Odmówił popełnienia sepuku

Teatralna to była pointa, a przecież dziwnie przewidywalna. Sens tej decyzji opisał "wywiadowany" przez nasz portal bystry obserwator polityki Artur Balazs: jeśli Grzegorz Napieralski pójdzie do PO ze swoimi głosami, to te głosy mogą już tam zostać. Zwłaszcza po widowiskowych woltach Belki czy Cimoszewicza. Jak widać Napieralski umiał przekonać kolegów, że nie warto popełniać sepuku.

Mimo że Komorowski zyskał w tym ostatnim momencie silne argumenty wobec elektoratu lewicy: na czele z pozyskanym w ostatniej chwili poparciem męża Barbary Blidy. A jednak dla samego Napieralskiego przyłączenie się do tego obozu choćby na moment byłoby inwestycją krótkotrwałą. Opłaci mu się stanąc z boku, nawet jeśli duża grupa jego wyborców wyląduje w ostateczności przy boku marszałka. Dlaczego?

Dlatego aby nie sprowadzić się do roli Waldemara Pawlaka. Ten, poirytowany w 2006 roku zbyt brutalnym obchodzeniem się z nim przez Jarosława Kaczyńskiego, ustawił się na pozycji polityka nieobrotowego powtarzającego deklarację" każdy byle nie PiS'. Tym każdym był przy obecnym układzie sceny wyłącznie Tusk. Pozycja PSL w koalicji ustawicznie słabła. A pozycja Pawlaka jako lidera, samodzielnego gracza na scenie tym bardziej.

Oczywiście ta analogia jest kulawa. Lewica jest silniejsza od ludowców, a kryzys partii Pawlaka ma również charakter można by rzec strukturalny - coraz mniej jest miejsca na formację odwołującą się do tej tradycji. Ale też Napieralski nawet jeśli zachłystywał się swoim sukcesem, porównywał gołosłownie do Kwaśniewskiego, ma świadomość, że jego realna siła jest mniejsza niż by to wynikało z prężęnia muskułów. Choć wielu łącznie z sympatycznym posłem Gowinem w naszym portalu oglaszają, że duopol został przełamany. Lider SLD dobrze wie, że to uproszczenie, a ze strony rozhisteryzowanych feministek czy ideologicznych lewaków, zwykłe chciejstwo. Napieralski dostał procentowo tylko o kilka dziesiatych więcej niż blok LiD w roku 2007. Jego zasługą jest to, że zahamował erozję lewicy, a nie że poszedł mocno do przodu. Osobiście to i tak jego sukces - nie zawsze liderzy dostawali tyle ile ich formacje - by przypomnieć skrajny przykład, porażkę Mariana Krzaklewskiego. Ale przecież w roku 2005 i Tusk i Lech Kaczyński dostali więcej niż ich partie - już w pierwszej turze. Zaletą mało fascynującego, wręcz nieśmialego Napieralskiego jest jak się wydaje to, że rozumie logikę długiego marszu. Pokazał to zresztą już wcześniej, zręcznie balansując między PO i PiS w parlamencie.

Oparł się, jak mówią nasze źródła, wielkiej presji takich ludzi jak Aleksander Kwaśniewski, którzy nie rozumują już kategoriami lewicy, lecz szukają okazji do umoszczenia się na scenie w przypadku jej przebudowy. Albo co gorsza kierują się względami estetyczno-towarzyskimi. Ale zwolennicy koalicji PiS-lewica nie powinni oglaszać przedwcześnie swojego zwycięstwa. Napieralski może odrobinę oslabić szansę Komorowskiego. Prezydent z innej partii niż rządząca koalicja byłby w sumie jego sukcesem - z jednej strony pozycja języczka u wagi w Sejmie, z drugiej - możliwośc ganienia obu stron za "kłótnie". Ale zaraz po prezydenckich wyborach lider SLD wymierzy zapewne brutalny cios PiS, aby znów się uwiarygodnić wobec antykaczystowskiego do białości elektoratu. I wydaje się, że w dłuższej perspektywie gra on raczej o koalicję z Platformą niż z prawicą. Ta ostatnia byłaby wciąż zanadto egzotyczna, przy pewnych podobieństwach programowych w sprawach społecznych. Tyle że Napieralski rozumie to, czego nie rozumieją Olejniczak z Kaliszem. Że aby się z kimś dogadywać, nie można mu się zawczasu poddawać. Zdawałoby się, że to elementarz. Ale nie w Polsce, gdzie względy estetyczno-towarzyskie grają w polityce przemożną rolę.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych