Pamiętacie te straszliwe opisy rzekomych tragedii kobiet i dzieci na granicy polsko - białoruskiej, gdzie polscy strażnicy graniczni, żołnierze, policjanci i cywile w służbie państwowej dawali odpór zorganizowanemu przez wschodnich tyranów najazdowi?
Brzmią wam jeszcze w uszach - bo tego nie da się zapomnieć - słowa pani Kurdej-Szatan, pana Frasyniuka i wielu innych, którzy bluzgiem i podłym słowem wbijali medialne noże w plecy obrońcom naszych granic, oskarżając ich o okrucieństwa wobec bezbronnych?
Widzieliście (wystarczyło kilka fragmentów) film Agnieszki Holland „Zielona Granica”, który poniósł w świat zakłamaną opowieść o bestialskich polskich strażnikach granicznych i niewinnych dzieciach z krajów ogarniętych wojną?
My wiedzieliśmy, że to nieprawda. Byliśmy bowiem na tej granicy, rozmawialiśmy z jej obrońcami, umieliśmy łączyć fakty.
Oni kłamali, redakcje portali wPolityce.pl i tygodnika „Sieci” konsekwentnie broniły prawdy.
Nasi czytelnicy dołączyli do akcji „Murem za polskim mundurem”, a ogromne ilości pięknych kartek przekazaliśmy bezpośrednio do funkcjonariuszy na granicę, gdzie przyjęto je z radością.
Funkcjonariusze mówili jakim bólem jest dla nich nagonka organizowana w kraju przez dużą część mediów i obozu III RP. Opowiadali, że właściwie codziennie muszą prostować fake newsy, manipulacje, absurdalne wymysły i oskarżenia, które następnie przeradzają się w internetowy hejt. Wiedzieli, że jesteśmy z nimi. Nie rozumieli, po co to TVN i „Wyborczej”.
Dziś obraz staje się jaśniejszy.
Gazeta Adama Michnika zamieściła tekst, który nikogo kto przeżywa polskie sprawy na serio, kto jest przywiązany do elementarnych zasad uczciwości, nie powinien pozostawić obojętnym.
Małgorzata Tomczak, sojolożka, czołowa autorka prasy lewicowej w temacie migracji, wyznaje w nim iż niemal wszystko, co dotychczas publikowano w tej sprawie było manipulacją lub wymysłem.
Niemal wszystko!
Po dwóch latach pisania o migracji i kryzysie na granicy nie mam wątpliwości, że wytwarzamy fałszywą wiedzę
— to kluczowe zdanie artykułu zatytułowanego „Rodziny z dziećmi, wykształcona Afganka, ciężarna kobieta - osoby takie, jak w filmie Holland, są na granicy wyjątkami”.
Autorka rozpoczyna od wspomnienia książki Mikołaja Grynberga „Jezus umarł w Polsce” i filmu „Zielona Granica”. Jak słusznie zauważa oba dzieła mają wstrząsnąć widzami, wywołać wyrzuty sumienia twierdzeniami iż „mamy krew na rękach”, a „po przetrawieniu tych historii mamy iść i zrobić coś, by się nie powtórzyły.
Obawiam się, że jeśli ktoś faktycznie wstanie z fotela, by tę rzeczywistość zmieniać, to jej nie znajdzie. Bo choć utwory funkcjonują w debacie jako niemal dokumentalne zapisy sytuacji na granicy, to w rzeczywistości ukazują tylko jej niewielki, przefiltrowany wycinek. Nie zadają prawdziwych pytań, a całą kompleksowość tematu wciskają w czarno-białe kategorie. Jako teksty kultury mają do tego prawo – tylko jak w oparciu o takie obrazy mamy rozmawiać o kryzysie migracyjnym?
— stwierdza. Teksty kultury? To dlaczego kłamano iż prezentują prawdziwy obraz?
Dowiadujemy się, że uchodźcy z tych „tekstów kultury” czyli „rodziny z małymi dziećmi, wykształcona, świetnie mówiąca po angielsku Afganka, ciężarna kobieta” są „teraz na granicy wyjątkami”. Teza iż kiedyś było inaczej, też jest wątpliwa, ale zostawmy to na inne rozważania.
Ważne jest to, że Tomczak ujawnia świadomie budowaną w mediach „niereprezentatywność” w opisie grup migrantów szturmujących granice Europy, potwierdzając obraz prezentowany przez media konserwatywne:
Zdecydowana większość ludzi na szlakach do Europy to młodzi mężczyźni. W ostatnim roku kobiety stanowiły jedynie 10 proc., a dzieci – 17 proc., z czego wiele to 16-17-latkowie.
