Czy Obama zatonie w ropie?

Kryzys związany z wyciekiem ropy do Zatoki Meksykańskiej z odwiertu należącego do firmy BP trwa już miesiąc. Pojawiają się coraz silniejsze głosy, że jest to największe zagrożenie dla administracji Obamy od początku jej istnienia. Widmo Katriny jest jak widać ciągle żywe na amerykańskiej scenie politycznej.

Najnowszy sondaż telewizji CBS http://www.cbsnews.com/8301-503544_162-20005838-503544.html?tag=contentMain;contentBody pokazuje, że tylko 35% mieszkańców USA aprobuje to w jaki sposób Obama radzi sobie z największa katastrofą ekologiczną w tym kraju od wielu lat. 45% nie aprobuje działań federalnej administracji, a aż 70% nie podoba się jak działa firma BP w tej sprawie.

Ale te słabe wyniki sondażowe to tylko symptom większego zagrożenia. Zagrożenia, które istnieje na płaszczyźnie symbolicznej, wizerunkowej, i politycznej. Gdy huragan Katrina zniszczył Nowy Orlean, to – jak słusznie zauważa Peggy Noonan http://online.wsj.com/article/SB10001424052748704269204575270950789108846.html – nieudolna i ospała reakcja Busha stała się symbolem całej jego prezydentury, wszystkich błędów i nieudolności. Ten symbol wisiał później nad całą partią Republikańską przez wiele lat.

Ryzyko, że stanie się tak z prezydenturą Obamy jest duże, ponieważ cały jego wizerunek był budowany jako wizerunek anty-Busha – kompetentnego, spokojnego, wyrafinowanego intelektualnie przywódcy. Teraz ten pierwiastek kompetencji może prysnąć. Republikanie na pewno nie przepuszczą okazji, by w roku wyborów do Kongrsu zadać tak celny cios, podkreślając nieudolność administracji Obamy w reakcji na wyciek ropy.

Zagrożenie płynie także z innej strony. Jak to zauważa Robert Reich, były członek administracji Billa Clintona, administracja Obamy nie jest w stanie – albo nie chce – zatrzeć wrażenia, że to BP, gigantyczna ponadnarodowa korporacja zarządza całym kryzysemhttp://www.huffingtonpost.com/robert-reich/how-conservatives-made-th_b_592848.html , i że rząd federalny jest zdany na jej łaskę i niełaskę. Ta pasywność wobec BP to w warstwie wizerunkowej sygnał, że ta administracja jest „sprzedana” wielkim korporacjom, Wall Street i tak dalej.

Problem polega na tym, że to BP i operator platformy wiertniczej, Transocean, dysponują prawdopodobnie największą wiedzą na temat tego, jak zatamować wyciek i nie dopuścić do dalszego skażenia Zatoki Meksykańskiej. Obama i jego administracja jest skazana na współpracę, chociaż jednocześnie musi pokazywać, że to nie BP ma kontrolę nad sytuacją, i nie będzie w imię zysków opóźniać podjęcia właściwych działań. Dodatkowo, Obama musi tłumaczyć się ze słabego uregulowania całego przemysłu naftowego, i korupcji w Minerals Management Service, czyli agencji federalnej wydającej m.in. pozwolenia na odwierty. Jakby tego było mało, niedawno administracja Obamy przedstawiła pomysł na zwiększenie wydobycie ropy na obszarach przybrzeżnych. Ten pomysł w świetle katastrofy w Zatoce Meksykańskiej wydaje się już martwy polityczne.

Jak widać, kryzys który musi rozwiązać Obama i jego administracja jest poważny, wielopłaszczyznowy i wielowątkowy. Wizyty na plażach zagrożonych zniszczeniem – niczym wizyty polskich polityków na wałach przeciwpowodziowych - są działaniami czysto pozornymi, obliczonymi na zrobienie dobrego wrażania. Prawdziwa przyczyna kryzysu w Zatoce tkwi w Waszyngtonie.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych