Miał być wielki film na 600-lecie bitwy pod Grunwaldem. Superprodukcja litewsko-polsko- międzynarodowa. Za reżyserskimi sterami miał stanąć 53-latek Rajmundas Banionis. Nic z tego nie wyszło, ale Banionis zapewnia, że jeszcze nam pokaże. Próbujemy z niego wyciągnąć, co i kiedy.
Magdalena Rigamonti: Co z tym Grunwaldem? Miała być superprodukcja, wielki film o zwycięskiej bitwie. Był projekt, wielkie plany, wielkie marzenia, a wyszło jak zwykle. Dlaczego? Kasy nie było?
No, nie było. Na Litwie ostatnio nie produkuje się filmów. Nie ma na to pieniędzy. Kryzys jest.
I to ten kryzys spowodował, że superprodukcji o Grunwaldzie nie będzie?
Tak, kryzys.
Nie udało się zgromadzić 15 milionów litów? Przecież to nie tak dużo - niecałe pięć milionów dolarów.
Nie, też się dziwię.
Słyszałam, że był też plan awaryjny – 20-minutowy film miał pan reżyserować?
To nie tak. Miałem zrobić prezentację. Ale nie trailer, czyli jakiś zbiór scen bitewnych. Chciałem zrobić jeden epizod, który potem wszedłby do pełnometrażowego filmu „Żalgris - dzień żelaza”.
A o czym konkretnie o czym miał być ten epizod?
O Witoldzie, oczywiście. Chcieliśmy pokazać jego bohaterstwo.
I na to też nie było?
Nie było. Litewskie ministerstwo kultury w końcu wycofało się z finansowania tego przedsięwzięcia.
Do nas, do naszych decydentów od filmów też się pan zwracał?
Były prowadzone rozmowy. Ale nie na temat pieniędzy. Bo do ostatniej chwili nie było jednak wiadomo, ile pieniędzy da nasz rząd. Nie wiedzieliśmy na czym stoimy, więc trudno nam było rozmawiać z potencjalnymi koproducentami.
Czyli kim jeszcze, oprócz Polaków?
Niemcy się interesowali. A nawet Hiszpanie.
Hiszpanie? A co oni mają do bitwy pod Grunwaldem. Wśród Krzyżaków byli ich przodkowie?
Nie, firma producencka z Hiszpanii chciała wejść w ten film ze względów ekonomicznych. Oni wyczuli, że taka superprodukcja to mógłby być po prostu dobry interes. Ale kiedy się w końcu okazało, że nie ma litewskich pieniędzy, to nie było o czym mówić. Poczuliśmy, że przez to nikt nas poważnie nie traktuje.
I co postanowiliście się zwrócić do Białorusi i stamtąd wyciągnąć rządowe pieniądze?
Tak i Białorusini chcieli zrobić z tej grunwaldzkiej historii czteroodcinkowy serial. Chcieli dać wnętrza, zapłacić za scenografie i kostiumy.
Wie pan, że o tym krążył dowcip? Jego koniec był taki, że Białorusini wejdą w tę superprodukcję, pod warunkiem, że w filmie zagra ich traktor. Taki product placement będzie.
Nie słyszałem. Nawet śmieszne. Zapewniam panią, że traktor nie dostał angażu.
A dlaczego to pana wybrano do reżyserowania tego filmu? Przecież pan od dawna nie zrobił żadnego filmu.
Już pani mówiłem, że jest kryzys i nic się w naszej litewskiej kinematografii nie dzieje. Powstaje bardzo mało historycznych filmów, a powinno. Teraz są pieniądze tylko na to, żeby zakończyć trzy kameralne fabuły, które były realizowane w zeszłym roku. Musicale, opery są tańsze i bardziej efektowne. Dwa miesiące pracy i wszystko gotowe. Od wielu lat reżyseruje więc w teatrach. Niedawno w Sammarze, w Rosji robiłem „Człowieka z La Manchy”, a kilka dni temu rozmawiałem z Norwegami o wyreżyserowaniu opery „Turandot”. Niedawno wystawiłem u nich „Toscę”. A co do filmów, to jednak doświadczenie mam - w 1990 roku zrobiłem film „Dzieci z hotelu Ameryka” i wie pani, że ja ciągle go pokazuje na świecie. Film opowiada o młodym chłopaku, który zachłysnął się wolnością Litwy. Scenarzystą tego filmu jest Polak Maciej Drygas. W grudniu zeszłego roku byłem w Nowym Jorku, gdzie w Museum of Modern Art pokazywano moje filmy. Kilka tygodni temu podobne pokazy były w Sankt Petersburgu.