Co ważne, Tomczak potwierdza to, co pisaliśmy od lat: większość pochodzi z krajów gdzie nie toczy się żadna wojna, przyczyny ich przyjazdu są ekonomiczne, a prawo europejskie i polskie nie daje im żadnego prawa do wjazdu.
Nie ma żadnego prawa, które pozwoliłoby im dotrzeć tam, dokąd jadą
— czytamy. I długo trzeba było czekać na stwierdzenie tej oczywistości. Podobnie jak na dojrzenie iż na procederze zarabiają przemytnicy ludzi, którzy migrację nakręcają.
Oto kolejne ujawnione kłamstwo lewicy to sprawa dokumentów:
Od początku kryzysu słyszymy, że służby niszczą uchodźcom w lesie dokumenty. W „Zielonej Granicy” polska Straż Graniczna pushbackuje Marokańczyka, a aktywiści znajdują jego podarty paszport. Oczywiście – każda sytuacja mogła się zdarzyć. Ale systemową praktyką na szlakach migracyjnych jest pozbywanie się lub niszczenie dokumentów przez samych migrantów. Ci, którzy o tym nie wiedzą, są instruowani przez przemytników.
Małgorzata Tomczak przyznaje, że „zagubiona dziewczynka Eileen” nie istniała.
Co z opowieścią o „małej Eileen” – czterolatce, której zaginięcie w lesie mieli zgłosić aktywistom jej wypchnięci na Białoruś rodzice? O sprawie pisały wszystkie media, interweniował rzecznik praw obywatelskich, a potem temat nagle się urwał. Wróciłam do postów i dziesiątek artykułów z tamtych dni: gigantyczne wzburzenie na polskie służby – „morderców”; na ich bierność i niedostateczne poszukiwania dziecka; grafiki porównujące Eileen do „Dziewczynki w czerwonym płaszczyku”. A także nieliczne wątpliwości: dlaczego jedynym dowodem na istnienie dziewczynki jest zdjęcie fragmentu płaszczyka i buta i zbywanie ich równie oburzonymi głosami: „Człowieku, czepiasz się szczegółów? Przecież dziecko może już nie żyć!”.
Dziś wiemy, że Eileen nie istniała. Była to jedna z opowieści, którą usłyszeli aktywiści i przekazali dalej.
Zaryzykuję tezę, że większość tych historii znad granicy powstawała w taki sposób, tak była weryfikowana. Może wymyślano je w mińskiej siedzibie KGB?
Jeszcze jeden element tego wątku, to przyznanie iż „fakt, że to dzieci najlepiej wzbudzają empatię, wykorzystują nie tylko media”. Autorka wyznaje iż sami migranci
notorycznie prosili mnie o ubrania i zabawki dla dzieci, które, jak się okazywało, również nie istniały – istniał za to rynek wymienny za papierosy i usługi. Pół biedy, jeśli mówimy o dzieciach nieistniejących – ale z prośbami o „buty dla rodzeństwa” dzwoniły do mnie dzieci istniejące, zmuszane przez rodziców.
Jak to wszystko było możliwe? Z tekstu dowiadujemy się iż to swego rodzaju biznes.
Celem ludzi na szlakach migracyjnych i wspierających ich aktywistów nie jest przedstawianie szerokiego obrazu rzeczywistości, niuansów, ambiwalencji i zadawanie trudnych pytań. Migranci chcą przetrwać podróż i dotrzeć do celu. Aktywiści chcą im w tym pomóc, a ich rolą w szerszej perspektywie jest też rzecznictwo, kształtowanie postaw, „tworzenie zmiany”. Środkiem do tych celów jest zbieranie poparcia i fund-raising, który w branży humanitarnej często opiera się na dramatycznych obrazach i wywoływaniu silnych emocji.
Innymi słowy - dramatyczne historie przynoszą pieniądze na działalność, więc się je wymyśla.
Coś obrzydliwego.
Po dwóch latach pisania o migracji i kryzysie na granicy nie mam wątpliwości, że jesteśmy w procesie wytwarzania fałszywej wiedzy. Jej elementami są zwykłe fake newsy, jak historia Eileen; liczne przeinaczenia na poziomie samych faktów, ich przyczyn czy interpretacji; uparte pokazywanie wybranych fragmentów rzeczywistości i zupełne pomijanie innych
— stwierdza Tomczak, ujawniając jednocześnie mechanizmy cenzury i podkręcania wymowy tekstów by odpowiadały takim zamówieniom. Otrzymujemy **świadectwo nieprawdopodobnego cynizmu i zakłamania.
