Temat Smoleńska wraca do polskiej polityki. Kaczyński ostro o odpowiedzialności Tuska za tragedię pasażerów Tu 154 M

Rys. Rafał Zawistowski

Najpierw była zapowiedź Jarosława Kaczyńskiego, jeszcze w trakcie wieczoru wyborczego, że teraz, po kampanii, trzeba wrócić do sprawy katastrofy smoleńskiej. Potem Joanna Kluzik-Rostkowska podkreśliła w jednym rozmowie w TVN 24, że gdyby nie było dwóch wizyt w Katyniu i dwóch osobnych delegacji, to nie doszłoby do katastrofy. Rzecznik rządu Paweł Graś twardo wtedy protestował.

Przez ostatnie kilka dni toczy się spór, tym razem wywołany przez obóz PO, trudny spór o krzyż przed Pałacem Prezydenckim, postawiony tam tuż po 10 kwietnia. Bronisław Komorowski chce go przesunąć w inne miejsce.

Wczoraj wieczorem PiS niezwykle ostro postawiło zaś kwestię odpowiedzialności za tragedię premiera Donalda Tuska. Najpierw Joachim Brudziński stwierdził, także w TVN 24, że tuż po tragedii, w Smoleńsku, "Tusk ściskał się z Putinem, a dalej, w ruskiej trumnie, zostawił ciało polskiego prezydenta". Jak dodał - niczym nie zakryte, leżące na czarnym plastikowym worku.

A późnym wieczorem Jarosław Kaczyński osobiście postawił kropkę nad i. W obszernym wywiadzie dla Gazety Polskiej, w całości poświęconym tragedii z 10 kwietnia, stwierdził m.in.:

Dla mnie sprawa zaczęła się wówczas, gdy zakwestionowano prawo wyjazdu prezydenta z rodzinami katyńskimi na coroczne uroczystości upamiętniające zamordowanych polskich oficerów. (..) Niepokoiło, że tym razem wprost grają z Rosjanami.

Chcę mocno podkreślić, że organizatorem tego corocznego wyjazdu środowisk katyńskich był rząd. Prezydent poleciał do Katynia rządowym samolotem. Nie prezydenckim – bo takiego nie było i nie ma. To rząd Donalda Tuska dużo wcześniej odmówił głowie państwa prawa do korzystania z tupolewa. Dopiero po katastrofie ministrowie i sam premier zaczęli nazywać ten samolot prezydenckim. To dość znamienne.

Ja nie poleciałem z powodu stanu zdrowia Mamy. Było dla nas oczywiste, że przynajmniej jeden z nas musi przy niej być.

10 kwietnia o 6 rano Leszek obudził mnie telefonem. Później zadzwonił o 8.20. Myślałem, że już wylądował i dzwoni ze Smoleńska. Bardzo rzadko dzwonił z telefonu satelitarnego z samolotu. Powiedział mi, że z Mamą wszystko w porządku, i poradził, bym się przespał. Pamiętam doskonale, że użył określenia: „bo się rozpadniesz”.

Akurat goliłem się, gdy zadzwonił telefon. Byłem pewien, że to brat telefonuje już ze Smoleńska. (...)Słuchawkę przejął sam minister(Sikorski). Powiedziałem mu: „To jest wynik waszej zbrodniczej polityki – nie kupiliście nowych samolotów”. Na tym rozmowa się skończyła.

Polecieliśmy zatem do Witebska na Białorusi. Wcześniej namawiano mnie, bym poleciał z Donaldem Tuskiem. (...)Na lotnisku czekał autokar i samochód osobowy. Wsiedliśmy i ruszyliśmy w drogę do Smoleńska. Po drodze zorientowaliśmy się, że tempo jazdy jest spowalniane. Dziś wiem, że nasze postoje i powolne tempo jazdy były wymuszone przez ścigającą nas delegację z premierem Tuskiem, który koniecznie chciał dotrzeć do Smoleńska przed nami. W pewnym momencie limuzyna z Donaldem Tuskiem minęła nas i dopiero wtedy pozwolono nam normalnie jechać.

To, co wyrabiał wówczas pan Tusk, po prostu nie mieści mi się w głowie.

Będę zabiegał o wyciągnięcie konsekwencji nie tylko prawnych wobec tych, którzy mogli przyczynić się do tego zdarzenia, ale także politycznych i moralnych. Ustalenie osób odpowiedzialnych politycznie za katastrofę smoleńską nie wymaga śledztwa. Ale to trzeba powiedzieć w odpowiednim momencie tak, by usłyszała o tym cała Polska i cały świat.

Rozmowę przeprowadzili Katarzyna Gójska-Hejke i Tomasz Sakiewicz. Cała rozmowa, według zapowiedzi portalu niezalezna.pl, w najbliższym wydaniu Gazety Polskiej.