I na tej podstawie miał pan reżyserować „Żalgiris - dzień żelaza”?
Nie, zaraz pani wszystko opowiem. Siedem lat temu pojawił się pomysł zekranizowania losów Witolda. Zacząłem pracować nad scenariuszem. Był prawie gotowy i wtedy nasze ministerstwo kultury ogłosiło konkurs na scenariusz filmu, który miałby upamiętnić 1000-lecie Litwy.
I co wygrał pan?
Wybrano dwa scenariusze, w tym jeden mój. Spośród jedenastu. Zaraz potem pojawił się pomysł, żeby uczcić też wielkiego księcia litewskiego Witolda i zarazem rocznicę Bitwy pod Grunwaldem. Zdecydowano też, że to ja będę reżyserem tego filmu.
Decydenci chcieli widowiska, z tysiącami statystów, ze spektakularnymi scenami walk, z wiernym odtworzeniem realiów z początku XV wieku?
Trudno mi mówić o projekcie, który był tylko na papierze... No, ale tak to miało być wielkie widowisko. Kilka miesięcy mieliśmy pracować nad tym filmem. Chcieliśmy użyć wielu kamer i zrobić to naprawdę z rozmachem. Nie wyobrażałem sobie, że Polacy mogą w tym nie uczestniczyć. Bez koprodukcji z wami w ogóle bym tego nie robił.
Dlaczego?
Bo ten wasz Grunwald, a nasz Żalgris to przecież nasza wspólna historia. Myślę nawet, że taki wspólny film mógłby zbliżyć nasze narody.
To, co za dziesięć, piętnaście lat uda się ten film zrobić?
Myślę, że wcześniej. Za cztery, pięć obstawiam. Cały czas coś się wokół tego projektu dzieje, więc dlatego mam nadzieję, że się wszystko uda. I litewskie pieniądze będą i polskie i inne. Sami – my Litwini – nie podołamy.
Jagiełłę zagra Daniel Olbrychski, a Witolda kto? Macie jakąś wielką litewską gwiazdę?
Przyjaźnię się z Danielem od dawna, ale pierwszy raz słyszę, żeby to on miał zagrać Jagiełłę. Przecież obsada filmu jest jeszcze nie ustalona. Koproducenci, jeśli się już dogadają, to będą wybierać obsadę.
Olbrychski panu nie pasuje do Jagiełły?
Nic takiego nie powiedziałem. Chciałbym, żeby w filmie zagrali polscy aktorzy. Oczywiście, jeśli dojdzie do naszej, międzynarodowej współpracy.
To niech m pan powie, kto będzie głównym bohaterem pańskiego filmu?
Witold oczywiście.
No to już wiem, dlaczego moi rodacy nie są tacy skorzy, by wchodzić w film o Grunwaldzie. My byśmy chcieli, żeby to Jagiełło, nasz król, był głównym bohaterem.
Mówiłem już, że chciałbym opowiedzieć o ich wzajemnych relacjach. Przecież zwyciężyli pod Grunwaldem dlatego, że byli razem. I nie mam ochoty zagłębiać się w jakieś prymitywne rozumienie historii.
A jak Niemcy wejdą w koprodukcję, to będą chcieli, żeby Krzyżacy byli nie tacy znowu źli.
Niech pani nie ironizuje.
Nie ironizuję. Boję się, że Polacy nie zaakceptują Witolda jako głównego bohatera.
Jagiełło też będzie. Gwarantuję. I myślę, że Polakom spodoba się nasz scenariusz. Jeszcze raz mówię, że moim zdaniem to i waszym i naszym interesie jest, żeby ten film powstał.
Może do Rosji niech się pan zwróci o pieniądze?
