Kompromitacja Pawła Grasia ws. Smoleńska

Prokurator generalny i minister sprawiedliwości. Wczorajsze opinie tych dwóch osób-instytucji powinny wystarczyć, by zrozumieć, że kilkadziesiąt ton żelastwa z biało-czerwoną szachownicą zrzuconych bezładnie na kupę za drutem kolczastym w Smoleńsku to jeden z ważniejszych dowodów w śledztwie dotyczącym smoleńskiej katastrofy.

Jeśli słyszał je rzecznik rządu Paweł Graś, jego reakcja może być tylko jedna. Zaczerwienić się, napisać papier i zanieść go premierowi na biurko. Oczywiście papier z dymisją. Dlaczego? Ano dlatego, że we wtorek rzecznik rządu był łaskaw powiedzieć:

„Wrak jest niezabezpieczony, ale mówiąc brutalnie, nie sądzę, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie dla śledztwa.”

Ministrowi Grasiowi najwyraźniej zaszkodziło, że po trzech latach studiów prawniczych przeniósł się na dziennikarstwo. Gdyby prawo skończył, może nie wypowiadałby takich absurdów. Choć nie trzeba kończyć prawa, by wiedzieć, że wrak samolotu ZAWSZE jest jednym z ważniejszych dowodów w sprawie katastrofy. Wiedzą to wszyscy w cywilizowanym świecie poza Polską i Rosją i dlatego ci wszyscy szczątki rozbitych samolotów zbierają do cna i żmudnie składają w hangarach. W Smoleńsku deszcz kapie na bezładną stertę byłego samolotu Polskich Sił Powietrznych o numerze bocznym 101.

Grasiowi to nie przeszkadza. Rzecznik rządu - inaczej niż powtarzający to na każdym kroku prokuratorzy - nie potrzebuje sprawdzać, czy samolot nie uległ awarii bądź czy nie doszło do ingerencji osób trzecich.

To kolejna skandaliczna wypowiedź Grasia w kontekście katastrofy. Dwa tygodnie temu w Radiu Zet na pytanie Mariusza Błaszczaka, dlaczego w zderzeniu z 40-centymetrową brzozą, odpadło skrzydło, Graś wypalił żartem (chyba):

„Bo ktoś je nadpiłował.”

Na miejscu premiera zaczęlibyśmy się zastanawiać, czy warto, by to Paweł Graś był ustami jego rządu.

 Mas