Debaty wygrywa się zanim zabrzmi pierwszy gong, a ich organizacja jest dziś przemysłem. Sposobów na wygranie debat zanim się rozpoczną są setki, z każdej debaty, w kolejnym kraju, dochodzą kolejne.
Niektóre, jeśli się sprawdzają, stosowane są w kolejnych krajach, aż do znudzenia. Tak jak zapowiedź nieprzyjścia na debatę a potem pojawienie się na niej. Tak jak przywitanie się absolutnie ze wszystkimi uczestnikami telewizyjnego plateau, kamerzystami, operatorami dźwięku, za wyjątkiem konkurenta, wyprowadzając z równowagi. Tak jak wygrywanie debaty na poziomie realizacji transmisji. W różnych krajach, w kolejnych kampaniach, dochodzą kolejne sposoby wygrywania debat zanim się zaczną.
Jedna i druga strona gra w tę grę. Nie ma ani w kampanii ani w trakcie negocjacji warunków prowadzenia debaty strony lepszej, bardziej etycznej, moralnej i czystej, przekonującej wyłącznie merytorycznymi argumentami i prawdą, samą prawdą i tylko prawda. I strony sztucznej, plastikowej, złej, nieetycznej, niemoralnej, obrażającej naszą inteligencję chwytami, sztuczkami, tanimi gierkami pod publiczkę.
Obie strony są równe, choć jedna ta lepiej przygotowana, biorąca pod uwagę więcej czynników, bardziej profesjonalna w swoich działaniach - będzie zwykle lepsza.
W niedzielny wieczór mieliśmy do czynienia z próbą generalną przed najważniejszą debatą tej kampanii: środową debatą o wszystko. Debatą, która ma szansę zaważyć na wyniku prezydenckiej elekcji. Próba generalna obnażyła słabe punkty, luki w obronie obydwu stron. To ważny materiał analityczny dla sztabów i chyba najważniejszy zysk z tej debaty. Zysk dla widzów był niewielki, poza przekonanymi wcześniej zwolennikami jednej lub drugiej strony.
To nie była debata, jakie znamy z Europy (właśnie europejskie debaty są nam bliższe, niż amerykańskie, z wielu, bardzo wielu względów). To nie była debata zrealizowana tak, aby porwać niezadeklarowanych, niezdecydowanych. W Hiszpanii czy we Francji partnerzy siedzą naprzeciwko, wpatrzeni w siebie, a kamery śledzą ich ruchy. Polska debata mogłaby się de facto odbywać w dwóch różnych studiach telewizyjnych i niewiele różni się od innych spotkań telewizyjnych gadających głów. To, co przykuwało uwagę to mnogość prowadzących dziennikarek, w fantastycznych strojach. Może, jeśli debata to sprawdzony w Europie format telewizyjny, z realizatorami mającymi osiągnięcia w ich organizowaniu, warto po prostu zakupić format debaty, zamiast udoskonalać kolejny polski wynalazek, z nad wyraz siermiężnym efektem?
W środowej debacie mury, które - jak często powtarzam - grają na rzecz jednej ze stron, zagrały na rzecz Jarosława Kaczyńskiego. Lider PIS mówił do kamery nawiązując "kontakt z odbiorcą". Wyjątkiem były odpowiedzi na pytania red. Joanny Lichockiej, kiedy starał się odpowiadać patrząc na zadającą pytania. Wypowiedzi Bronisława Komorowskiego kierowane były "w społeczną pustkę". Efekt osiągnięto w studio TVP stosunkowo prostą zmianą osi ustawienia kamer. Punkt dla Jarosława Kaczyńskiego.
Ale też ponieważ reguły debaty są po to, aby je umiejętnie (podkreślam słowo: umiejętnie) łamać, Bronisław Komorowski złamał ustalenia dotyczące nieprzerywania konkurentowi i nie wchodzenia z nim w interakcję. Jeśli widzowie przyszli na debatę, na dobry show, bez interakcji nie mogło się obyć. Komorowski przerywając nie poszedł jawnie pod prąd ich oczekiwań a jego decyzja o wejściu w konfrontację z Kaczyńskim wydawać się mogła naturalna. Wejście w konfrontację wykorzystał do nadania dynamiki swojej wypowiedzi, dynamiki której brakowało często w jego kampanii. Punkt dla Bronisława Komorowskiego.
To końcówka debaty, poza ewidentnymi faux pas, ma największy wpływ na ocenę widzów. To znów elementarz, nie poddający się ocenom etycznym czy moralnym, nie zły lub dobry, merytoryczny lub plastikowy, lecz stanowiący fragment przemysłu wygrywania (i przegrywania) debat. Więcej w http://www.anatomiawladzy.pl
Jarosław Kaczyński był pierwszym politykiem w ostatnich kilkudziesięciu latach w debatach europejskich, który przyjął cokolwiek podczas tak ważnego spotkania. Polityk przyjmując jakikolwiek przedmiot w trakcie debaty - tu kartkę papieru - dowartościowuje wręczającego; wręcz komunikuje, że zgadza się z argumentami konkurenta. Świadczy to o dobrym wychowaniu Jarosława Kaczyńskiego, na pewno jednak nie świadczy o profesjonalizmie przygotowujących go do debaty. Było błędem podobnym jak bawienie się przez Bronisława Komorowskiego różowym przedmiotem wrzuconym mu na stół w Londynie. Błędy bowiem popełnia obydwu uczestników rywalizacji, choć prezydentem zostaje jeden.
Najważniejsza debata, w środę, jeszcze przed nami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/104066-reguly-debat-sa-po-to-aby-je-umiejetnie-lamac-eryk-mistewicz-na-zaproszenie-wpolitycepl
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.