Niezwykłe świadectwo Romualda Śliwińskiego. Jak naprawdę wyglądał strajk gdańskiej komunikacji

fot. Archiwum Romualda Śliwińskiego
fot. Archiwum Romualda Śliwińskiego

Tak Henryka Krzywonos opowiada w rozmowie z "Super Expressem" o swojej roli w wydarzeniach Sierpnia.

To był 15 sierpnia, piątek i obawiałam się trochę reakcji ludzi, którzy spieszyli się do domów. Kiedy powiedziałam, że ten tramwaj dalej nie pojedzie, zaczęli jednak bić brawo. Mieli świadomość, że w stoczni trwa strajk, że trzeba zrobić coś, by go wesprzeć. Później stanęli inni. Nigdy nie uważałam się za jakąś bohaterkę.


Warto też przeczytać wywiad Łukasza Adamskiego z Krzysztofem Wyszkowskim dla portalu Fronda.pl pt."Krzywonos potrzebna, by zakryć prawdę o Annie Walentynowicz".

 

A tak pamięta te dni Romuald Śliwiński, wtedy kierowca gdańskiej komunikacji.
Relacja nadesłana wPolityce.pl:

Heńka łamistrajku, przestań kłamać!

14 Sierpnia 1980 roku po rannej zmianie, udałem się do przyjaciół w Gdańskiej dzielnicy Morena. Spędziłem tam całe popołudnie. Około godziny 22:00 rozpocząłem drogę powrotną do domu. Mieszkałem z rodzicami na Przymorzu przy ul.Piastowskiej 78 m16. Jadąc z Moreny musiałem skorzystać z kilku autobusów. Bezpośredniego połączenia między tymi dzielnicami nie było. Od kolegów kierowców dowiedziałem się, że Stocznia Gdańska rozpoczęła strajk, a my Komunikacja, zaczynamy jutro 15 Sierpnia z rana. Po przyjeździe do domu, poinformowałem moich rodziców o sytuacji w mieście. Rozpoczęła się burzliwa rozmowa w której uczestniczyła również przebywająca u nas na urlopie moja ciocia Barbara Woźniak (z domu Purchalak) pracownik Uniwersytetu Warszawskiego. Szwagierka mojej mamy, wyrosła na tradycji Powstania Warszawskiego, pokpiwała z naszego planu. Twierdziła, że parę miesięcy temu w Warszawie gdzie urodziła się i mieszkała, MZK (Komunikacja w Warszawie) zaczęło strajk ale szybko wrócili do pracy, bo władze dały im podwyżki. Dla mojej cioci, której rodzina brała udział w Powstaniu 1944 roku ( sama była zbyt mała na uczestnictwo) nasze strajki nie wróżyły nic pozytywnego. Przypomniałem jej popularne w tamtym czasie powiedzonko na naszym terenie, że "jak w Trójmieście trzęsą sosnami to w Warszawie "szyszki" lecą.

Następnego dnia z rana, udałem się nocnym autobusem do pracy. W zajezdni na Karola Marksa znalazłem się wraz z innymi kierowcami o godzinie 4:30 15 Sierpnia 1980 roku.

Strajk już trwał. Czyniliśmy przygotowania do zabezpieczenia taboru kołowego. Skonstruowaliśmy trybunę do przemówień. Ktoś tam pracował nad postulatami. Ja wraz z grupą młodych kolegów (miałem 24 lata) Władkiem, Andrzejem (członek KOR), Witkiem z psem 'Atosem", zaczęliśmy organizować warty wokół ogrodzenia Zajezdni.

Po kilku godzinach, gdy wszyscy kierowcy już dotarli do naszego strajkującego zakładu, obraliśmy przewodniczącego. Wysunąłem kandydaturę Jana Wojewody, która entuzjastycznie została przyjęta przez aklamację. Był to człowiek o bardzo ciepłej osobowości z doświadczeniem strajkowym z lat poprzednich. Miał potężny silny głos i był powszechnie lubiany w naszym zakładzie transportowym. Przyjaźniłem się z nim od dawna. W ciągu mojej prawie dwuletniej kariery kierowcy, często rozmawiałem z Jankiem o wielu problemach życiowych, które bardziej dotyczyły jego niż mnie. Był ode mnie starszy chyba o pokolenie i uwielbiałem go słuchać. Miał żonę, dzieci. Ja byłem chłopakiem wolnego stanu. To o czym mówił, niejednokrotnie nie docierało do mnie.

Teraz jednak, ta silna osobowość zaczęła dominować naszymi dalszymi losami. Jan Wojewoda w ciągu najbliższych godzin udał się (o ile wiem) do Komitetu Wojewódzkiego Partii lub do Urzędu Miejskiego na rozmowy z władzami miasta w odniesieniu do naszych postulatów. Noc spędziłem w autobusie.

