Ważny tekst Łukasza Warzechy. Publikujemy za zgodą redakcji "Teologii Politycznej", dla której został napisany.
Prestiżowy think-tank Freedom House sporządza co roku ranking wolności w państwach świata. Jedną z jego pozycji jest wolność mediów. W tegorocznej edycji raportu (całość materiału poświęconego Polsce można znaleźć tutaj) wolność mediów została oceniona gorzej niż rok wcześniej – o 0,25 punktu (skala siedmiopunktowa). A przecież ocena była dokonywana jakiś czas temu. Gdyby była dokonywana teraz lub – prognozując prawdopodobny przebieg wypadków – za, powiedzmy, trzy miesiące, byłoby zapewne jeszcze gorzej. Ciekawe, że alarmujący ton raportu Freedom House nie został w ogóle podjęty przez media, choć wcześniej opracowania FH bywały przedmiotem dyskusji.
Media są w Polsce tematem od zawsze niewygodnym dla rządzących. Nie ma co udawać, że w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości było inaczej. I wtedy ostra, a często niesprawiedliwa krytyka dotykała tych telewizji czy gazet, które były wobec rządzących krytyczne. I wtedy zdarzały się próby sekowania niewygodnych dziennikarzy. Ale stawianie znaku równości pomiędzy sytuacją z tamtego okresu a obecną jest nieporozumieniem. Uszczelnienie systemu medialnego na poglądy spoza wiodącego nurtu nie było tak wyraźne od 2005 roku, a być może nawet wcześniej.
Spróbujmy zrobić bilans. Najpierw przyjmijmy do wiadomości fakty, bez których nie jesteśmy w stanie dokonać oceny układu medialnego w Polsce. Po pierwsze – dziennikarze, a tym bardziej felietoniści i publicyści, mają swoje poglądy i mają do tego prawo. Problem zaczyna się, kiedy część spośród nich stara się stworzyć fikcję, wedle której oni sami są pod tym względem przejrzyści i nieuprzedzeni, a ich oponenci należą do jakiejś partyjnej jaczejki.
W dzisiejszej sytuacji medialnej poglądy te można grubą kreską nakreślić następująco: sprzyjające programowi i linii PiS (bardzo niewielka grupa); otwarcie i gwałtownie wrogie PiS (bardzo duża grupa; poglądy pozytywne w jej ramach schodzą na plan dalszy wobec wspólnego wroga); krytyczne wobec obecnej władzy, nie wspierające i nie darzące zaufaniem PiS (spora grupa, trudno jednak powiedzieć, czy równa liczebnością poprzedniej).
Z kolei same media, w których zatrudnieni są dziennikarze i publicyści, można podzielić – także z grubsza – na następujące kategorie: otwarcie przychylne programowi i działaniom PiS (bardzo niewielka liczba mediów); nieprzychylne działaniom PiS, mniej lub bardziej entuzjastyczne wobec działań rządu PO (grupa bardzo duża i rosnąca); starające się prezentować różne stanowiska i znaleźć równowagę, o generalnie konserwatywnej linii (grupa coraz mniejsza i malejąca).
Ten podział nie oddaje jednak całości sytuacji, trzeba do niego bowiem dorzucić sztuczki i triki, jakimi posługują się media i dziennikarze z grupy drugiej. To przede wszystkim mechanizm etykietkowania przeciwników. Słynny jest już karykaturalny podział na dziennikarzy „pisowskich" i „obiektywnych", przy czym, aby zostać zaliczonym do tej pierwszej kategorii, nie trzeba wcale być entuzjastą Jarosława Kaczyńskiego ani nawet nie trzeba wychwalać PiS pod niebiosa. Wystarczy tylko nie wykazywać należytego zapału w wychwalaniu rządów Platformy Obywatelskiej. I tak w kategorii „dziennikarzy pisowskich" znajdują się pospołu osoby tak różniące się poglądami jak Rafał Ziemkiewicz, Tomasz Sakiewicz, Michał Karnowski, Piotr Zaremba, Joanna Lichocka, Piotr Semka, Dominik Zdort czy niżej podpisany. „Dziennikarze obiektywni" z kolei to Jacek Żakowski, Janina Paradowska, Piotr Pacewicz, Piotr Najsztub itd.
Trik drugi to wyobrażenie ładu medialnego, jaki promują „dziennikarze obiektywni". Skoro bowiem oni sami są właśnie „obiektywni", to przecież ci „nieobiektywni", „chodzący na partyjnym pasku", nie mają racji bytu – przynajmniej w mediach publicznych. A jeżeli to oznacza, że w ogóle nie ma dla nich miejsca, to cóż – żyjemy w wolnym kraju, niech sami założą własne media. Pluralizm medialny jest przecież zachowany, gdy mamy pełne spektrum opinii: od Dominiki Wielowieyskiej, poprzez Jacka Żakowskiego aż po Sławomira Sierakowskiego.
