Przyjazne gesty rosyjskie wobec Polski po katastrofie smoleńskiej to próba ratowania twarzy przez Moskwę. Bo wraz z tragiczną śmiercią prezydenta Kaczyńskiego –politycznego przeciwnika Kremla – na rosyjskiej ziemi, w sowieckim samolocie, w rocznicę i w miejscu masakry katyńskiej, polityka historyczna Moskwy poniosła druzgocącą porażkę. Negacja komunistycznych zbrodni staje się po 10 kwietnia trudniejsza niż kiedykolwiek. Co więcej, Rosja musi się zmierzyć z coraz liczniejszymi głosami dopatrującymi się jej inspiracji w katastrofie.
Śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego i ogromnej części polskiej elity w Rosji odbiła się potężnym echem na całym świecie i zadała potężny cios rosyjskiej strategii polityki zagranicznej i historycznej. Zatem przywódcy Kremla (wbrew teoriom spiskowym szukającym wyjaśnienia katastrofy w rzekomym zamachu zorganizowanym przez Moskwę) nie tylko na niej nie skorzystali, lecz przeciwnie: ponieśli niepowetowane straty. Jeśli więc nie jest to część jakiegoś ogromnego, dalekosiężnego planu na wielką skalę, uwzględniającego gigantyczne straty wizerunkowe, to można przyjąć, że tragedia smoleńska była jedną z ostatnich rzeczy, jakiej włodarze Kremla potrzebowali. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać dziwne – w końcu zginęli polityczni oponenci Władimira Putina i Dmitrija Miedwiediewa; stąd analiza motywów oparta na starej rzymskiej zasadzie cui prodest scelus, is fecit (ten popełnił zbrodnię, komu przyniosła korzyść) prowadzi wiele osób w Rosji, Polsce i na całym świecie do przekonania, że polska elita została ponownie zamordowana na rozkaz z Moskwy. To jednak rozumowanie błędne. Aby zrozumieć dlaczego, przyjrzyjmy się bliżej zjawisku, które można nazwać sowiecką historiografią komunizmu, stanowiącemu o istocie rosyjskiej polityki historycznej.
Różne systemy – te same kłamstwa
Jednym z głównych celów polityki Sowietów w stosunkach międzynarodowych było zatarcie prawdy o komunistycznym terrorze, a przynajmniej ograniczenie jej do okresu „błędów i wypaczeń” stalinizmu. Jak zauważył słynny piszący po francusku potomek „białych” emigrantów Władymir Wołkow (Vladimir Volkoff), komunistom udało się usunąć z powszechnej świadomości to, że reżimy wywodzące się z doktryny marksizmu-leninizmu wymordowały setki milionów ludzi, stworzyły sieci obozów koncentracyjnych i eksterminowały całe narody. Mając jako takie wyobrażenie o zbrodniach Stalina, ludzkość nie zdaje sobie jednak sprawy, że fundamenty i parter ludobójczego ustroju stworzył już sam Włodzimierz Lenin, i to na samym początku, w 1917 roku. Sowieckie manipulacje historią skomplikował wprawdzie Aleksander Sołżenicyn, który opublikował „Archipelag GUŁag”, ale linii trzymano się bez większych wyjątków, zwłaszcza w odniesieniu do wydarzeń z okresu II wojny światowej. Przekaz był jasny: Związek Sowiecki był najważniejszym członkiem koalicji, która pokonała odpowiedzialny za niemal całe zło świata faszyzm. Przy okazji wyzwolił od dyktatury całą Europę Środkowo-Wschodnią, dając jej szansę na demokratyczny rozwój i odrzucenie burżuazyjnych zaszłości. Dlatego na przykład czytelnik monumentalnej książki pt. „Druga wojna światowa”, wydanej w Polsce w roku 1987 przez wydawnictwo Książka i Wiedza mógł się dowiedzieć, że w Polsce w 1926 roku dokonano faszystowskiego przewrotu (na siedem lat przed dojściem do władzy Hitlera...). Wszystko, co pokazywało w złym świetle ZSRS, było czarną propagandą wrogów.
