„Ostatnio widzimy zupełnie horrendalny wysyp informacji, które docierają do coraz szerszych kręgów opinii publicznej, związany z patologiami jakie – okazuje się - od lat trawią te środowiska, które tak chętnie siebie wzajem nagradzają, i starają się przekazać opinii publicznej swoją doskonałą twarz” - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Hanna Karp.
CZYTAJ WIĘCEJ:
wPolityce.pl: „Gazeta Wyborcza” przedstawiła w czwartek artykuł opisujący praktyki mobbingu i gaslightingu, jakich miał dopuszczać się wobec swoich podwładnych w poznańskiej „Gazecie wyborczej”, a następnie w dwumiesięczniku „Press” założyciel i pierwszy red. naczelny drugiego z tytułów Andrzej Skworz. Przy okazji pojawiają się pytania o to, co się dzieje w środowisku dziennikarskim, i czy zainicjowana przez Skworza w 1997 roku nagroda Grand Press ma jeszcze jakikolwiek sens?
Prof. Hanna Karp: Zaczęłabym od samej nagrody, która ma już swoją historię, w której - żeby było śmieszniej - nawet któregoś roku wśród nominowanych do nagrody znalazło się nazwisko moje, kiedy jeszcze publikowałam w którymś z miesięczników i zostałam przez kogoś zgłoszona, i także… o. Tadeusza Rydzyka. Nie pamiętam szczegółów tej nominacji, wszystko było dawno, na samym początku istnienia tej nagrody.
Z czasem nagroda przekształcała się we własną parodię. Przyznawało ją środowisko tworzące własny content, a potem za ten przekaz samo siebie nagradzało.
Jak się okazuje, to od początku środowisko hermetyczne, gdy chodzi o przedstawianą narrację i samych dziennikarzy, miało za sobą siłę środowiska ówczesnych mainstreamowych mediów. Dawało to dużą siłę oddziaływania na opinię publiczną, każdy laureat był medialne fetowany, jego nazwisko było popularyzowane. To z czasem przypominało losy innych laureatów. Chodzi tu o Nagrodę Literacką „Nike” Gazety Wyborczej i Fundacji Agora.
Wspomniane środowiska podziwiały same siebie. Nagradzały i promowały się przekonane o własnej doskonałości i niezwykłych, dziennikarskich talentach. I zmieniało się w towarzystwo wzajemnej adoracji. Dlatego z czasem na polu dziennikarskim nagroda Grand Press straciła swoje pierwotne znaczenie, a jej przyznawanie właściwie mijało się z celem, poza poprawieniem sobie własnego samopoczucia. Nagroda straciła funkcję, jaka generalnie towarzyszy tego rodzaju wyróżnieniom – zakładając, że środowisko dziennikarskie powinien jednak cechować szczególny rodzaj krytycyzmu i dystansu wobec siebie.
Na szczęście coraz więcej o tym środowisku wiadomo.
Ostatnio widzimy zupełnie horrendalny wysyp informacji, które docierają do coraz szerszych kręgów opinii publicznej, związany z patologiami jakie – okazuje się - od lat trawią te środowiska, które tak chętnie siebie wzajem nagradzają, i starają się przekazać opinii publicznej swoją doskonałą twarz.
Okazuje się, mają one jeszcze drugie, odpychające oblicze. Zbigniew Herbert - mówiąc w jednym z filmów Jerzego Zalewskiego o Adamie Michniku – określił to w ten sposób, że takich ludzi jak Adam Michnik, stara się unikać. A kiedy już ich spotyka to „ z krzykiem ucieka przed nimi przez okno”.
To środowisko tworzą konkretni ludzie.
Andrzej Skworz to nie jest pierwsza taka postać. Wcześniej byli inni. Kamil Różalski, reporter TVN24, którego książka ma się wkrótce ukazać, opisał szalenie toksyczne środowisko osób związanych od lat pracą dla TVN24. Według relacji, tam także od lat kwitła patologia. Słynna była sprawa listu pracowników tej stacji, pozbawionych pracy lub w jakiś sposób czujących się poszkodowanymi. W swoim liście rozsyłanym po wielu redakcjach kraju opisywali swoją sytuację. Wszystko jawiło się jako jeden krzyk rozpaczy i wołania o pomoc. Czekam na książkę Różalskiego; zobaczymy w niej od kulis pracę stacji TVN.
