Poligon Geopolityczny: 11 września 2001 – czyli „zderzenie cywilizacji”.

fot. EPA/RAMINDER PAL SINGH
fot. EPA/RAMINDER PAL SINGH

W zamachach terrorystycznych na World Trade Center zginęło ponad 2700 osób. Ekstremiści zadali zachodniej cywilizacji poważny cios. To właśnie 11 września 2001 roku opisywane przez S. Huntingtona „zderzenie cywilizacji” stało się faktem.

W 1993 roku na łamach „Forreign Affairs” ukazał się szeroko komentowany artykuł amerykańskiego politologa Samuela Huntingtona pt. „Zderzenie cywilizacji?”. Rozwinięta później do obszernej pozycji książkowej teoria Huntingtona objaśnia procesy zachodzące w społeczeństwie amerykańskim po upadku „żelaznej kurtyny”. Po zakończeniu zimnej wojny Ameryka straciła swojego wroga. Samuel Huntington zwraca uwagę, że dla kraju, który przez wiele lat pełnił rolę lidera walczącego z „imperium zła”, utrata wroga stanowiła zagrożenie tak poważne, jak pokonanie przez Rzym ostatniego wymagającego rywala w 84 roku przed naszą erą.

Wbrew wszelkim przypuszczeniom, poszukiwania nowego wroga okazały się zbyteczne. Cywilizacja islamu reprezentowana przez siatkę al-Kaidy oraz wyzwanie do walki z terroryzmem ostatecznie sprowokowały Amerykę do rozpoczęcia otwartej „wojny cywilizacji”, która z odległego Wschodu przeniosła się do największych miast Stanów Zjednoczonych.

Zamachy na Nowy Jork i Waszyngton, po których doszło do wojen w Afganistanie i Iraku oraz mniej określone terytorialnie „wojny z terroryzmem” uczyniły wojowniczy islam pierwszym wrogiem Ameryki w XXI wieku. - napisał Samuel Huntington w książce pt. „Kim jesteśmy?”.



Amerykański politolog zauważa wiele podobieństw między zimną wojną, a starciem z wojowniczym islamem pod szyldem al-Kaidy. Przede wszystkim zderzenie cywilizacji Zachodu i Wschodu zmusza niejako wszystkich Amerykanów do głębokiej refleksji nad swoją narodową tożsamością oraz religijną i kulturową spuścizną. Amerykanie doskonale zdają sobie sprawę, że Wschodnia cywilizacja nie będzie próbować nawrócenia Zachodu na islam. Zamiast negocjować, ekstremiści przygotowują ataki terrorystyczne mające zachwiać narodową tożsamością swoich przeciwników i spotęgować ich strach.

Gdy Osama bin Laden zaatakował Amerykę, zabijając kilka tysięcy osób, dokonał również dwóch innych rzeczy. Jako bez wątpienia niebezpieczny nowy wróg wypełnił próżnię, którą stworzył Gorbaczow, oraz wskazał na tożsamość Ameryki jako kraju chrześcijańskiego. Zamachy 2001 roku były najbardziej niszczącymi z całego szeregu ataków na cele amerykańskie i inne dokonywanych od lat osiemdziesiątych XX wieku przez al-Kaidę oraz inne grupy bojowników. Bin Laden uzasadnił te ataki w formalnym wypowiedzeniu wojny w lutym 1998 roku, nawołując do „dżihadu przeciwko Żydom i krzyżowcom”. - czytamy w książce Huntingtona „Kim Jesteśmy?”.



Do podobnych, co Huntington wniosków dochodzi George Friedman (politolog, dyrektor agencji wywiadu geopolitycznego Stratfor), który także podkreśla, że ataki z jedenastego września wypełniły lukę pomiędzy zimną wojną, a wojną ze światem islamu. Autor „Prognozy na XXI wiek” zwraca jednak uwagę, że islamskim ekstremistom nie udało się pokonać Ameryki, ponieważ okazała się ona zbyt potężna. Z pozoru chaotyczna i bezsensowna reakcja na krwawe ataki al-Kaidy okazała się być dobrze opracowaną strategią, która w starciu z cywilizacją Dżihadu (jak ją określa Benjamin Barber) odniosła skutek – nie pozwoliła na pokonanie Ameryki, a ujawniła realne zagrożenia, umożliwiając zapobieganie im w przyszłości.

Dramatyczne obrazy samolotów wbijających się w wieże World Trade Center oraz ich zawalenia się zaszczepiły Amerykanom głębokie i trwałe poczucie zagrożenia. Administracja Busha zmaksymalizowała jedność i poparcie narodowe, nie każąc ludziom płacić wyższych podatków i borykać się z niedoborami oraz ograniczając niedogodności do minimum. Wykazując się doskonałym wyczuciem politycznym, podtrzymała poparcie dla wojny, nie wymagając poświęceń, których oczekiwali niektórzy ludzie po „prawdziwej” wojnie. - napisał Huntington w „Kim Jesteśmy?”.