Wielokrotnie czytałem teksty konserwatywnych publicystów o tym, jak mogłyby wyglądać media publiczne i w żadnym z nich nie spotkałem się z postulatem, aby oczyścić je z „nieprawomyślnych" kolegów. Sądzę, że każdy z bliskich mi światopoglądowo dziennikarzy zgodziłby się, że w TVP jest miejsce i dla Bronisława Wildsteina, i dla Sławomira Sierakowskiego, i dla Jacka Żakowskiego. Druga strona widzi to jednak całkiem inaczej. Dla niej – jak okazało się kilka miesięcy temu – nawet Igor Janke to zbyt ostry zawodnik.
Jej postulaty realizują dzisiaj rządzący. Uszczelnienie systemu medialnego postępuje w zastraszającym tempie. Opozycja została już pozbawiona wpływu na media publiczne, a w ślad za tym idzie likwidacja programów, prowadzonych przez dziennikarzy nie śpiewających w chórze. Orientacja dwóch dużych, prywatnych koncernów medialnych nie pozostawia chyba najmniejszych wątpliwości, przy czym w wypadku TVN zaostrzenie kursu przybiera wymiar wręcz karykaturalny – bo jak inaczej nazwać nową politykę publicystyczną stacji, która postanowiła zapewnić widzom jak najszerszy przegląd opinii, byle ich wyraziciele rekrutowali się z własnego grona. Wśród gazet jest tylko nieco lepiej, ale naciski na poszczególnych wydawców i redakcje są tajemnicą poliszynela. Przykład otwartej wojny o „spacyfikowanie" „Rzeczpospolitej" to tylko czubek góry lodowej.
Podobnie jak z demokracją, medialny pluralizm w Polsce powoli staje się fikcją. Ta fikcja jest dla rządzących niezmiernie użyteczna – podobnie jak dla komunistów w Peerelu pożyteczna była fikcja wolnych wyborów. Premier chętnie przecież porozmawia po raz kolejny a to z Janiną Paradowską, a to z Katarzyną Kolendą-Zaleską, a Radosław Sikorski chętnie po raz 143. pojawi się u Moniki Olejnik. To przecież media prywatne, nie rządowe, więc o co chodzi?
Nie zmienia to jednak faktu, że przestrzeń medialnej wolności kurczy się w tempie przerażającym. Jedyną sferą, w której ta wolność nie może zostać formalnie ograniczona, pozostaje Internet, wiadomo jednak, że siła jego oddziaływania jest w naszym kraju wciąż raczej niewielka.
Jest w tej sytuacji jeszcze jeden charakterystyczny i bardzo zarazem niepokojący akcent. Mógłby bowiem ktoś stwierdzić, że w warunkach wolnego rynku, także medialnego, to przecież odbiorcy decydują, co chcą oglądać lub czytać i że z pewnością znużeni jednostronnością prezentowanych tez, w końcu wymogą siłą własnych pieniędzy zmianę takiego stanu rzeczy. Mogłoby tak być, gdybyśmy funkcjonowali w warunkach względnej równowagi podmiotów, czystego ładu rynkowego oraz demokracji i opinii publicznej tak rozbudzonej i dynamicznej jak choćby w Stanach Zjednoczonych. Warunki w Polsce są jednak inne. Okoliczności po 1989 roku nie dawały wszystkim warunków równego startu, choć trzeba też przyznać, że druga strona zmarnowała niektóre szanse (TV Puls). Nastąpiło uśpienie odbiorców i przyzwyczajenie ich do określonej zawartości. Wielkie medialne koncerny wychowały sobie już całe pokolenie, które nie zna świata poza pokazywanym lub opisywanym z jedynie słusznego punktu widzenia. O wielu rzeczach osoby te po prostu nie wiedzą, bo w odbieranej przez nich medialnej rzeczywistości tych faktów nie ma. Nie ma też odmiennych poglądów, a jeśli nawet się pojawiają, to tylko po to, aby zostać wykpione jak w „Szkle kontaktowym". To już daleko posunięta zmiana świadomości. Tej sytuacji nie można porównywać z rynkiem medialnym w USA, gdzie CNN ma wprawdzie mocny przechył w jedną stronę, ale tuż obok istnieje potężny Fox News, a obok „New York Timesa" wychodzi „The Washington Times". Rush Limbaugh jest konserwatywnym showmanem, ale jest też przecież świetną marką i można na nim zarobić. Gdyby w Polsce podejście było podobne, medialna rzeczywistość wyglądałaby całkiem inaczej.
Jest jednak jak jest. Jeżeli jednym z największych niebezpieczeństw, przed jakimi stoi dzisiaj Polska, jest naprawdę dramatyczne pęknięcie polskiego społeczeństwa, to to samo zaczyna nam grozić w sferze mediów. Przy czym siła mediów głównego nurtu będzie służyć wyłącznie jednej wizji państwa. Po drugiej stronie pęknięcia będzie swego rodzaju medialne podziemie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/106547-warzecha-uszczelnienie-systemu-medialnego-nie-bylo-tak-wyrazne-od-2005-roku
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.