Inny dziennikarz Szymon Jadczak, z portalu Wirtualna Polska, miał odwagę opisać środowisko tygodnika Axel Springer „Newsweek” i Tomasza Lisa, który podobnie jak Andrzej Skworz stosował mobbing, doprowadzając swoich kolegów z redakcji do stanów skrajnej rozpaczy. Ostatecznie został pozbawiony funkcji redaktora naczelnego, które pełnił od 2012 roku. Zdjęty został także z anteny radia TOK FM. Już nie zasila „trzódki” Jacka Żakowskiego w programie w piątkowe poranki. Redaktor naczelna tej stacji, Kamila Ceran podjęła szybko tę decyzję i trzeba to docenić.
Tak więc, widzimy jak podnosi się coraz bardziej szczelna medialna zasłona; mamy okazję przyjrzeć się kulisom pracy dziennikarzy głównego nurtu, dotąd nietykalnym, na gwiazdorskich gażach i powinno dać to bardzo dużo do myślenia środowiskom medialnym oraz właścicielom mediów.
Jak więc promować dobre dziennikarstwo, wpływać na jego jakość? Skazani jesteśmy na sytuację, gdy rzetelność dziennikarska zostaje złożona na ołtarzu oczekiwań politycznych czy ideowych właściciela tego czy innego medium?
Wydawca czy właściciel niekoniecznie jest zawsze tą ciemną stroną. Często okazuje się, że winni temu bywają także sami dziennikarze, którzy godzą się na to, by uprawiać przez szereg lat swój zawód w sposób toksyczny, jeśli to tylko ich bezpośrednio nie dotyczy. Z czasem jednak ta choroba dosięga także ich, i wtedy reagować już jest znacznie trudniej. Zaś to, co obserwujemy, wskazuje, iż w interesie samych właścicieli mediów leży to, by czuwali nad tym, co dzieje się w instytucji, która jest ich własnością lub którą zawiadują. Owa czujność leży w ich najgłębiej pojmowanym interesie, także finansowym, nim cała redakcja rozpadnie się, a dziennikarze udadzą na zbiorowe, chorobowe zwolnienia.
Właściciele każdego medium, jeżeli są jakkolwiek uczciwi, powinni zwracać uwagę na to, jaka atmosfera panuje w środowisku redakcji i starać się, kiedy tylko zauważą rzeczy niepokojące, w odpowiedni sposób reagować. Wiemy, że w niemal każdym medium funkcjonują formalne procedury antymobingowe, jednak często nie spełniają one swoich podstawowych funkcji i są tylko zasłoną, za którą kryją się ludzkie dramaty.
Mówimy tutaj w dużym stopniu o mediach komercyjnych, gdzie pieniądz jest głównym wyznacznikiem wartości dziennikarza, i to może sprzyjać takim toksycznym, patologicznym zachowaniom. Uważam, iż wychodząca na światło dzienne epidemia psychicznej przemocy w redakcjach komercyjnych wskazuje jeszcze na inne, głębsze dno. Na rodzaj jakiejś wewnętrznej, branżowej patologii, która jest mocno od dawna skrywana przez wszystkie strony, a to, co teraz wypływa na zewnątrz, to moim zdaniem jedynie wierzchołek lodowej góry.
Dlatego dobrze byłoby, żeby media komercyjne spojrzały we własne odbicie. Przyjrzały się także sobie. Sprawa, o której rozmawiamy, to dla nich czerwone światło. W przeciwnym razie grozi im, że uduszą się własnymi rękami.
Rozmawiał Radosław Molenda
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/648201-nasz-wywiad-skworz-prof-karp-wczesniej-byli-inni
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.