Ostatnia bojowa brygada amerykańska opuściła Irak w nocy z 18 na 19 sierpnia. Do przyszłego roku w kraju nad Tygrysem i Eufratem pozostanie jeszcze 50000 żołnierzy z USA, ale ich zadaniem będzie głównie logistyka. Czy rozwiązanie, które wybrał prezydent Obama jest słuszne? Już dziś część oponentów uważa, że po opuszczeniu Iraku w kraju wybuchnie wojna domowa, co zostanie skwapliwie wykorzystane przez Syrię i Iran. Trzeba także dodać, że od marcowych wyborów nie sformowano jeszcze nowego rządu w Bagdadzie. Wspierane przez sunnitów ugrupowanie Irakija byłego premiera Iraku Ijada Alawiego zerwało formalnie w poniedziałek 16.08 rozmowy koalicyjne z szyickim premierem Nurim al-Malikim.
Daniel Pipes już kilka lat temu uważał, że stworzenie Iraku demokratycznego, wolnego i rozwijającego się w dobrobycie to mrzonka. Publicysta podkreślał jednak, że poświęcając amerykańskie sny można skroić na potrzeby świata zachodu Irak stabilny i bezpieczny. Temu celowi miałoby służyć usunięcie wojsk amerykańskich z wielkich miast irackich czyli de facto „dyskretna okupacja”. Przy sporej dozie amerykańskiej arogancji, był to głos rozsądku w przeciągającej się „interwencji” nad Tygrysem i Eufratem. Pipes (podobnie jak jego ojciec pochodzący z Cieszyna) jest z zawodu historykiem, podporządkował więc polityczną rzeczywistość analogiom z przeszłości. Już ponad 4 tysiące lat temu kluczem do okupacji terenów dzisiejszego Iraku, była „dyskretna okupacja”. Barbarzyńscy zdobywcy Mezopotamii pokroju ludu Gutejczyków kontrolowali całe Międzyrzecze z obozów wojskowych zlokalizowanych w pobliżu ośrodków miejskich, ale nie z samych miast. Taki stan rzeczy, był łatwiej akceptowany przez podbitą ludność i stwarzał pozory samorządności autochtonów. Być może w dzisiejszym Iraku taki wzorzec będzie realizowany w wersji light? Owe 50000 logistycznych specjalistów może skrywać w swojej masie siły specjalne stabilizujące w miarę potrzeby zapalne sytuacje z „odległych baz wojskowych” czyli z postulowanych przez Pipesa „pustyń i terenów przygranicznych”.
Druga możliwość to wpływanie władz amerykańskich na rządy irackie i przymykanie oka na „łamanie praw człowieka” i stopniowy wzrost autorytaryzmu. Nie od dziś wiadomo, że część zachodnich intelektualistów uważa, że tereny Bliskiego Wschodu muszą, być rządzone silną ręką. Ważne jest tylko to żeby ręka, była otwarta a nie zaciśnięta w pięść i żeby co jakiś czas wyciągała się w stronę Waszyngtonu. Przykłady można mnożyć, choć od czasów Jimmiego Cartera powyższa strategia została znacząco zmodyfikowana. Dziś narzucanie zachodnich standardów bliskowschodnim „sojusznikom” nie odgrywa już takiej roli jak dawniej.
W kraju tak różnorodnym jak Irak funkcjonowanie zachodniej demokracji uważam za mało prawdopodobne. Jakiś czas temu pisałem, że „demokracja to system, który nie łatwo narzucić pokonanej stronie. Owoce przeszczepionych idei demokratycznych na bliskim wschodzie zaskoczyłyby wielu komentatorów globalnej sceny politycznej. Demokracja może w patologicznej formie legitymizować fundamentalizm, ekstremizm i nacjonalizm. Społeczeństwa pozbawione tradycji republikańskich mogą dokonywać przecież legalnego wyboru frakcji antydemokratycznych”. Właśnie dlatego moim zdaniem prezydent Obama wybierze jedną z dwóch strategii, które w zwięzły sposób przedstawiłem. Zachowanie amerykańskich wpływów w Iraku jest przecież konieczne ze względu na sytuację w Iranie (pośrednio Syrii), złoża ropy naftowej a nawet geopolityczne znaczenie Bagdadu w bliskowschodniej układance.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/104989-jak-i-o-co-amerykanie-graja-w-iraku
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.