Obserwując codziennie debatę publiczną w Polsce i w Hiszpanii zauważyłam ze zdumieniem, że tezy wygłaszane od początku wojny przez red. Łukasza Warzechę rymują się w sposób uderzający z publicystami hiszpańskimi powiązanymi z Kremlem, cytowanymi z uznaniem przez Ambasadę Rosyjską w Madrycie lub objętymi prokuratorskim śledztwem z paragrafu szerzenia dezinformacji w sprawie wojny na Ukrainie (przypadek youtubera, dziennikarza Rubena Gisberta).
Wystarczy znać hiszpański i śledzić wystąpienia oraz tweety zagorzałych obrońców Rosji, aby odkryć, że w wielu sprawach opinia Warzechy pokrywa się z nimi w bliźniaczy sposób, a już zwłaszcza tam, gdzie trzeba jątrzyć przeciw Ukrainie i uwrażliwiać swoich odbiorców na „propagandę ukraińską” i „nacjonalizm ukraiński”. Tym jednak co szokuje niemniej niż zdolność Warzechy do zapewne przypadkowej, telepatycznej łączności z propagandystami Putina to fakt, że o ile czołowe „ruskie onuce” Hiszpanii skarżą się bez przerwy na stygmatyzację, marginalizację i utrudnianie dostępu do głównych mediów to nasz niezmordowany red. Warzecha wciąż w najlepsze produkuje swoje płody myśli na łamach „Rzeczpospolitej”, „Do Rzeczy”, Onetu czy pobożnej przecież PCH24.pl. Ze stachanowską wydajnością w dziedzinie sączenia propagandy anty-ukraińskiej montuje swoje videoblogi i obnosi swój arcy-realizm po gościnnych progach innych mediów. „Warzechy hiszpańskie” mają na karku albo prokuraturę albo ostrzega się przed nimi społeczeństwo skazując ich na niszowe gazetki i występy na You Tubie ku uciesze gawiedzi, która tak bardzo nienawidzi NATO i Jankesów, że gotowa bronić „katechona” z Rosji przed każdą krytyką. . Trudno zatem pozbyć się myśli, że my Polacy, którzy wojnę wywołaną przez agresora rosyjskiego mamy niemal tuż za oknem – wykazujemy jakiś niebywały ogrom chrześcijańskiego miłosierdzia i tolerancji wobec osób, które w Hiszpanii uważane są za szkodliwe, niewarte dopuszczania do debaty lub też robią za bożyszcza szurii, skrajnej lewej lub prawej strony politycznej sceny.
Wystarczy bowiem spojrzeć na odezwę Falangii hiszpańskiej na jej internetowych stronach, (a więc miłośników faszyzmu), aby odkryć, że Warzecha też umie pisać pod dyktando tego samego ducha, który przyświeca ludziom o brunatnych poglądach i wyprężonym w salucie ramieniu. „To nie jest nasza wojna!” – brzmi tytuł odezwy faszystów hiszpańskich choć przecież na naszym poletku tak samo pokrzykuje też dr. Sykulski, a od miesięcy lawiruje też w tym guście Warzecha. W następnych punktach manifestu falangi wystarczy podmienić Hiszpanię na Polskę i jak się okazuje - już wychodzi polska szkoła „realizmu”. Oni też podkreślają, że żaden kontyngent hiszpański nie powinien być posyłany na Wschód, a rząd hiszpański niepotrzebnie pomaga Ukrainie okazując tym samym swoją nadmierną i skandaliczną uległość. Oni także utyskują, że Hiszpania chroni Ukrainę kosztem swoich obywateli. Ktoś powinien skontaktować red. Warzechę z juntą Falange Española de las JONS bo może chcieliby go obdarzyć honorową legitymacją? O ile jednak trudno się dziwić faszystom hiszpańskim, którym Rosja nie wypowiedziała żadnego ultimatum 17 grudnia 2021 r., o tyle nie sposób zrozumieć Polaków, którzy wciąż śledzą z uznaniem wykwity myśli Warzechy i dają mu pole do popisu w mediach mainstremu. Warzecha jako dwunogi dowód tolerancji Polaków?