Szef agencji wywiadu i prognoz geopolitycznych Stratfor George Friedman zwraca uwagę, że Ameryka jest przyzwyczajona do trwania w sytuacji konfliktu i prowadzenia wojny. Strategia Stanów Zjednoczonych i zahartowanie w walce wynika z pragnienia zachowania niczym niezagrożonej niepodległości. Ze względu na swoją pozycję na arenie międzynarodowej, Ameryka nie musi nikogo atakować. Wystarczy, że co jakiś czas daje znać o swojej potędze odpowiadając na zaczepne ataki swoich przeciwników.

Stany Zjednoczone toczyły wojnę przez 10 procent okresu swojego istnienia. Ta statystyka obejmuje tylko większe wojny – wojnę 1812 roku, wojnę meksykańsko-amerykańską, wojnę secesyjną, pierwszą i drugą wojnę światową, wojnę koreańską, wojnę wietnamską. Nie obejmuje drobnych konfliktów, takich jak wojna hiszpańsko-amerykańska czy operacja „Pustynna Burza”. W XX stuleciu Stany Zjednoczone prowadziły wojnę przez 15 procent czasu. W drugiej połowie wieku było to aż 22 procent. A od początku XXI stulecia, od 2001 roku, Stany Zjednoczone ciągle prowadzą wojnę. Wojna jest istotną częścią amerykańskiego doświadczenia, a jej natężenie stale rośnie. Jest wbudowana w amerykańską kulturę i głęboko zakorzeniona w amerykańskiej geopolityce. - zauważa Friedman w swojej książce „Następne 100 lat. Prognoza na XXI wiek”.



Jednak to właśnie 11 września 2001 roku, w wyniku skutecznie przeprowadzonych ataków terrorystycznych, teatr działań wojennych został nagle przeniesiony na terytorium USA. Terroryści udowodnili, że są w stanie zaatakować w samym centrum supermocarstwa, za które uważane były Stany Zjednoczone Ameryki.

George Weigel, pisarz zajmujący się tematami religii i kultury, w swojej książce „Wiara, rozum i wojna z dżihadyzmem” zauważa, że konflikt z wojującą cywilizacją Dżihadu jest znacznie trudniejszy i o wiele bardziej niebezpieczny, niż dotychczasowe starcia i wojny. W konflikcie z wojującym Dżihadyzmem, przeciwnik cały czas pozostaje nieuchwytny, jest zarówno wszędzie i nigdzie. Bez trudu wdziera się na terytorium Ameryki, by równie szybko stamtąd zniknąć. Prowadzi wojnę niekonwencjonalną, której celem jest całkowita zagłada zachodniej cywilizacji McŚwiata.

Zamachy na WTC zwróciły naszą uwagę na fakt, którego do tej pory nie przyjmowaliśmy do wiadomości, a który będzie istotny dla naszej przyszłości w dłuższym czasie. Musimy stawić czoła wrogowi atakującemu podstawy naszego bytu, wrogowi, dla którego powiększenie udziałów w światowym bogactwie i potędze może być celem jedynie pomocniczym, którego zasadniczym motywem działania jest zniszczenie naszego sposobu życia. Zniszczenie naszej cywilizacji. - napisał Weigel w książce „Wiara, rozum i wojna z dżihadyzmem”.



Ameryka jako stolica Zachodu jest zatem polem bitwy dwóch cywilizacji. Nie jest to jednak pole bitwy w sensie klasycznym. Dwie strony konfliktu nie wychodzą naprzeciw siebie i nie doprowadzają do jednorazowego zderzenia, które ma na celu wyłonienie ostatecznego zwycięzcy. Zderzenie Wschodu z Zachodem ma raczej charakter wojny partyzanckiej i jest procesem długofalowym. Uznawana za jedną z najnowocześniejszych i najpotężniejszych armii świata, armia amerykańska jest praktycznie bez szans w walce z rozsianymi po całym świecie komórkami radykalnych sympatyków wojującego Dżihadu.

Dopóki jednak „dżihadyści” pozostają rozproszeni, na większa skalę nie zagrażają amerykańskiej potędze. Paradoksalnie w interesie cywilizacji McŚwiata jest utrzymywanie na terytorium amerykańskim swego rodzaju pola bitwy, a zarazem prowadzenie szeregu misji o podłożu militarnym poza granicami Stanów Zjednoczonych. „dżihadyści” choć wielokrotnie udowodnili jak dotkliwie są w stanie ugodzić amerykańskiego olbrzyma, dopóki działają w rozproszeniu nie stanowią poważnego zagrożenia dla cywilizacji zachodniej. Dopiero zjednoczenie większości islamskich ekstremistów, co prognozuje George Friedman, będzie dla USA stanowiło bardzo poważne zagrożenie. Dlatego właśnie w interesie całego Zachodu jest m.in. dopuszczenie do częściowego przeniesienia teatru działań wojennych na swoje terytorium za cenę utrzymania kontroli strategicznej w sensie globalnym, niezależnie od pewnych porażek o znaczeniu lokalnym, które dla amerykańskiego supermocarstwa są póki co bardziej lub mniej bolesnymi, ale jednak tylko ukąszeniami.


Na zdjęciu indyjski artysta Harwinder Singh Gill, który z okazji dziewiątej rocznicy zamachów na WTC przygotował specjalny model przedstawiający atak na wieże World Trade Center. Artysta swoje dzieło określa jako hołd dla wszystkich ofiar z 11 września 2010 roku.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.