zdjęcie:walaszczyk.jpg
Krótki oddech przed finałowym starciem. Wyniki są ciekawe więc warto się pokusić o kilka obserwacji.
Cóż... rezultat Napieralskiego to kuriozum - chłopak który nie ma właściwie nic do powiedzenia i starający się być kopią Kwaśniewskiego z czasów jego świetności (w rzeczywistości jest karykaturą) ma zdecydować o wyniku głosowania 4 lipca. Nie jestem pewien czy kalkulacje obu sztabów na przejęcie jego elektoratu się sprawdzą. Wszystko jest możliwe. Jednak nie rachuby związane z programem socjalnym czy liberalnym w kwestiach światopoglądowych i rozbudzane wokół tego emocje będą decydujące.
Moim zdaniem wynik lipcowego jest już przesądzony. Jarosław Kaczyński nie ma szans na zwycięstwo. Jest zamurowany gdzieś w granicach 40 procent, a całą resztę puli zgarnie Bronisław Komorowski. Na nic się zdadzą jakiekolwiek zbiegi i sztuczki – marketingowe, socjotechniczne, deklaracje polityczne i targi prowadzone z lewicą. Niestety, ale były premier to nie jest dziś osoba, na którą swój głos oddadzą wyborcy uwiedzeni „pełną dialogu” retoryką Napieralskiego i kiczowatym klipem z jego blond-aniołkami. Decyduje podstawowa sprawa, która ujawniła się już teraz. Szef PiS ma negatywny elektorat i właśnie ta namiętność będzie w tej chwili rozbudzana przez media nieprzychylne Jarosławowi Kaczyńskiemu oraz sztabowców Komorowskiego do maksimum, by wywołać efekt podobny do tego który jesienią 2007 roku zdecydował o wygranej PO. To sytuacja bliźniacza, jak ta z którą mieliśmy do czynienia w 1995 roku, gdy wybory prezydenckie przegrał Wałęsa i został przez sztab Kwaśniewskiego spozycjonowany jako przeciwnik łatwy do bicia za swoje zachowania wypowiedzi i polityczne decyzje. Kwaśniewski wygrał choć większość społeczeństwa nie wyobrażała sobie postkomunisty i PZPR-owskiego aparatczyka na stanowisku głowy niepodległego państwa. A jednak tak się stało. Antykaczyzm i histeria wokół idei IV Rzeczpospolitej są słabym, ale jak się okazuje wciąż skutecznym paliwem do tego by przechylić szalę zwycięstwa na stronę kandydata Platformy Obywatelskiej. I to one ostatecznie zdecydują o zwycięstwie Komorowskiego. Z tego samego powodu frekwencja nie będzie wcale niska, jak mówi dziś Eryk Misiewicz.
Wielkie poruszenie patriotyczne, które miało miejsce po tragedii smoleńskiej zostało już skonsumowane podczas żałoby narodowej i brutalnego sporu o pochówek wawelski. Zresztą wywołanie tej wojny domowej przez ”Gazetę Wyborczą”, cześć środowiska krakowskiej inteligencji, o której mówił również podczas inauguracji kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego Andrzej Wajda, temu właśnie miała służyć. Być może już wtedy zdecydowały się losy tej elekcji. Rzeczywiście ogromna społeczna energia, współczucie, szlachetne odruchy podtrzymały nastrój narodowych rekolekcji i wspaniałej państwowej żałobnej celebry, ale nie wystarczyły i nie wystarczą do zbudowania siły, która wyniesie Jarosława Kaczyńskiego do prezydentury.
To koniec prezydenckich marzeń prezesa PiS, choć świetna zaliczka przez wyborami samorządowymi i przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi. Śmierć Lecha Kaczyńskiego stała się pieczęcią i klamrą, która zamyka pewien rozdział w naszej historii. A to już temat na osobny tekst.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/104055-wynik-wyborow-jest-juz-przesadzony