Tak, niestety, Polski Instytut Sztuki Filmowej z naszych pieniędzy sfinansował paliwo dla
Talibów. Film "Essential Killing" Jerzego Skolimowskiego, nagrodzony ostatnio na festiwalu w Wenecji, w oczekiwaniu na deszcz nagród od pacyfistycznej, lewicującej i antyamerykańskiej krytyki filmowej, mówi światu o polskich Szymanach i przesłuchiwaniu tam więźniów przez amerykańskie służby.
Reżyser w jednym z wywiadów tuż po otrzymaniu nagrody mówił (oglądałem we francuskiej telewizji o zasięgu globalnym, France 24, która nadaje po francusku, angielsku i arabsku), że film ten zrobił dlatego, że ledwie 20 km. od jego posiadłości na Mazurach przesłuchiwano tych biednych ludzi.
Cóż gorszego można było zrobić dla wizerunku Polski w świecie? Jak bardziej można było narazić polski interes narodowy, polskie bezpieczeństwo wewnętrzne? Jak można było lepiej spopularyzować myśl: "To Polacy zgodzili się, to na polskiej ziemi, to w Polsce byli maltretowani wasi bracia, Allahu Akbar!"?
"Essential Killing" jest dziś chodzącą, jeżdżącą, pokonującą kilometry i docierającą do milionów ludzi na całym świecie (którzy nawet nie obejrzą filmu, ale dowiedzą się o nim z opisów) wizytówką i głównym nośnikiem wizerunku Polski w świecie. Nie oscypki, bociany, latawce i dziesiątki innych symboli, nad którymi pochylają się niezliczone instytuty i fundacje promujące Polskę za 300-500 mln zł rocznie (z wydatkami unijnymi via urzedy marszałkowskie kwota ta może dochodzić do 1 mld zł rocznie, brak jest choćby podstawowego monitoringu). Nie chcę się zresztą powtarzać. O tym, jak nie dbamy o polską narrację, jak nie potrafimy opowiedzieć o Polsce światu, mówiłem choćby ostatnio w rozmowie dla "Polska The Times".
Polski Instytut Sztuki Filmowej - instytucja dobra publicznego, nadzorowana przez państwo polskie, dysponująca para budżetowymi środkami - nie był w stanie wygenerować opowieści o Polsce zwycięskiej, hardej, dumnej. Nie potrafił tego, co zrobili Rosjanie ("1612"), Niemcy ("Valkyrie"), a nawet Kazachowie ("Nomad"). Nie potrafią naśladować Francuzów, Rumunów.
Żaden z rządów nie potrafił dookreślić priorytetów w pracy PISF, który to instytut w związku z tym kieruje gros środków na niezbyt rozwijające komedyjki, czasami tylko filmy istotne. Jedno z najważniejszych instrumentariów władzy państwowej w zakresie wpływania na wizerunek kraju zamieniono w fundusz wsparcia dla artystów.
Wciąż nie mamy choćby jednego obrazu utrwalającego "mądrą Solidarność". Nie mieliśmy międzynarodowego konkursu na scenariusz i realizację megaprodukcji o polskich przemianach, z największymi sławami kina, które to sławy zinterpretowałyby dla nas, dla Polaków, jak widzą i czują słowo "Solidarność". Prosty, skuteczny pomysł na polską opowieść dla świata. Opowieść, która rozchodzi się budując taki wizerunek Polski, z której możemy być dumni. Wspierający także prace mądrych ludzi pracujących nad
wspomaganiem poczucia narodowej tożsamości Polaków.
Nie mamy story o "Solidarności", za to polskie państwo sfinansowało paliwo dla Talibów. Mamy wizerunkowy problem, za nasze własne pieniądze. Mamy wszyscy, niezależnie od barw partyjnych.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/105576-eryk-mistewicz-dla-wpolitycepl-tym-filmem-pisf-sfinansowal-paliwo-dla-talibow