W rozmowach z aktywistami wielokrotnie podważałam sens utrwalania takiej narracji. W odpowiedzi słyszałam, że asymetria dyskursu władzy zmusza nas do działania, w którym kategorie obiektywizmu i prawdy nie mają zastosowania. Komplikowanie perspektywy i zasada pluralizmu to „prawdopośrodkizm”. „Sytuacja jest wojenna”, rzecznictwo praw człowieka jest w wiecznej defensywie; musimy zewrzeć szeregi i walczyć jak najskuteczniej. Społeczeństwo obrazkowe jest bombardowane obrazami agresywnych migrantów – musimy więc odpowiedzieć równie mocnym i prostym przekazem.
I dalej:
Od kilku miesięcy zastanawiałam się nad mechanizmami, które sprawiły, że dziennikarze i inni twórcy po prostu podążają za dyskursem aktywistów, nie podważając go, nie weryfikując informacji i tworząc przez to narracje często nielogiczne, a czasem po prostu nieprawdziwe. Zastanawiałam się nad tym, dlaczego sama napisałam tyle tekstów „w duchu aktywistycznym”, na początku z pełnym przekonaniem, a dopiero potem z rosnącym poczuciem ambiwalencji i zdezorientowania.
Były prośby o pominięcie pewnych faktów; delikatne dodanie innych, zasugerowanie czegoś, by polepszyć wymowę tekstu: Czy nie mogłabym wyciąć zdania, że migrant był zamożny i zapłacił 12 tysięcy euro za podróż? Przecież to młyn na wodę dla prawicy. Czy mogłabym usunąć ten akapit? Może zaszkodzić ruchowi pomocowemu.
Celnie zapytał mecenas Marek Markiewicz w „Salonie Dziennikarskim”: „kto prosił, kto cenzurował”?
Poznamy nazwiska?
Wiemy dlaczego - dla pieniędzy koniecznych „ruchowi pomocowemu”. Co tam krzywda ludzi, funkcjonariuszy państwa polskiego, polityków, których wyzywano na podstawie tych zakłamanych artykułów od śmieci, morderców, gestapowców?
Dlaczego taki tekst ukazuje się właśnie teraz? Trudno nie łączyć tego faktu ze zbliżającą się zmianą władzy. Tusk nie chce pewnie już takich rozgrzanych radykałów na zapleczu, GW dostała zadanie by ich odciąć.
Niemcy - mocodawcy Tuska w wielu obszarach - też nie chcą otwarcia tej granicy, sami się już zmęczyli kolejnymi falami migrantów, na razie nie chcą kolejnej. Mogli się godzić na bicie kłamstwami w rząd Prawa i Sprawiedliwości, bo wiedzieli, że on nigdy się nie ugnie w obronie polskich granic. Z punktu widzenia Niemiec rząd Tuska też tę granicę powinien utrzymać, czas więc wyczyścić mu pole.
„Aktywiści pomocowi”, jak się okazuje w sporej części pożyteczni idioci lub zwykli manipulatorzy zrobili już swoje. Można ujawnić ich kłamstwa.
Cóż możemy dziś z tym zrobić? Przede wszystkim zapamiętać moment w którym wajcha jest tak jawnie, tak bezczelnie przestawiana. Im nie wolno wierzyć w żadnej sprawie. W tej także oni kłamali, my mówiliśmy prawdę.
Za cicho o tej sprawie, proszę, poinformujcie innych. Pismo Michnika, w imieniu całego środowiska, przyznało przecież właśnie iż latami oszukiwało Polaków i świat. Bez względu na intencje, może obawę iż zaraz ujawni to wszystko kto inny, tak tego zostawić nie można.
PS” Już po napisaniu tego tekstu zapoznałem się z artykułem Jana Rokity w „Dzienniku Polskim”. Polecam: Tekst Małgorzaty Tomczak w weekendowym wydaniu „Gazety Wyborczej” czytałem dwukrotnie, z coraz silniejszym wewnętrznym poruszeniem i szerzej rozdziawioną gębą. Regularnie czytam gazety, więc wiem co mówię: to najważniejszy tekst publicystyczny, jaki tego roku ukazał się w Polsce.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/672092-za-cicho-o-tej-sprawie-przyznali-ze-swiadomie-klamali