączyć ze „ściślejszą integracją"? Nie wiadomo, a dziennikarze nie pytają.
Kolejno Sikorski stwierdza, że Rosja jest słaba, także gospodarczo, więc Zachód wygrałby z nią konfrontację. Nie bardzo jednak znowu wiadomo, czemu właściwie taka konfrontacja miałaby się zdarzyć. Przecież najważniejsi aktorzy Unii dążą raczej w stronę wręcz odwrotną. I tu dochodzimy do kolejnego bardzo ważnego passusu, w którym Sikorski wyłuszcza, iż gdyby spełniła się hipoteza (zadziwiające, że w strategicznych rachubach minister spraw zagranicznych w niezwykle ważnej kwestii opiera się na jakiejś hipotezie), że część rosyjskich elit chce zbliżenia z Zachodem, byłoby to dla nas korzystne.
[...] Rosja nie tylko wygasiłaby konflikty ze swoimi zachodnimi sąsiadami, ale wręcz aspirowałaby do jakichś form integracji z Zachodem. Przy takim przesunięciu poza nasze terytorium osi konfliktu Polska stałaby się, na pewno z korzyścią, najbliższym geograficznie partnerem szerszych relacji gospodarczych Rosji z Zachodem.
Problem w tym, że Sikorski z niezrozumiałych i nie wyjaśnionych w tej rozmowie powodów uznaje, iż Polska miałaby na takim rozwoju wypadków zyskać. Równie dobrze można jednak uznać – a nawet jest to znacznie bardziej prawdopodobne – że jakakolwiek integracja Rosji z Zachodem musiałaby się odbyć kosztem Polski. Nie ma żadnego racjonalnego powodu, dla którego Niemcy – główny orędownik Rosji w Unii Europejskiej – oraz Moskwa miałyby uznać, że w ich wspólnym interesie jest Polska silna, nowoczesna, stanowiąca nie przestrzeń wspólnego oddziaływania – w sensie przenośnym właśnie owo słynne kondominium – ale ośrodek niezależny, samodzielny i mający własne interesy. Jeśli Polska jest tym obu państwom potrzebna, to jako nie sprawiający problemów wygodny pomost pomiędzy nimi. Pomost zaś – jak wiadomo – nie decyduje o tym, kto i w jakim celu po nim przechodzi.
Być może jednak Sikorski właśnie takiej Polski chce. Być może sprowadza swoje aspiracje jeśli chodzi o pozycję naszego kraju do poziomu Finlandii lub Słowenii. Jeśli tak, to jego wywód staje się logiczny, warto byłoby jednak, gdyby otwarcie i, co najważniejsze, konkretnie powiedział, jak widzi rolę naszego kraju.
Dalej Sikorski stwierdza:
[...] powinniśmy wzmacniać procesy, które mogą, chociaż nie muszą, doprowadzić do europeizacji Rosji. Jest to bardziej ambitny cel, bo gdyby udało się go osiągnąć – tak jak udało się wobec Niemiec – wtedy nie musielibyśmy się Rosji bać, może już nigdy. Natomiast gdyby się okazało, że Rosja schodzi ze ścieżki, o której mówiłem, mielibyśmy czas na reakcję.
Tu znów brakuje definicji. Co Sikorski rozumie przez „europeizację" Rosji? Bo jeżeli ma na myśli uczynienie z niej kraju autentycznie demokratycznego i praworządnego, to tymi słowami daje świadectwo swojego całkowitego oderwania od rzeczywistości lub niebywałej obłudy. Jeżeli natomiast przez „europeizację" rozumie szef MSZ zawarcie porozumienia z najważniejszymi siłami Unii Europejskiej o głębszym uczestnictwie Rosji w europejskich procesach decyzyjnych czy np. utworzenie tak mocno postulowanej przez Kreml nowej struktury bezpieczeństwa (swoistego OBWE-bis), to dla Polskim musi to oznaczać marginalizację i osaczenie z dwóch stron. Taka jest natura geopolityki w nowoczesnym sensie, a więc uwzględniającej także długoterminowe interesy gospodarcze. Ani w interesie Wschodu, ani jego zachodnich partnerów nie leży Polska samodzielna i nowoczesna, ale ograniczona, stanowiąca rezerwuar siły roboczej, miejsce, gdzie – jak to kiedyś obrazowo ujął prof. Krasnodębski - produkuje się klamki do mercedesów, ale nie same mercedesy.
Szczególnie zabawne jest stwierdzenie o schodzeniu Rosji ze ścieżki europeizacji. Jak bowiem można zejść ze ścieżki, na którą – we właściwym sensie tego słowa – wcale się nie weszło?
Inne ciekawe miejsce to fragment, w którym Radosław Sikorski przypisuje spotkaniom z Władimirem Putinem treść wprost wyssaną z palca. „[...] istotna była wizyta Władimira Putina na Westerplatte we wrześniu ub.r. Premier Rosji uznał, tak jak reszta Europy, że II wojna to było coś więcej niż tylko stalinowska Wielka Wojna Ojczyźniana. Podobnie było w przypadku przyjazdu premiera Putina do Katynia". Sikorski oczywiście nie wspomina o powszechnie już znanym fakcie, iż na Westerplatte premier Putin zabiegał o spotkanie w cztery oczy z Angelą Merkel, co oczywiście – gdyby doszło do skutku – stanowiłoby z naszego punktu widzenia złowrogie memento. Na to spotkanie nie zgodziła się jednak niemiecka kanclerz.
