W „Dużym Formacie”, magazynie reporterów „Gazety Wyborczej” ukazał się zaskakujący tekst będący w zasadzie fragmentem biografii Jerzego Urbana autorstwa Doroty Karaś i Marka Sterlingowa. „Jedni: czerwona kanalia, Goebbels stanu wojennego. Drudzy: dobro narodowe. Jak Urban stał się memem” - brzmi tytuł tekstu, który sprawia wrażenie próby ocieplenia wizerunku zmarłego w październiku ubiegłego roku redaktora naczelnego Tygodnika „NIE”
Zapewne temu właśnie ociepleniu wizerunku ma służyć iście słoneczna fotografia z rudym kotem i wzmianki o tym, jak zły był stan zdrowia Urbana w miesiącach poprzedzających śmierć, pisanie w tonie kpiąco-drwiącym o tych, którzy odnosili się do niego krytycznie czy wreszcie: cytat z „New York Timesa”, gdzie po śmierci „Goebbelsa stanu wojennego” określono go jako „człowieka, którego Polacy kochali nienawidzić”.
Z tekstu Karaś i Sterlingowa dowiadujemy się zatem, że już na 10 miesięcy przed śmiercią Urban nie wstawał z łóżka, a później jego stan stopniowo pogarszał się, aż naczelny „NIE” zaczął rozważać eutanazję, przyjmował morfinę i myślał nad sprzedażą tygodnika.
Umiera o czwartej trzydzieści w poniedziałek 3 października 2022 roku w szpitalu w Piasecznie. Ma osiemdziesiąt dziewięć lat i trzy miesiące
— wskazują autorzy, zwracając uwagę, że nikt tak naprawdę nie był przygotowany na śmierć Jerzego Urbana oraz informowanie o tym fakcie.
Pierwsze zdawkowe wiadomości o zmarłym zmieniają się w rzekę analiz, opinii i komentarzy, wciąż zasilaną nowymi dopływami. W ciągu sześciu dni, które dzielą śmierć Jerzego Urbana od pogrzebu, niemal każdy ma coś do powiedzenia na jego temat. Jedni: czerwona kanalia, wielki Manipulo, Goebbels stanu wojennego, obrzydliwy sługus zbrodniczego reżimu, wyznawca panświnizmu, perwersyjny dziadek, uszate truchło, PRL-owska menda, sowiecki kacyk, komunistyczny kolaborant, ludzkie gówno, siewca nienawiści, kłamca i morderca. Drudzy: dobro narodowe, jeden z najświatlejszych umysłów w Polsce, dżentelmen, filantrop, ikona popkultury, mistrz ciętego pióra, kompanion ostrej wypitki, władca masowej wyobraźni, jeden z kowali przemian roku 1989. Urban to także: Łysy (dla żony), Tatuś (dla dziennikarzy „Nie”), Jurek (dla córki)
— czytamy.
„New York Times”, który poświęcił mu długi tekst, nazywa go „zajadłym komunistą, który stał się bohaterem wolności słowa”. Podsumowuje: „Człowiek, którego Polacy kochali nienawidzić”
— podkreślają autorzy. Cóż, być może Clay Risen - autor tekstu o śmierci Urbana w „New York Times” nie bardzo orientował się, z czym naczelny „NIE” kojarzył się wielu Polakom, a niekoniecznie „tylko” z obrzydliwymi tekstami o papieżu Janie Pawle II, zresztą już w III RP.
„Przedwojenny dżentelmen”
Autorzy przyjechali do domu Urbana w kwietniu 2021 r., kiedy wszyscy w jego rodzinie byli już zaszczepieni.
W prywatnych rozmowach zachowuje się niczym przedwojenny dżentelmen. Jest uprzejmy, rzeczowy i niezwykle rzadko przeklina. Inaczej niż w felietonach w „Nie” naszpikowanych wymyślnymi wulgaryzmami. Pytamy go o to.– W felietonach jest moja kreacja na pokaz. To bardziej atrakcyjne dla czytelników – wyjaśnia
— czytamy dalej i dowiadujemy się, że już wówczas 88-letni „Goebbels stanu wojennego” był bardzo schorowany. Wątek słabnącego zdrowia Urbana przewija się właściwie przez cały tekst.
Nazajutrz budzi nas śpiew ptaków. Posiadłość dopiero za dnia robi wrażenie. Domy stoją w rzadkim sosnowym lesie. Korony drzew rzucają przyjemny cień, po pniach wspinają się wiewiórki
— piszą autorzy, najwyraźniej w dalszym ciągu ocieplając wizerunek Urbana. Z kolejnych opublikowanych fragmentów możemy dowiedzieć się m.in., że człowiek, który obrażał i opluwał wszystkich i wszystko, sam w pewnym momencie poczuł, że zostały naruszone jego dobra osobiste i pozwał Ryszarda Bendera - polityka ZChR, który na początku lat 90. jako pierwszy nazwał Urbana „Goebbelsem stanu wojennego”.