Prawie każdy kierowca (sami mężczyźni, kobiet za kierownicą autobusów Komunikacji Miejskiej w Trójmieście w tamtym czasie nie było) miał przydzielony autobus. Zazwyczaj było to dwóch zmienników. Dzieliłem swój pojazd wraz z kolegą mieszkającym w Oliwie, Witkiem (nazwiska nie pamiętam) któremu towarzyszył jego piękny Owczarek Niemiecki "Atos".

"Atos" był dobrze wyszkolonym psem, przeskakującym ogrodzenie które nas otaczało bez problemu. Płot nie stanowiłby również większej przeszkody dla atakujących oddziałów ZOMO, których akcji spodziewaliśmy się lada chwila. Wiedzieliśmy, że bez autobusów i tramwajów Trójmiasto będzie pogrążone w potężnych kłopotach komunikacyjnych. Mimo, że kolej kursowała bez przeszkód, to jednak do wielu miejsc w Trójmieście bez WPKGG dla wielu mieszkańców na piechotę, dojść było nie sposób.

Byliśmy nerwem Trójmiasta. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jak ludzie zobaczą tramwaje i autobusy na ulicach, to będą mogli jak dawniej dotrzeć do szkół, szpitali, żłobków, pracy. To będzie koniec Strajku. Nawet gdyby bohaterskie Stocznie Gdańska i Gdyni stały miesiącami, Trójmiasto funkcjonowałoby normalnie. Bez nas, w osamotnieniu, Oni nie mieli żadnej szansy załatwienia zmian do których doszło w konsekwencji Strajków. To my, Komunikacja Gdańska i Gdyni byliśmy prekursorami późniejszej "Solidarności". To my, nie przerwaliśmy Strajku następnego dnia 16 Sierpnia 1980 roku.

We wczesnych godzinach popołudniowych przywódca naszego Strajku Jan Wojewoda wrócił po spotkaniu z władzami miasta. Obwieścił ku naszemu zdziwieniu, że wszystkie nasze postulaty zostały zaakceptowane. Teraz my, mieliśmy się wywiązać z naszej obietnicy i wrócić natychmiast do pracy. Pan Wojewoda był oszołomiony własnym sukcesem. Chodził od człowieka do człowieka, opowiadał o negocjacjach i nawoływał do natychmiastowego wyjazdu na ulice. Coś mnie tknęło. W rozmowie z Jankiem starałem się ostudzić jego ogromny temperament, tłumacząc, że ruszymy natychmiast na trasy ale najpierw musimy wiedzieć czy Stocznia Gdańska również skończyła Strajk. Gdyby Oni dalej strajkowali a my pojawilibyśmy się na ulicach, ich wysiłek ległby w gruzach w ciągu kilku godzin. Albo istnieliby w izolacji albo zostaliby spacyfikowani. Tego mój przyjaciel zrozumieć nie chciał. Przecież dał słowo władzom miasta.

Potrafię sobie wyobrazić jego rozgoryczenie. Załatwił to co chcieliśmy, a teraz odmawiamy akceptacji ugody. Dzięki Władkowi, Andrzejowi i kilku innym których niestety z imion i nazwisk nie pamiętam, po kilku burzliwych wystąpieniach na mównicy, pojawiła się koło mnie kobieta. Ponieważ u nas wśród kierowców kobiet nie było, obecność damy mówiącej bardzo donośnym głosem, nieco starszej ode mnie, wzbudziło moją ciekawość. Zapoznaliśmy się. Była to Henryka Krzywonos, motorniczy z Zajezdni Tramwajowej. Jak się znalazła u nas na Karola Marksa, nie wiem? Pamiętam, że wkrótce zaczęliśmy naprędce szukać nowego szefa naszego Strajku. Jan Wojewoda jakby obraził się na cały świat. Mimo, że współczuliśmy dzielnemu kierowcy, to nie mógł dalej być przewodniczącym strajku.

W tym samym czasie gdy odmówiliśmy wyjazdu, bez sprawdzenia sytuacji w Stoczni, pojawiło się koło nas dwóch mężczyzn, którzy spod bramy zostali doprowadzeni przed nasze oblicze, moje, moich wymienionych wcześniej kolegów i obecnej od tamtej pory przy nas Henryki Krzywonos. Owi panowie zaczęli twierdzić, że jadą właśnie od Stoczni Gdańskiej, że widzieli bramy otwarte, że widzieli stoczniowców wychodzących z zakładu. To oznaczało koniec. Jak nie wyjedziemy, to władze pewnie cofną to co załatwił Jan Wojewoda i pozostaniemy z niczym.

