Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego doniosła do prokuratury na Antoniego Macierewicza i domaga się jego ścigania. Za to, że siedem lat temu w raporcie o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych ujawnił niebywałe tajemnice tejże ABW oraz jej poprzednika Urzędu Ochrony Państwa. Po siedmiu latach ABW odkryła, że jej tajemnice nie są tajne. To by znaczyło, że przez te siedem lat Agencja uważała za tajne to, o czym mogło przeczytać każde dziecko, nie mówiąc o agentach obcych służb. Czyli co, w Warszawie wszystko szyfrowano i obejmowano klauzulami tajności, a obce służby za granicą miały tylko z tego powodu ubaw?
Prawda jest chyba banalniejsza. To, co obecny szef ABW płk Dariusz Łuczak i jego ludzie uważają za tajne, było raczej banalnymi, powszechnie znanymi oczywistościami. Bo co to za tajemnica, że np. w spółce Orlen było kilkudziesięciu oficerów i agentów ABW, a wcześniej UOP? Przecież to wiedział każdy, kto chciał. Podobnie jak to, że w innych spółkach skarbu państwa też pełno było i jest funkcjonariuszy i „ucholi” służby, która teraz się skarży. Tak było za czasów PRL, i tak zostało w III RP, a nawet wielu tych samych funkcjonariuszy ze starych czasów, czyli z esbecji przeniosło się w nowe czasy na podwójnych etatach w tych samych firmach.
Wystarczy poczytać jawne akta sądowe spraw dotyczących różnych afer i przekrętów III RP, np. afery paliwowej czy spirytusowej, żeby w tych papierach odkryć w spółkach z udziałem skarbu państwa licznych agenciaków. Nie potrzeba raportu z likwidacji WSI przygotowanego pod pieczą Macierewicza, żeby określić skalę obecności służb w firmach, a nawet konkretne nazwiska. Po prostu tam, gdzie funkcjonariusze i agenci częściej robili przekręty niż strzegli interesów skarbu państwa, trzeba było ich wskazać. Co nie znaczy, że skazać, bo większość z nich potraktowano jak święte krowy. Jest zatem kompletną bzdurą przekonanie, że te sprawy są tajne i że z tego powodu trzeba kogokolwiek ścigać.
W tym miejscu wypada się odwołać do niezawodnego Stanisława Barei. To, co strasznie serio traktuje obecnie ABW, Bareja czynił przedmiotem żartów, bo przecież kapusiów, których ich funkcja wyraźnie naznaczała, dziecinnie łatwo było wskazać. Oficerowie i agenci ABW w spółkach skarbu państwa byli mniej więcej tak zakamuflowani jak cieć Stanisław Anioł jako milicyjny kapuś. Wszyscy mieszkańcy bloku przy Alternatywy 4 wiedzieli, że Anioł to „uchol”. Podobnie jak wiedzieli, że kapusia do specjalnych zadań łatwo zrobić z marcowego docenta Zenobiusza Furmana. Z kolei w „Zmiennikach” było oczywiste, że „kapustą” jest kadrowiec w MPT o nazwisku Łukasik. A już w „Misiu” funkcjonariusze nie tylko wykonywali swoją agenturalną robotę, ale nawet pisali scenariusze i reżyserowali telewizyjne programy (co zresztą zostało im do dziś). I wszyscy wiedzieli, kto jest kim.
Kiedy ABW (największa w Polsce tajna służba, zatrudniająca niemal 5 tys. osób) po siedmiu latach budzi się z agenturalnej amnezji, to tylko daje świadectwo, że to przebudzenie jest żywcem wyjęte z filmów Barei. Nie może być tajne coś, o czym wie każdy, kto ma oczy i uszy. Nie musi mieć nawet specjalnie rozwiniętego umysłu. Jeśli całe nasze tajne służby są takie bystre, jak wynikałoby to z doniesienia na Antoniego Macierewicza, to można przestać się ich bać, a wypada zacząć się śmiać. Tyle że to wcale nie jest śmieszne.
Stanisław Janecki
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka-i-biznes/96791-ciec-aniol-i-agent-abw
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.