Kurs zmienił się w latach 90., w czasach prezydentury Borysa Jelcyna, ale wraz z objęciem władzy przez Władymira Putina, zaczął się powrót do sprawdzonych wzorców. Podczas obchodów 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej mieliśmy do czynienia z wielką paradą, której znakiem firmowym był triumfalizm w „najlepszym” sowieckim stylu, połączony z ostentacyjnym lekceważeniem państw, które władcy Kremla uznali za wrogów. Szczytowym momentem było podziękowanie przez prezydenta Putina „niemieckim i włoskim antyfaszystom” za wkład w zwycięstwo, przy jednoczesnym pominięciu nieskończenie większych zasług narodów Europy Środkowo-Wschodniej[1].
Tego typu retoryka wypływała z przyjętego modelu budowy tożsamości, konsolidacji państwa i prowadzenia polityki historycznej poza granicami kraju. Krótko mówiąc, kremlowscy stratedzy, wychowani na marksistowsko-leninowskiej dialektyce, próbują połączyć ogień z wodą, aby uzyskać nową wartość (teza-antyteza-synteza). Z jednej strony nawiązują więc do tradycji imperialnej „białej Rosji” (godło państwa, flaga, manifestacyjny powrót do prawosławia, uroczyste sprowadzenie do Moskwy zwłok generała Antona Denikina). Z drugiej – do... nostalgii za Związkiem Sowieckim (melodia hymnu, zwycięstwo w II wojnie światowej, nazywanie upadku ZSRS „największą geopolityczną katastrofą XX wieku”). Próbuje się zasypać tę katastrofalną przepaść, jaka dzieli carską Rosję od ZSRS, a jaką była rewolucja bolszewicka, a potem ludobójczy i niewolniczy system sowiecki. Prowadzi to do swoistej schizofrenii, w której z jednej strony lekturą obowiązkową w szkołach zostaje „Archipelag GUŁag”, a prezydent Miedwiediew składa hołd pod pomnikiem ofiar łagrów w Madaganie. Z drugiej strony próbuje się dokonywać rehabilitacji Stalina.
Bolesna prawda
II wojna światowa jest zagadnieniem niezwykle wrażliwym, ponieważ jej obiektywne przedstawienie odsłania fundamentalny fałsz takiej interpretacji historii. Nie można bowiem rzetelnie opisać sowieckiej klęski i ogromu strat z lat 1941-1942, nie wspominając o złamanym przez Hitlera sojuszu ze Stalinem z lat 1939-1941, oddziałach NKWD strzelających w plecy rzucanym na rzeź sowieckim rekrutom, czy kapitulacji całych armii poddających się Niemcom z nadzieją, że dostaną szansę obalenia z bronią w ręku „kaukaskiego ludojada”. O setkach tysięcy, jeśli nie milionach samych Rosjan przechodzących na stronę Wehrmachtu, takich jak generał Andriej Własow, czy zastępy dońskich Kozaków, których los przejmująco opisał w swojej „Kontrze” Józef Mackiewicz. O tym, że sowiecka armia w istocie szykowała się do inwazji na Europę, wykorzystując III Rzeszę jako „lodołamacz” (o czym pisze już nie tylko Wiktor Suworow, ale i rosyjscy historycy młodszego pokolenia, tacy jak Mark Sołonin, Borys Sokołow, czy Władymir Bieszanow). O tragicznym losie sowieckich jeńców wojennych, bestialsko traktowanych przez Niemców i jeszcze gorzej przez „swoich” po „wyzwoleniu”. O tym wreszcie, że potężnego ducha narodu rosyjskiego udało się poderwać Stalinowi do boju tylko pokazaniem niemieckich okrucieństw, chwilowymi liberalizacją polityki wobec praktyk religijnych i odwołaniem się do rosyjskiej dumy narodowej, co przecież było fundamentalnym zaprzeczeniem zasad internacjonalistycznego komunizmu.
Przykrywanie tej bolesnej prawdy odbywało się w ostatnich latach pod hasłem walki z kłamcami. Prezydent Dimitrij Miedwiediew powołał specjalną komisję ds. zwalczania kłamstw historycznych działających na szkodę Rosji. W roku 2009 planowano nowelizację kodeksu karnego, która umożliwiałaby penalizację rehabilitacji nazizmu i pomniejszania roli ZSRS w II wojnie światowej. Przed uroczystymi obchodami 70. rocznicy wybuchu wojny na Westerplatte w rosyjskich mediach odbyła się bezprecedensowa kampania dezinformacyjna głosząca, że Polska współpracowała z III Rzeszą, przez co jakoby doprowadziła do wojny. Ukoronowaniem tej kampanii były: artykuł Putina w „Gazecie Wyborczej” oraz jego wystąpienie na Westerplatte; rosyjski premier kreował się na dobrego cara, który nie wie o podłych występkach swoich bojarów. Ale co do istoty, w niczym nie zaprzeczył tendencyjnej interpretacji historii Sowietów w przededniu i w trakcie II wojny światowej.