Wizytę w Katyniu z kolei trudno odczytywać w oderwaniu od sytuacji politycznej w Polsce. Trzeba być ślepcem, aby nie dostrzec, że Kreml rozgrywał polskich polityków przeciwko sobie i premier Tusk chętnie w tę grę wszedł. Upatrywanie w tych dwóch spotkaniach Władimira Putina jakichś ustępstw czy wyrazów sympatii wobec Polski trudno określić inaczej niż jako modelowe „rżnięcie głupa".
Sikorski, spytany o konkretny wymiar ponoć znakomitych stosunków z Rosją, wymienia po raz 147. te same trzy sprawy, o których mówi w każdej rozmowie, w której pojawia się to pytanie, od wielu już miesięcy, ponieważ nie jest w stanie podać żadnego innego przykładu:
W wielu sprawach się dogadujemy, mówię tutaj m.in. o odblokowaniu eksportu polskiej żywności, umowie o żegludze po Zalewie Wiślanym, umowie o małym ruchu granicznym, która jest gotowa do podpisu.
Akurat odblokowanie eksportu polskiej żywności było skutkiem prowadzonej przez rząd Jarosława Kaczyńskiego polityki uwspólnotowienia polskiego konfliktu z Rosją i przypisywanie sobie tej zasługi przez Radosława Sikorskiego jest świadectwem dużej bezczelności. Pozostałe dwie kwestie to sprawy drobne i zgrane.
Szkoda, że dziennikarze „Rzeczpospolitej" nie spytali szefa MSZ (zapomnieli? nie mogli?) o sprawę najnowszą, czyli kwestię przebiegu rury gazociągu północnego w rejonie toru wodnego, prowadzącego do portów w Świnoujściu i Szczecinie. Przypomnijmy, że już wiele miesięcy temu Radosław Sikorski twierdził, iż ta rzecz jest „załatwiona". Ostatnio okazało się, że bynajmniej nie jest, a polski MSZ nie wyjaśnia, czy podejmuje jakieś kroki, aby zapewnić statkom w przyszłości nieograniczony dostęp do polskich portów.
Wreszcie pojawia się kuriozalna kwestia przyjęcia Rosji do NATO. „Już dwa lata temu mówiłem, że należałoby zachęcać Rosję do aspirowania do NATO. Teraz rozważają to doradcy prezydenta Miedwiediewa. Oznaczałoby to, iż NATO pozostaje opoką architektury bezpieczeństwa wolnego świata, natomiast Rosja uzyskuje gwarancje wsparcia dla utrzymania całości swego terytorium. Naturalnie obowiązywałyby nadal dotychczasowe reguły przystępowania do sojuszu: demokracja, cywilna kontrola nad wojskiem, wygaszenie konfliktów z sąsiadami. To jest lista warunków, którym Rosji byłoby dziś trudno sprostać, ale których spełnienie byłoby w interesie całego Zachodu, w tym Polski. I oczywiście decyzja o rozszerzeniu podjęta byłaby jednogłośnie". To temat bardzo obszerny, nikt jednak nie może mieć wątpliwości, że przyjęcie Rosji do NATO oznaczałoby praktycznie zanegowanie istoty i celu istnienia Sojuszu Północnoatlantyckiego i właściwie można by go następnego dnia równie dobrze rozwiązać.
Na kolejne wywody Sikorskiego szkoda czasu. Odnotujmy tylko takie kurioza, jak stwierdzenie, że „własne bezpieczeństwo każdy naród jest winny przede wszystkim sobie", co brzmi szczególnie gorzko, gdy weźmie się pod uwagę, że to rząd Platformy praktycznie zlikwidował polską armię. Pojawia się także wątek rzekomej „konstytucyjnej normalności" z prezydentem Komorowskim i wyjątkowo niesprawiedliwe, właściwie kłamliwe oskarżenie prezydenta Kaczyńskiego o łamanie konstytucji, jako że miał on i ośmielał się realizować politykę odmienną niż rząd Platformy.
Wywiad pozostawia poczucie niedosytu, bo przeprowadzający go Marek Magierowski i Paweł Lisicki dali Sikorskiemu po prostu trybunę do wygłoszenia kolejnego partyjnego przemówienia, nie starając się go nawet delikatnie docisnąć w przytoczonych przeze mnie kwestiach i nie pytając choćby o kłopotliwy dla ministra temat Partnerstwa Wschodniego – programu, którym uwielbiał się niegdyś chwalić, a który od dawna jest całkowicie martwy. Sam zadałbym kłopotliwe pytania bardzo chętnie, ale na wywiad z szefem MSZ nie mam szans. Sikorski już od dawna rozmawia tylko z tymi, którzy mu ochoczo potakują.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/106643-warzecha-dla-wpolitycepl-w-co-gra-minister-sikorski
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.