Pierwszą debatę finalistów prezydenckiego wyścigu zdominowały monologi. I Komorowski, i Kaczyński, przede wszystkim nie chcieli przegrać, więc nie ryzykowali. Obaj mają w pamięci własne porażki związane z publicznymi występami: kandydat PiS-u debatę z Donaldem Tuskiem 3 lata temu, a kandydat PO liczne gafy z początku kampanii. Obaj przystąpili więc do starcia spięci, nastawieni przede wszystkim na defensywę. Przyniosło to remis – długofalowo korzystniejszy dla Kaczyńskiego, bo to przecież Komorowskiemu zależało na podkręceniu emocji i mobilizacji własnego elektoratu.
Pytania, które zadały dziennikarki trzech stacji telewizyjnych (Joanna Lichocka, Monika Olejnik, Magda Sakowska) były łatwe do przewidzenia, chwilami wręcz banalnie ogólnikowe. Niektóre mogły jednak budzić zdziwienie, choćby nad wyraz intensywne dociekania nt. związków osób tej samej płci czy też roli Kościoła w życiu społecznym. Jeżeli dodać do tego sprawę in vitro, to chwilami mogliśmy czuć się jak w Hiszpanii Zapatero, przechodzącej ostrą laicyzację. Czy to są naprawdę najważniejsze dziś dla Polski problemy?
Komorowski próbował atakować, ale - wzorem poprzedniej debaty, tak zwanej czwórkowej, raczej podszczypywał. Tak było w sprawie in vitro („pojawiający się w PiS pomysł karania więzieniem”), w sprawie gospodarki („atmosfera podejrzeń wobec biznesu za czasów pisowskich”), w sprawie Białorusi („rozmowa z Moskwą o Białorusi – na to się nie zgadzam”), czy wreszcie w ostatnich sekundach („Kaczyński chciał zniesienia dopłat dla rolników w zamian za wspólną armię europejską”). Kaczyński odpowiadał na część zaczepek, ale też część zignorował, w myślach mając zapewne najważniejsze przykazanie sztabowców: nie dać się sprowokować do ostrzejszej wypowiedzi.
Najważniejszym „newsem” debaty jest informacja, że Miedwiediew przyjął zaproszenie Komorowskiego, i przyjedzie do Polski, zapewne już po wyborach. Komorowski sporo ryzykował oznajmiając tę wiadomość. Po pierwsze, wzmocnił mobilizację pisowskiego elektoratu, który w kontekście Smoleńska niechętnie patrzy na serdeczności wymieniane z Moskwą. Po drugie, mógł sprawić wrażenie, iż dzieli skórę na niedźwiedziu, zapraszając zagranicznych przywódców, choć przecież jeszcze nie wygrał wyborów.
Kaczyński nie wypadł najlepiej pod względem formy: zdarzało się, że gubił wątki, używał zbyt skomplikowanych słów i pojęć („algorytm”, „polityka minimalistyczna” itp.). Co ciekawe jednak, często mówił wprost do kamery, a nawet ignorował pytania, stawiając na własny przekaz. Wyglądało to tak, jak gdyby próbował przejąć metodę Napieralskiego. Pod względem stylu Komorowski stonował nieco swój manieryzm, ale chwilami zbyt mocno eksponował „ja” – „zaproponowałem”, „zgłosiłem”, „zadbałem”, „to mój pomysł”, „zaprosiłem”. Pytanie, czy część wyborców nie odczytała tego jako zachowania odrobinę pyszałkowatego. Kandydat PO miał jednak w sobie więcej energii i wigoru, był bardziej naturalny, niż zmęczony (chyba) Kaczyński.
Linia Komorowskiego była jasna: rząd rządzi dobrze, jest więcej pieniędzy na to, co ważne, szanują nas w świecie, a z dawnymi wrogami – Rosjanami – właśnie się jednamy. Będzie jeszcze lepiej, jeżeli mnie poprzecie. Właściwie mógłby sięgnąć po słynne hasło Konrada Adenauera – „Kaine experimenten!”, czyli żadnych eksperymentów. Kaczyńskiego przedstawiał jako człowieka fałszującego obraz własnych rządów, próbował go łapać na niespójnościach. Stosunkowo mało eksponował swoje główne hasło: „Zgoda buduje”. Nie było też śladu po tak częstym ostatnio podważaniu przez PO prawdziwości przemiany Kaczyńskiego.
Kaczyński próbował przebić się z dobrą opinią o swoich rządach, cytując dane gospodarcze, chwaląc się obniżką podatków. Stale wplatał też wątek silnego państwa, które nie może abdykować z życia Polaków, które musi się Polakami opiekować. Na końcu zwrócił się do najważniejszych grup społecznych, pracownikom obiecując ochronę prawa pracy, rolnikom walkę o dopłaty, młodzieży likwidację „szklanego sufitu”, seniorom – ochronę OFE, a inteligencji – wyższe nakłady na naukę. Przeciwnika próbował skojarzyć ze słowem „liberalizm”.
Emocje wynikały ze stawki starcia, a nie z tego, co płynęło z ekranu. Wsondażach wygra Komorowski (ocena debaty), ale skali poparcia dla kandydatów to nie zmieni. Druga, środowa debata może być podobna. Chyba, że któryś z kandydatów poczuje się zagrożony. Wówczas zaatakuje.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/104059-to-byla-nuda-z-kompromisem-w-tle-komorowski-nie-wygral-kaczynski-nie-przegral-nikt-nie-poszedl-na-calosc
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.