Współczesność Katynia
Szczególne miejsce w tej narracji zajmował do niedawna Katyń. Jak trafnie zauważył Lech Kaczyński w swoim ostatnim przemówieniu, którego nie zdążył już wygłosić, kłamstwo katyńskie było fundamentem, na którym zbudowano PRL. Wraz z powrotem do sowieckiego myślenia na Kremlu, próbom ponownego zatarcia musiała zacząć ulegać również ujawniona w latach 90. XX wieku prawda o Katyniu. Właśnie to było przyczyną dysonansu poznawczego, jaki towarzyszył tegorocznym uroczystościom katyńskim z udziałem premierów Donalda Tuska i Władymira Putina. Z jednej strony bowiem, mowa była o pojednaniu i upamiętnieniu ofiar, z drugiej – raziła niesłychanie kategoryczna i impertynencka odpowiedź, jakiej rosyjska Prokuratura Generalna udzieliła Europejskiemu Trybunałowi Praw Człowieka na pytanie o materiały w sprawie zbrodni katyńskiej[2]. Widać było, że polityczne gesty i deklaracje obliczone na wywołanie określonych reakcji społecznych to jedno, a stanowisko oficjalne i realna polityka – to drugie.
Po katastrofie smoleńskiej kontynuowanie takich działań wiązałoby się ze znaczącymi stratami wizerunkowymi i prestiżowymi dla Rosji. Tragiczna śmierć Prezydenta RP, politycznego przeciwnika włodarzy Kremla, na ich własnej ziemi, w sowieckim samolocie, w rocznicę i w miejscu wcześniejszej masakry katyńskiej złożyły się na potężny przekaz medialny, który czyni dalszą negację zbrodni niemożliwą. Już 10 kwietnia największe telewizje informacyjne świata przez wiele godzin informowały o katastrofie prezydenckiego samolotu, wprowadzając zarazem widzów w kontekst historyczny. W krótszych sekwencjach o tych wydarzeniach była mowa przez cały tydzień. Kanały telewizyjne zamawiały kopie filmu „Katyń”, aby zaprezentować go widzom w swoich krajach. O obu tragediach pisały obszernie liczne gazety i portale internetowe. Zaskakująca, ciepła i wspaniała była reakcja społeczeństwa rosyjskiego. W tej sytuacji, chcąc zachować twarz, polityczne kierownictwo Kremla musiało dokonać „ucieczki do przodu”. Stąd emisje „Katynia” w telewizji rosyjskiej, czy słowa premiera Putina i prezydenta Miedwiediewa o odpowiedzialności Stalina za zbrodnię. Trzeba jednak przyznać, że swoim udziałem w ceremoniach pogrzebowych w warunkach utrudnień w komunikacji lotniczej oraz honorami, jakie czyniono ofiarom katastrofy, strona rosyjska pokazała też, że stać ją na demonstrację wielkiej klasy.
W ten oto sposób miliony ludzi na całym świecie poznały prawdę o tragicznej śmierci polskich oficerów. Tym samym polska polityka historyczna odniosła sukces chyba większy niż ten, o którym mógł marzyć sam Lech Kaczyński. Paradoks polega na tym, że stało się to post mortem, a na uzyskanie takiej uwagi społeczności międzynarodowej nie moglibyśmy liczyć w normalnych okolicznościach. Państwo polskie, jak na razie, nie dysponuje siłami i środkami, aby prowadzić dyplomację publiczną na taką skalę. Sam prezydent, którego kadencja nie była najlepiej oceniana (łagodnie mówiąc), urósł do rangi bohatera narodowego, którego nie będzie można teraz dowolnie szkalować. Siłę przekazu niewątpliwie wzmocniło to, że przez 70 lat zbrodnia była ukrywana i zakłamywana. Tak więc, wojując mieczem zakłamywania przeszłości, od własnej broni poległ sowiecki styl uprawiania polityki historycznej.
