Dziennikarz TVP Jacek Łęski wygrał w II instancji proces z Wojciechem Sumlińskim. Proces trwał 4 lata i dotyczył zarzucania Łęskiemu wykonywania poleceń UOP. Autor kontrowersyjnych książek ma przeprosić dziennikarza i zapłacić mu 20 tys. zł zadośćuczynienia.
Sumliński ordynarnie kłamie w sprawie zeznań Budzyńskiego, który zeznał, że nie pamięta, co było w notatkach UOP na mój temat. Jedyne co pamiętał, to tzw. karta zabezpieczenia operacyjnego, która dowodziła, że nie mogłem i nie byłem żadnym współpracownikiem służb. Łatwo sprawdzić
— napisał na Twitterze Łęski.
Bez weryfikacji
Dziennikarz odniósł się do sprawy również na Facebooku.
Sąd uznał, że publikując książkę, w której opluł mnie nazywając chłopcem na posyłki UOP i odmawiając mi prawa do bycia niezależnym dziennikarzem, Sumliński działał bezprawnie, w żaden sposób nie zweryfikował tego, co opublikował, wreszcie, że nie miał po temu żadnego poważnego powodu
— napisał Jacek Łęski.
Okazuje się, że autor książek posłużył się… cudzym tekstem.
W trakcie procesu okazało się, że Wojciech Sumliński opublikował de facto cudzy tekst pod własnym nazwiskiem. Rzeczywistym autorem tekstu, tak określał go w uzasadnieniu sąd, był funkcjonariusz służb specjalnych Tomasz Budzyński. Sumliński ten tekst bez weryfikacji opublikował i podpisał. Zrobił to, co mi zarzucał: stał się publikatorem tekstów gościa ze służb specjalnych. I dobrze na tym zarabiał
— podkreśla Łęski.
Z zeznań samego Budzyńskiego wynikało zresztą, że nie tylko nie byłem, ale i nie mogłem być żadnym „współpracownikiem” nie tylko UOP, ale i żadnej innej tajnej służby. W UOP zachowała się tzw karta zabezpieczenia operacyjnego, która dowodziła, że UOP zrobił kwerendę na mój temat w innych służbach. Karta wróciła pusta
— dodaje.
Wieloletnia znajomość
Jacek Łęski zwraca uwagę, że Wojciecha Sumlińskiegoo poznał wiele lat temu jako młodego dziennikarza. Jak przyznaje, pomógł mu na drodze zawodowej.
Prywatny wątek w tej sprawie jest taki: Sumlińskiego poznałem jako mało lotnego, ale pracowitego reportera ze wschodu Polski, który bał się podpisywać własnym nazwiskiem i występował jako Kukliński. Zarekomendowałem go do pracy w redakcji „Życia” i współpracowaliśmy nawet parę miesięcy. Po tym jak stracił pracę w „Życiu”, pomogłem mu w dostaniu się do Gazety Polskiej. Na swoją zgubę, bo potem, gdy nawalił z tekstem musiałem się gęsto tłumaczyć, dlaczego podesłałem im takiego pokręconego gościa. Gdy pojawiły się kłopoty - zerwał kontakt, nie odbierał telefonów, udawał, że go nie ma
— wspomina Łęski.
Wtedy wydawało się, że jedyny problem z nim polega na tym, że nie weryfikuje tekstów. Łykał to, co mówił mu rozmówca i publikował. Dokładnie tak jak to zrobił w tekście, który doprowadził go do porażki dziś w sądzie. Dopiero później ujawniły się inne paskudne strony jego charakteru i psychiczna niestabilność
— zauważa dziennikarz.
Mimo, że sporo mi zawdzięczał zawodowo (przepraszam, nie ma się czym chwalić) nie drgnęła mu ręka, by mnie opluć, gdy przestałem mu się podobać
— dodaje.
gah/Twitter/Facebook
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/626168-leski-wygral-proces-z-sumlinskim-ordynarnie-klamie