Jarosław Kaczyński nie jest faworytem wyścigu, ale szanse na wygranie wyborów prezydenckich ma całkiem spore. Zwłaszcza, jeżeli potwierdzi się intuicja wielu komentatorów, iż w tej kampanii – jak w żadnej innej – sondaże mogą zwodzić. Co zrobi wówczas ze swoją partią? Kto nią pokieruje, lub przynajmniej: kto będzie udawał, że kieruje?
Problem jest o tyle poważny, że po katastrofie smoleńskiej w partii ostał się – poza Kaczyńskim – jeden kandydat wagi cięższej: Zbigniew Ziobro. Ale Kaczyński mu nie ufa. Po części słusznie, ponieważ były minister sprawiedliwości rzeczywiście myśli, jak przejąć partię za lat kilka. Trzeba przyznać, że na razie nie robi w tym kierunku nic, poza dyskusjami w wąskim gronie – ale faktem jest, że myśli. Ziobro wie, że dziś ma za słabe karty, by rzucić otwarte wyzwanie. Woli więc epatować swoją wiernością, by we właściwym momencie nie narazić się na zarzut braku lojalności. Kaczyński o tym wie, i dlatego nie postawi na Ziobrę. Zresztą, nawet gdyby chciał, nie pozwolą mu na to najbliżsi współpracownicy, uważający ziobrystów za najpoważniejsze zagrożenie.
Kto więc pozostaje w puli? Dwie osoby, obdarzone mocnym zaufaniem prezesa PiS: Adam Lipiński i Joachim Brudziński. Patrząc z zewnątrz, żaden z nich nie wydaje się mieć przymiotów niezbędnych do pełnienia tak ważnej funkcji jak lider najważniejszej partii opozycyjnej. Ich rozpoznawalność jest w sumie niska, charyzma raczej mało zauważalna, popularność więcej niż skromna. Z punktu widzenia Kaczyńskiego są jednak jedynymi możliwymi kandydatami. Także dlatego, że jednak rozumieją elementarne prawa polityki, no i przede wszystkim – są sprawdzeni, i wiadomo, że nie pękną w obliczu starcia. Dla przywódcy obozu stale atakowanego przez media i establishment odporność kandydata na przeciążenia jest równie ważna, jak jego zdolności menadżerskie i polityczne. Oczywiście, pozostaje pytanie, czy są to ludzie odpowiedniego formatu do tak wysokiej funkcji. Kaczyński na to pytanie odpowiedział by zapewne, że innych nie ma.
Kandydatury Lipińskiego i Brudzińskiego są na tyle poważnie traktowane, że gdy prezydenckie szanse Kaczyńskiego rosną, rośnie też aktywność członków pisowskiej elity, lobbujących za jednym bądź drugim kandydatem. Zwolennicy Lipińskiego wskazują na jego zdolność do poszukiwania kompromisu i łagodny temperament, a z kolei stronnicy Brudzińskiego na energię i wolę działania, którymi Lipiński nie grzeszy. Szanse obu wydają się wyrównane.
Oczywiście, zawsze może pojawić się ktoś trzeci. Na pewno wielkie szanse na wysokie stanowisko ma Joanna Kluzik-Rostkowska, odmieniona w tej kampanii, szybko ucząca się roli frontmenki, radząca sobie całkiem nieźle, do tego ciesząca się zaufaniem prezesa. Sądzę jednak, że Kaczyńskiemu nie będzie się opłacało mianowanie Kluzik-Rostkowskiej na szefa partii. Cenniejsza będzie jako szefowa Kancelarii, wizerunkowo „zastępująca” w sytuacjach publicznych pierwszą damę, albo jako… premier. Tak, jako premier – idealnie pasujący do spodziewanej koalicji z SLD albo PSL.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/104009-kto-zastapi-kaczynskiego-w-pis-lipinski-czy-brudzinski
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.