Teorie spiskowe jako dziecko Kremla
Długa tradycja mordowania politycznych przeciwników przez Kreml tylko wzmocniła wyżej opisany efekt, potęgując popularność teorii spiskowych obciążających rosyjskie władze winą za katastrofę prezydenckiego samolotu. Nie powinno to dziwić. Historia porwań i morderstw politycznych dokonywanych przez sowieckie i postsowieckie służby obfituje bowiem w mrożące krew w żyłach przykłady. Następca CzeKa (Wszechrosyjska Nadzwyczajna Komisji do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem), czyli OGPU (Zjednoczony Główny Zarząd Polityczny), w latach 20. XX wieku zwabiła do Związku Sowieckiego, a następnie zamordowała słynnego agenta brytyjskiego wywiadu Sidneya Reilly’ego (uchodzącego za pierwowzór Jamesa Bonda) i przywódcę eserów Borysa Sawinkowa. Pierwszym spektakularnym porwaniem w wykonaniu OGPU było uprowadzenie generała porucznika Aleksandra Kutiepowa w Paryżu 26 stycznia 1930 roku. Kutiepow był zastępcą generała Wrangla w ostatniej fazie wojny domowej i po jego śmierci w 1928 roku został przewodniczącym Rosyjskiego Związku Ogólnowojskowego (ROWS). Los Kutiepowa pozostaje niejasny. Istnieje przypuszczenie, że już wkrótce po uprowadzeniu zabiły go opary eteru, z racji choroby serca, na którą cierpiał. Siedem lat później sowieckie służby (tym razem NKWD, w które przekształcono OGPU) dokonały w Paryżu kolejnego spektakularnego porwania. Jego ofiarą padł następca Kutiepowa na stanowisku przewodniczącego ROWS, generał Jewgiennij Miller. Został on dostarczony do ZSRS. Na Łubiance przeszedł ciężkie, wielomiesięczne śledztwo, podczas którego był torturowany. Rozstrzelano go 11 maja 1939 roku. W 1940 roku skrytobójczo zamordowano Lwa Trockiego. W 1945 uprowadzono i skazano w „procesie 16” przywódców Polski Podziemnej. W 1956 roku w tajemniczych okolicznościach zmarł w Moskwie Bolesław Bierut. Po drugiej wojnie światowej głośne były dwa dokonane w odstępie dwóch lat (1957-1959) zabójstwa ukraińskich antysowieckich działaczy emigracyjnych – Lwa Rebeta i Stepana Bandery. Mimo że początkowo wyglądało na to, że obaj zmarli na atak serca, w roku 1961 z KGB zdezerterował ich zabójca Bohdan Staszyński, który przyznał się do winy i opisał modus operandi[3]. Próbowano zamordować papieża Jana Pawła II, wątek sowiecki przewija się też w historii uprowadzenia i męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. W ostatnich latach także mieliśmy do czynienia z zagadkowymi zgonami znanych krytyków Kremla, m.in. Aleksandra Litwinienki, Anny Politkowskiej, Natalii Estemirowej. Oto i główna przyczyna dzisiejszej popularności antykremlowskich teorii spiskowych; jeśli dokonuje się dziesiątków perfidnych mordów politycznych, to nic dziwnego, że jest się oskarżanym o inspirację śmierci swoich przeciwników, gdy giną w tak upiornie niezwykłych okolicznościach, jak polskie elity pod Smoleńskiem.
Czas na polską ofensywę
Tymczasem śmierć na rosyjskiej ziemi kilkunastu przeciwników politycznych, którzy i tak w perspektywie pół roku prawdopodobnie utraciliby władzę, nie rekompensuje Putinowi i Miedwiediewowi strat o skali globalnej. Kreml będzie zmuszony do dokonania istotnych korekt w swojej polityce zagranicznej i historycznej. Oczywiście nie oznacza to, że odtąd polsko-rosyjskie stosunki w tej dziedzinie będą wolne od konfliktów. Dojdzie jednak do jakościowej zmiany. Teraz ewentualny spór będzie się toczył wokół interpretacji zbrodni katyńskiej, co znacząco wzmacnia pozycję Polski. Natomiast samego faktu nie da się już podważyć – próby czynienia tego przynosiłyby ich autorom więcej strat, niż korzyści w skali międzynarodowej. Pojawiła się także możliwość przedstawienia szerszej publiczności wielu innych zbrodni komunistycznych, co mogłyby jeszcze bardziej utrudnić bądź wręcz uniemożliwić rosyjskim decydentom odwoływanie się do dziedzictwa sowieckiego.