Nie mieliśmy czasu na myślenie. Trzeba było kogoś wysłać aby potwierdzić słowa przybyłych mężczyzn. Nie wiedzieliśmy kim są: czy ludźmi dobrej woli, czy też oficerami UB. aby złamać Strajk na zasadzie nieporozumienia. Obaj panowie bez oporu zgodzili się zostać naszymi zakładnikami, do czasu powrotu delegacji na czele z wysuniętą przeze mnie i popartą niemal jednomyślnie przez obecną część załogi Henrykę Krzywonos. Autobus kierowany przez Władka (człowiek lat około 30, mieszkał w jednym z naszych autobusów. Pozostała część jego rodziny, żona i dziecko czy dzieci, gnieździła się u kogoś a dla niego już nie było miejsca) zawiózł już "naszą" przedstawicielkę, o której ani Zajezdnie Tramwajowe Gdańska ani Zajezdnie Trolejbusowo autobusowe Gdyni nie miały pojęcia, pod Stocznię.

Dalej historia potoczyła się bez mojego udziału. Po zakończeniu Strajku wróciłem do domu, wróciłem do pracy. Stałem się aktywnym działaczem nowo powstałego ruchu. Byłem w komisji skrutacyjnej podczas wyborów do władz powstałej "Solidarności" w naszym zakładzie.

Czy bywając w nowej siedzibie NZZ czy w innych miejscach, gdzie godzinami przysłuchiwałem się rozmowom między Wałęsą a innym, których nie znałem, dziwił mnie jeden szczegół. Henryki Krzywonos nigdzie nie wiedziałem. Nawet na bazie autobusowej nieraz na ten temat rozmawialiśmy. Mieliśmy wrażenie, że Heńka (byliśmy na TY) została odsunięta od Wałęsy, po spełnieniu swojej historycznej roli. Było mi z tego tytułu przykro. Nigdy już jej osobiście nie spotkałem. Osoba, którą wysunąłem do przodu pojawiła się dopiero na filmach dokumentalnych ze Stoczni. Andrzej Wajda nakręcił film "Człowiek z żelaza". Heńka też tam była widoczna. Czy reżyser kręcił na żywo, czy wplótł kadry z filmów archiwalnych nie wiem. Wszem i wobec pokazywałem Heńkę i opowiadałem przyjaciołom, znajomym, że nasza przedstawicielka z Komunikacji siedziała tak blisko Wałęsy i Gwiazdy (inżyniera z Elektromontażu jak go przedstawiano).


Gdybym wiedział, że późniejsza bohaterka naszego narodu, wszak to podobno ona zatrzymała wychodzących ze Stoczni, była w początkowej fazie naszego strajku Łamistrajkiem nigdy bym jej nie zaproponował na naszego przedstawiciela do Stoczni. Nigdy nie zostałaby zaakceptowana przez naszą załogę. Pewnie nigdy nie powstałaby "Solidarność".

Ironia losu zrobiła z łamistrajka ikonę nowopowstałego ruchu. Bo jak ocenić osobę, która wyjeżdża do pracy tramwajem, mimo, że inni już od kilku godzin stoją? Niedawno słyszałem z jej ust w programie "Babilon", że się bała. Ja też bym się bał. Autobusów i tramwajów nie widać. Setki, tysiące zaskoczonych ludzi szwendających się po ulicach, czekających na próżno na przystankach i tylko Ona jedna. Czyżby nie rozumiała co się działo? Albo jej ktoś powiedział, albo wreszcie do nie dotarło, że JEST STRAJK. Opamiętała się i podobno zatrzymała tramwaj. Lepiej późno niż wcale jak mawiają. Tylko nie rozumiem: "ten tramwaj dalej nie pojedzie!" - powiedziała. Czy Henia porzuciła tramwaj i uciekła? A co z tramwajem? Zostawiła pojazd mogący wpaść w niepowołane ręce jako narzędzie terroru czy groźby dla innych użytkowników dróg? A jeżeli wycofała się do Zajezdni, to tramwaj wbrew jej zapowiedziom jednak pojechał.

Heńka, łamistrajku przestań kłamać. To nie ty zaczęłaś Strajk. Wmawiasz sobie to kłamstwo od 30 lat. Wystarczy. Ty jedyna, powinnaś Milczeć.