Powtórzę więc: to, co nie uchodzi w oficjalnych, głównych mediach Hiszpanii (chociaż koalicjant w rządzie czyli Hiszpańska Partia Komunistyczna i Podemos są jawnie pro-rosyjskie) czyli nagłaśnianie antyukraińskich publicystów, obrońców Putina i rozejmu za wszelką cenę jest obecne w polskiej debacie za sprawą Warzechy et consortes. Jak wielki jest poziom tolerancji nas - polskich republikanów, polskiego rządu dla ludzi o poglądach uznawanych w odległej Hiszpanii za co najmniej „nietaktowne” i szkodliwe z uwagi na trwającą wojnę informacyjną, propagandową i cierpienia narodu ukraińskiego -oceńcie Państwo sami.
Oczywiście naturalnym odruchem „wolnościowca” Warzechy będzie być może straszenie mnie sądem, (tak jak zwykł reagować w przypadku wypowiedzi innych kolegów po fachu, którzy mają odwagę nazywać dosadnie jego aktywność). Wszak nabożny stosunek do wolności słowa zarezerwował Warzecha tylko w stosunku do siebie i swoich ekscentrycznych wypowiedzi, w tym niezliczonych inwektyw i obelg, z jakimi zwraca się do polemistów. Fakt, że Warzecha w wielu sytuacjach mówi tym samym głosem co oddaleni o tysiące mil naiwni ignoranci z Kadyksu czy Walencji, mający zerową wiedzę na temat historii naszego regionu, przekłamujący z premedytacją cele imperialnej Moskwy czy nieznający pogróżek płynących z Kremla wobec Polski musi zadziwiać każdego człowieka, który nie poddaje się jego szantażom słownym i tresurze, w myśl której to rzekomo „realista” jest prawdziwym patriotą, który dba o polską rację stanu.
Manipulacja słowami to druga natura Warzechy, dlatego już co najmniej dwukrotnie przekłamywał moje słowa z deklaracji, w której w ostrożnych słowach pożegnałam się z redakcją „Do Rzeczy”. Mój passus brzmiący: „Nie ukrywam też, że opinie wygłaszane przez niektórych kolegów [z „Do Rzeczy”] sprawiły, że nie byłam w stanie spokojnie znosić tej niekiedy rozzuchwalonej swobody wypowiedzi (dyktującej czasem szkodliwe teorie w rodzaju: „Dlaczego Przewodów jest gorszy niż Wołyń?”)” - redaktor Warzecha z premedytacją przerabia w niegodziwy sposób sugerując, że odeszłam z redakcji „bo nie podobała mi się wolność słowa”. Fakt, że Warzesze obcy jest delikatny dukt pisma, bo przywykł operować słowem jak cepem- nie znaczy, że inni nie odróżniają rozbestwionej paplaniny, w której nie ma żadnej odpowiedzialności za słowo (i ewentualnych konsekwencji dla Polski) od dojrzałej wolności wypowiedzi, w której inteligent miarkuje swoje słowa, aby nie rezonować tak ordynarnie z propagandą Kremla w czasie wojny. Sprawy honoru, czy powściągliwości w mowie są to jednak kwestie nieznane Warzesze, więc nawet jeśli prorosyjskim publicystą nazwą go czołowi dziennikarze od B-jak Budzisz po Z- jak Zaremba to i tak Warzecha będzie uważał się za arbitra elegantiarum oraz intelektualistę najwyższej miary a łamy „Rzeczpospolitej” i „Do Rzeczy” będą jak widać usatysfakcjonowane że publikują, kogoś kto w Hiszpanii występowałby w chórze postponowanych propagandystów Kremla lub faszystów. Bo jak pisał Stanisław J. Lec „Można przejść na pozycje wroga, pozostając na własnych” i tylko szkoda, że część Polaków pozostaje ślepa i daje wiarę „realistom”, czyli nowej szkole „resetu” z Moskwą .
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/650049-warzecha-czyli-glos-falangi-hiszpanskiej-w-polsce