A oni, jaki pod Grunwaldem mieli udział?
Teraz mogli by mieć – zainwestowaliby i zarobili na filmie. Przecież ich kinematografia świetnie prosperuje.
Nie wydaje mi się. Oni mają swoje problemy. Wiem to doskonale, bo w Moskwie studiowałem reżyserię i bardzo często tam bywam.
Był pan pod Grunwaldem?
Oczywiście. Nie raz. W zeszłym roku i dwa lata temu.
I co, tam by pan chciał kręcić swój film?
To piękne miejsce, ale jednak daleko od Wilna. Poza tym tam jest muzeum, przyjeżdżają wycieczki autokarami. Nie byłoby jak tam filmu robić. Musielibyśmy zamknąć cały rejon na dobrych kilka tygodni, a to by się chyba nie spodobało turystom. Mogę pani zdradzić, że udało nam się znaleźć trzy, a może nawet cztery miejsca położone blisko naszej stolicy, które wyglądają prawie, jak to pole pod Grunwaldem. Poza tym są tam warunki do pracy dla ponad tysiąca osób – bo tyle będzie liczyła, włącznie statystami, ekipa filmu.
Nie będzie problemu, żeby tyle ludzi – profesjonalistów znaleźć na Litwie?
Niech się pani nie martwi. Mamy wykwalifikowanych operatorów, montażystów, scenografów, charakteryzatorów. I aktorów też mamy.
A dla Litwinów ta Bitwa pod Grunwaldem to jest ważne wydarzenie. Budzi dumę narodową?
Jasne, że budzi. Przecież ta bitwa była ważna dla naszej państwowości.
Młodzi Litwini się historią interesują?
Mniej niż starsi. Myślę, że są bardziej konkretni, żyją codziennością
Z domu pan wyniósł zainteresowanie historią?
Uczenie historii na Litwie polegało na tym, że się uczyło historii ZSRR, a o samej Litwie prawie nie wspominano. Nauczycieli zastępowali rodzice, dziadkowie, bliscy. Oni mi mówili, jaka była nasza historia.
Ojciec też? On był gwiazdorem litewskiego teatru.
Ojciec też. Wie pani, w 1973 roku przeczytałem „Archipelag Gułag” Sołżenicyna i już wiedziałem na czym stoję. Byłem wtedy w X klasie.
Pytam o tę historię, bo chciałabym wiedzieć, czy panu przy okazji tego filmu o Grunwaldzie przyświeca jakiś cel, misja nawet?
Ja, proszę pani, chcę zrobić po prostu dobry film. A misji żadnej nie mam.
Ale pan myśli, że Żalgris to mogłoby być takie dzieło na miarę nominowanego do Oscarem „Czingis-Chana”?
Ale mnie pani męczy. Mam mówić co by było, gdyby było. Ja chcę po prostu zrobić film o Witoldzie, Jagiellę, o przyjaźni i walce. I już mam dosyć pytań o film, który nie powstał.
Jeszcze te cztery, pięć lat będzie musiał pan na nie odpowiadać...
No, niestety. Może więc wcześniej się film uda zrobić i tak długo nie będę musiał odpowiadać. Naprawdę już mam dosyć.
To może pan chociaż przyjedzie na 600-rocznicę do Grunwaldu? To już zaraz, za chwilę - 15 lipca.
Nie sądzę, choć jeszcze nie zdecydowałem. Myślę, że będzie tam tyle ludzi, że dla mnie filmowca to może nic nie znaczyć.
Żalgris to będzie taki „Brave Heart”?
Chciałbym bardzo. To świetny film. Obejrzałem dziesiątki filmów historycznych, więc mam skąd czerpać inspirację.
A naszych „Krzyżaków” Forda z 1960 roku pan widział?
Widziałem. Wiem, że pod Grunwaldem zginęło więcej Polaków. Znam historię. Jeszcze raz podkreślę, że nie wyobrażam sobie robienia tego filmu bez Polaków, polskich aktorów i polskich dialogów. Nie chciałbym jednak wzorować się na „Krzyżakach”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/104264-czy-litwini-nakreca-swoich-krzyzakow-rozmowa-magdaleny-rigamonti
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.