Gdyby tę debatę traktować jako ciąg tricków, tak jak zalecają autorzy podręczników od marketingu, można by odtrąbic sukces Bronisława Komorowskiego. Był odrobinę swobodniejszy, a na samym końcu zaskoczył konkurenta nieznanym dokumentem. I co prawda była to tylko depesza PAP-owska z nieco zapomnianą wypowiedzią premiera Kaczyńskiego rozważającego plan zamiany dopłat do unijnego rolnictwa na unijna armię, co trudno było zrozumieć, ale czemu zmieszany Kaczyński musiał zaprzeczać.
Tyle że były to przewagi niewielkie. Statyczna formuła debaty polegająca na monologowaniu, a tylko incydentalnie na starciach, nie dawała możliwości zapędzenia rywala w kozi róg. A gdy przyłożyć tę debatę do bardziej ogólnego bilansu, sprawa wygląda nieco już inaczej. Komorowski wypadł nieźle – zaskakująco dziarski i ofensywny, chyba trochę przełamał swój stereotyp nieporadnego ciamciaramci popełniającego gafę za gafą i przede wszystkim uzależnionego od Tuska. Owszem zwłaszcza na początku przyjął rolę zbyt kurczowego ambasadora polityki rządu, ale w sumie wrażenie było dobre.
Jednak z kolei Kaczyński wytrwał w roli poważnego spokojnego męża stanu zepchniętego do defensywy przez ataki, ale powtarzającego uparcie swoje. Bardziej atakowanego niż atakującego. I to wrażenie trzeba czytać w całości – choćby wraz z sobotnim wojowniczym przemówieniem Tuska na kongresie PO. Tamto wystąpienie przygotowane było zręcznie, ale większość Polaków poznała je za pośrednictwem skrótów w programach informacyjnych. A nawet w przyjaznych Platformie TVN-owskich Faktach przebiła się jedynie ogólna teza: Tusk połowę przemówienia poświęcił atakom na Kaczyńskiego, zarzucał mu kłamstwo. W jakiej sprawie? To pozostało nieczytelne. Poza tym że było coś o dziadkach i bracie, co po rodzinnej tragedii Kaczyńskiego może Polaków raczej zaniepokoić, jeśli nie zniesmaczyć.
Gdy do tego dodać powtarzana wypowiedź Janusza Palikota, że Komorowski chętnie by Kaczyńskiego zastrzelił i wypatroszył… W tym momencie czysto polityczna, uzasadniona temperaturą debaty wojowniczość marszałka nabiera innego znaczenia. Platfforma powinna się chyba zastanowić nad całokształtem swojego przekazu. Chyba, że jak bzyczy już nie jedna a wiele os, Tusk wcale nie chce aby Komorowski wygrał. Ale Palikot też nie chce?
Wracając do samej debaty, warto zwrócić uwagę jeszcze na coś innego. Żaden z kandydatów nie wykorzystał jej jako okazji aby powiedzieć coś zasadniczo nowego. Aby zaapelować do jakiejś grupy wyborców, rzucić pod czyimś adresem mocny przekaz. Tak zrobił w 2007 roku Donald Tusk wykorzystując mniej w sumie istotna debatę z Kwaśniewskim aby nagle wprost do kamery zaapelować do wyborców lewicy. Tę sztuczkę powtórzył w debacie czterech przed pierwsza turą tych wyborów Grzegorz Napieralski wciągając Komorowskiego w licytację, kto jest bardziej przeciw IV RP. Tym razem marszałka stać było jedynie na sztuczkę z depeszą. Kaczyński nie zaskoczył niczym.
Ale można też na to spojrzeć inaczej. Żaden z kandydatów nie przygotował szczególnej oferty dla lewicowych wyborców. Ale gdy wsłuchać się w całokształt, Kaczyński mógł być dla nich bardziej wiarygodny – ze swoim nieustannym przypominaniem o równości szans i konieczności wspierania zaniedbanych obszarów. Owszem miał też wpadki – gdy Komorowski wypomniał mu projekty członków PiS grożące za zabiegi in vitro więzieniem, ale mamy przecież poczucie, że sfera społeczna wciąż kręci ludzi bardziej od ideologii. Nawet jeżeli prezes PiS tej rozgrywki w ostateczności nie wygra, to dzięki tej tematyce bardzo zbliży się do zwycięstwa. A w przyszłości może do przebudowy sceny politycznej wzdłuż nowych linii podziału.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/104062-zaremba-po-debacie-dlaczego-to-byl-remis
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.