Polska stanęła natomiast przed wielką i niepowtarzalną szansą opowiedzenia światu o swojej trudnej historii ostatnich stuleci. Umiejętne skorzystanie z tej okazji pomogłoby zdjąć odium najbardziej niekorzystnych stereotypów dotyczących naszego kraju (antysemityzm, rusofobia, „stwarzanie problemów”, nieuzasadnione ambicje). Owa unikalna szansa otworzyła się przed nami za straszliwą cenę. Nakłada to na nas wszystkich wielki obowiązek właściwego jej wykorzystania. Zwłaszcza że przez pewien czas (najpewniej niezbyt długi) „odcinek polski” rosyjskiej dyplomacji będzie wrażliwy, a sympatia międzynarodowej opinii publicznej – po naszej stronie. Właśnie teraz polska dyplomacja powinna forsować nasze stanowisko we wszystkich spornych kwestiach związanych z interpretacją historii. To właśnie (między innymi) z obaw przed takim obrotem sprawy wynika tak daleko posunięta chęć pojednania deklarowana przez stronę rosyjską. Trzeba jednak pamiętać, że realne pojednanie musi być oparte na prawdzie. I o tym, że druga taka szansa może się prędko nie powtórzyć.
Dominik Smyrgała (ur. 1978) – doktor nauk politycznych, absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego (2002) i Akademii Dyplomatycznej MSZ (2003). Adiunkt w Collegium Civitas, ekspert Fundacji Republikańskiej oraz Instytutu Jagiellońskiego, autor publikacji z dziedzin bezpieczeństwa energetycznego, stosunków międzynarodowych i historii służb specjalnych. Członek redakcji „Rzeczy Wspólnych”. Prywatnie mól książkowy, fotograf-amator i miłośnik turystyki po Polsce.
"Rzeczy Wspólne" to nowe pismo republikańskie, wydawane przez Fundację Republikańską. Redaktor Naczelny Bartłomiej Radziejewski.
Bibliografia:
1. A. Sołżenicyn, „Archipelag GUŁag: 1918-1956. Próba śledztwa literackiego”, Poznań 2009.
2. V. Volkoff, „Dezinformacja – oręż wojny”, Warszawa 1991.
3. D. Smyrgała, „Pokazowa lekcja dezinformacji. Premier Putin na Westerplatte”, „Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej”, nr 12 (107), 2009.
4. J.T. Richelson, „A Century of Spies. Intelligence in the 20th century”, Oxford University Press, 1995.
5. A. Dubas, M. Menkiszak, „Rosyjska kampania historyczna”, „Tydzień na Wschodzie”, nr 28 (103), 26.08.2009.
6. „Soviet Use of Assassination and Kidnapping”, KGB Terrorism, CIA, 1964.
7. „Władze Rosji są w dramatycznej sytuacji. Możemy żądać prawdy”, PAP, 13.04.2010.
8. M. Sołonin, „22 czerwca, czyli jak zaczęła się Wielka Wojna Ojczyźniana”, Poznań 2007.
1
[1] Jak celnie zauważył Rafał Ziemkiewicz – szkoda, że włodarz Kremla nie wymienił tychże „niemieckich i włoskich antyfaszystów” z nazwiska. Bardzo by to przemówienia nie przedłużyło…
[2] Strona rosyjska stwierdzała m.in., że nie sposób dziś stwierdzić za co i z jakiej przyczyny polscy oficerowie mieli być skazani, za jakie przestępstwa i czy wreszcie w ogóle doszło do egzekucji. Tak oto prezentowano wymordowanie jeńców wojennych przez NKWD wiosną 1940 roku.
[3] Przy pomocy pistoletu specjalnej konstrukcji, rozpylał on w twarz swoich ofiar chmurę cyjanowodoru.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/103963-kto-mieczem-wojuje-smolensk-jako-katastrofa-rosyjskiej-polityki-historycznej-tekst-z-rzeczy-wspolnych