Romuald Śliwiński

Kierowca WPKGG oddział Gdańsk

Numer Służbowy 1749


P.S. Szanowna redakcjo, przesyłam kilka zdjęć mojej skromnej osoby z okresu strajku Sierpnia 1980 roku. Może moja twarz przypomni Heni że kłamie.
Dziwi mnie fakt, że osoby wymienione przeze mnie do tej pory się nie odezwały.
Ja wyjechałem na urlop w 1981 roku do Wiednia. W stolicy Austrii zastał mnie Stan Wojenny. Pozostałem poza granicami PRL. W maju 1982 roku przyszli po mnie. Moja mama Teresa, twierdziła, że wojskowi przyszli po mnie abym wrócił do wojska.
Zostałem zwolniony z wojska w 1977 roku bez przeniesienia do rezerwy. Dzięki kontaktom politycznym, załatwiłem w WKU w Gdańsku jakiś wpis w książeczce wojskowe i aktach wojskowych co umożliwiło mi wyjazd na Zachód do Austrii.
Ja nie byłem w rezerwie. Po co więc przyszli po mnie? A nawet gdyby, to stałem się dezerterem. Powrót do PRL stał się niemożliwy.

Po 1989 roku miałem już ułożone życie w USA. Żona (1986) córka i powrót dalej stał pod znakiem zapytania. Bo do czego miałem wracać? Do M3 moich rodziców (36 metrów kwadratowych) ? Mieszkamy w Belleville w Stanie New Jersey. Mamy swój domek i jesteśmy aktywni na tyle ile życie pozwala.

Moja żona Marta Sliwinski (z domu Ziemiańska ur. w Wałbrzychu) wyjechała z Polski w 1970 roku. Przy wyjeździe pozbawiono ją obywatelstwa. Nawet na pogrzeb ojca nie dano jej wizy. Podczas wyborów po których Lech Wałęsa został prezydentem angażowała się z całą mocą w prace agitacyjne na korzyść kolegi mojego ojca Jerzego Śliwińskiego, byłego Stoczniowca (ś.p. 1999) z którym to jak mawiał mój kochany ojciec: "jeździł na jednym rowerze". Poznałem Lecha Wałęsę w latach poprzedzających 1980 rok. Kiedyś był u mojego taty z wizytą. Mój rodzic nie miał kolegów których zapraszał do domu. Był bardzo skromnym człowiekiem. Dlatego niespodziewana wizyta spowodowała zapamiętanie osoby. W 1980 roku mój ojciec był na urlopie. Dowoził rowerem jedzenie dla mnie i dla kolegów stoczniowców. Chciał być z nimi ale mówili: Jurek siedź tam, po drugiej stronie. Jesteś nam tam potrzebny. Kilka dni po zawiązaniu się MKS tata z dumą powiedział do mnie: "Romek, wiesz kro jest przewodniczącym strajku w Stoczni? Lech Wałęsa. Pamiętasz, był u nas w domu".

Pamiętałem i pamiętam do dziś.

Inspirowany wydarzeniami  z przed lat, po odsłonięciu pomnika przed Stocznią Gdańską napisałem wiersz a po nim setki innych

W państwie totalitarnym, pomnik ofiar tegoż systemu? Tak, tak było. Wywalczyliśmy to, my Polacy.

 

Gdańskie Krzyże

Trzech Krzyży symbol męczeństwa stoi,
Do góry wznosząc dumnie kotwice,
Bohaterskiego zrywu Narodu,
Złączone z sobą jak trzy prawice:

Bogiń Nadziei, Prawdy, Wolności,
Uwieczniające pamięć poległych,
Na bohaterskim placu stoczniowym,
Mojego Gdańska, w latach ubiegłych.

Gdy nastolatkiem zaledwie byłem,
Ojciec mój w Stoczni Gdańskiej pracował,
I tak jak inni rozumiał życie,
I tak jak inni razem strajkował.

Później, po latach mi pokazywał,
Gdzie czołgi stały, z których strzelano,
Gdzie Robotnicy oddali życie,
Gdzie po nich ciepłą wciąż krew zmywano.

My, twardzi ludzie polskiej Północy,
Znów ruszyliśmy w Sierpniu do przodu,
By wyzwać system i być przykładem,
By stać na czele swego Narodu.

Ojciec mój w stoczni dalej pracował.
Ja autobusów kierowcą byłem.
I choć nie było czołgów tym razem,
Władzom strajkowym chętnie służyłem.


Wkrótce radosne chwile nastały:
Koniec wszystkiego, powrót do domu.
Mogliśmy wracać z odkrytą głową,
Nie było strzałów, ani pogromu.

Zwycięstwo wielkie, chociaż bezkrwawe,
Nadgryzło mocno beton fundacji.
Zaczęto mówić głośno, stanowczo:
O wyzwoleniu, o demokracji.

Trzy Krzyże stoją przypominając,
Już wyzwolone z nocy marksizmu,
Że pierwszym w świecie i unikalnym
Pomnikiem Ofiar są... komunizmu.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.