Zrobiłem to dla wszystkich, którzy poczuwają się do PZPR. Uważałem, że trzeba położyć tamę przeciwko porównywaniu ludzi PRL do hitlerowców
— powiedział były naczelny „NIE”. Rzeczywiście, ludzie PRL-u mogli donosić na ludzi przeciwnych systemowi - zdarzało się, że nawet na rodzinę czy znajomych, przyczynić się do represji, których doświadczały obiekty ich donosów, niekiedy nawet ich śmierci. Ludzie PRL-u potrafili zakatować młodego człowieka w taki sposób, żeby wyglądało to na nieszczęśliwy wypadek, a ci, którzy zainstalowali w Polsce tychże „ludzi PRL” wcześniej wymordowali przedstawicieli polskich elit strzałem w tył głowy i w dodatku przez lata o tym nie mówiono. Rzeczywiście, niezwykle „wrażliwy” człowiek był z Jerzego Urbana, skoro bolały go tego rodzaju porównania.
Fetowanie Urbana
Dalej dowiadujemy się, że choć Urbanowi sprawiało przyjemność kręcenie filmików publikowanych na YouTube, to wcale nie chciał być „gwiazdą internetu”, a co więcej - był zły na swoją pasierbicę, która w 2019 r. zorganizowała imprezę „Napij się z Urbanem z okazji jego urodzin”, gdzie fetowały go tłumy młodych ludzi.
Serdecznie wszystkim tu obecnym, a szczególnie tym, których nie mogę pocałować w d…, bo mają mniej niż piętnaście lat, radzę: póki jesteście młodzi i potraficie chodzić bez laski, spier… z Polski
— zwracał się do zgromadzonych.
Autorzy wspominają również „epitafium” dla Wojciecha Jaruzelskiego w tygodniku „NIE”.
Tygodnik „Nie” ukazuje się z żałobną czarno-białą pierwszą stroną, na której Urban umieszcza felieton pożegnalny. Tytuł epitafium dla generała: „Sr… was pies”. To wiadomość dla nierozumiejących, że umarł człowiek, który – Urban jest o tym przekonany – uratował Polskę przed wojną domową bądź radziecką interwencją
— jedno więc trzeba przyznać Urbanowi - w pewnym sensie pozostał wierny swoim poglądom. A że ktoś mógł ten „ratunek” przez Jaruzelskiego przypłacić zdrowiem, życiem, utratą bliskich osób, represjami politycznymi, aresztowaniem, utratą pracy - cóż, „sr… go pies”, prawda?
Aktywiści „Gazety Polskiej” po śmierci Jaruzelskiego i Kiszczaka nie mają gdzie demonstrować w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. W 2015 roku jadą do Konstancina pod dom Urbana. Na ulicy kilkanaście osób odmawia różaniec w intencji byłego rzecznika i awansuje go na „Goebbelsa sowieckiego systemu”. Zapowiadają też odebranie „komuchowi” okazałego domu, pod którym stoją
— czytamy w tekście. Autorzy może i potrafią operować ironią, zwłaszcza gdy dowiadujemy się, że aktywiści pomylili adresy i demonstrowali pod domem sąsiadów Urbana, tylko szkoda, że w swoich drwinach Karaś i Sterlingow nie dostrzegają, że system, któremu służył naczelny „NIE” w istocie był systemem zainstalowanym w Polsce przed Sowietów.
Jeden aspekt biografii Urbana pomijają, choć w tekście wspomniane jest nazwisko księdza Jerzego Popiełuszki (autorzy w podobnie kpiąco-drwiącym tonie wskazują, że Urban bywał nazywany także mordercą kapelana „Solidarności”). To paszkwile pisane przez „bohatera” biografii pod pseudonimem Jan Rem, a także to, jak Jerzy Urban, już pod własnym nazwiskiem, jako rzecznik komunistycznego rządu, okłamywał Polaków w sprawie porwania i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki. Ciekawe, czy autorzy nie pominęli tego fragmentu biografii w pełnej treści książki, która dopiero się ukaże.
W zasadzie nie dziwi ocieplanie wizerunku takiego człowieka i promowanie takiej akurat książki przez redakcję, która swego czasu miała w swoich szeregach niejakiego Lesława Maleszkę.
aja/Wyborcza.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/663368-gw-ociepla-wizerunek-urbana-publikuje-fragment-ksiazki