W Polsce panuje niezwykła równość i tolerancja, gdy chodzi o publiczną możliwość wypowiadania dowolnych bzdur. Byleby mieściły się w „całej prawdzie całą dobę”.
„Newsweek” Tomasza Sekielskiego uznał, że członkom i sympatykom Platformy Obywatelskiej (bo to głównie jego czytelnicy) pilnie potrzebne jest poznanie tego, co o czymś tam sądzi Justyna Pochanke. Że ponoć Polską rządzi „banda starych dziadów” i „małych ajatollahów”. I te „dziady” oraz „ajatollahowie” uwzięli się na kobiety, a nawet „zgotowali” im piekło. Z tym „dziadami” powinno się uważać, bo także „baby” mogą nimi być, nawet młodsze od urodzonych w 1972 r. A gdyby się trzymać religijnej wizji piekła, to akurat chyba aborcja do piekła wiedzie, a nie odwrotnie. Ale pani Pochanke pewnie ma własną wizję piekła. Miał Dante, to i ona może mieć, tym bardziej że oglądając prowadzone kiedyś przez nią „Fakty” zaraz przychodziła do głowy ważna myśl z „Boskiej Komedii”: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy [tu] wchodzicie”.
Zajmowanie się panią Pochanke jest zasadniczo stratą czasu, bo ona nigdy żadnych własnych poglądów nie posiadała. Miała takie, jakie akurat były w mainstreamie. I mniej lub bardziej udolnie je powtarzała. Zresztą nie za to ceniliśmy panią Pochanke, tylko za jej aktorstwo. A kobieta naprawdę się wczuwała, gdy jeszcze stale występowała na ekranie telewizora jako twarz „całej prawdy całą dobę”. Nikt jednak wtedy nie wpadłby chyba na to, żeby uznać, iż Justyna Pochanke jest myślowo w jakikolwiek sposób samodzielna.
W „całej prawdzie całą dobę” samodzielność myślowa jest zupełnie niepotrzebna, a nawet posiadanie jakichś myśli, czyli np. posługiwanie się wynikaniem logicznym i wnioskowaniem, byłoby zgubne, o ile by w ogóle zaistniało (to przecież nie jest wcale pewne). A nawet coś takiego chyba uniemożliwiałoby pracę w „całej prawdzie całą dobę”. No bo jak zrobiliby tam karierę Jakub Sobieniowski, Maciej Knapik, Paweł Płuska, Arleta Zalewska czy Magda Łucyan. To samo, tylko w dwójnasób, odnosi się do Justyny Pochanke.
Po co dawać łamy pani Pochanke, jeśli to samo można było po wielokroć usłyszeć od Marty Lempart, Barbary Nowackiej, Katarzyny Kotuli, Beaty Maciejewskiej czy Joanny Scheuring-Wielgus. Za tym pewnie kryje się przysługa kolegi z „całej prawdy całą dobę”, żeby naród sobie nie pomyślał, iż jak pani Pochanke mieszka gdzieś w Hiszpanii, to nie może formułować złotych myśli z bakelitu na miarę tych, które wygłaszała w „Faktach”, czyli jeszcze bardziej całej prawdy w jeszcze pojemniejszej całej dobie.
Media całodobowo całoprawdziwe już tak mają, że jak nie wystąpi tam jakaś Agnieszka Holland, Krystyna Janda, Grażyna Wolszczak, Barbara Kurdej-Szatan, Maja Ostaszewska, Zbigniew Hołdys czy Maciej Stuhr, to ludzie przestaną żyć całoprawdziwie całodobowo, czyli zachowywać się zgodnie z przygotowanym dla każdej takiej osoby programem. A wtedy, ci, dla których programy wyżej wymienionych są programem matką (albo programem osoby z macicą bądź bez), stracą orientację i zaczną błądzić niczym dzieci we mgle.
W Polsce panuje niezwykła równość i tolerancja, gdy chodzi o publiczną możliwość wypowiadania dowolnych bzdur. Byleby jakoś mieściły się w „całej prawdzie całą dobę”. Te bzdury nie musiałyby być oczywiście spersonalizowane, ale boty na razie nie mają zbyt wyrazistych osobowości, więc zastępują je botoludzie, głównie z ekranu i okienka. Botoludzie są rozpoznawalni, mimo że właściwie mówią to samo i nie mają własnego zdania na żaden temat. Zapewne w tej rozpoznawalności chodzi o indywidualną barwą głosu i oryginalne miny, a w tej dziedzinie pani Pochanke była naprawdę mistrzynią, nawet w radiu.
W tym wszystkim nie chodzi o panią Pochanke, bo przecież równie „oryginalna” byłaby rozmowa z Anitą Werner czy Jakubem Sobieniowskim. W rozmowie, jaką można przeczytać w piśmie Sekielskiego chodzi nie o treść, której w zasadzie nie ma, lecz o to żeby czytelnicy i wyznawcy nie bali się pleść bzdur, tak jak nie boi się Justyna Pochanke. Jeśli się te bzdury uświęci tym, że wyjdą z ust kogoś takiego jak pani Pochanke, wyznawcy przestają się wstydzić. Bez tego niektórzy czują zażenowanie i obciach, a gdy usłyszą to samo ze znanych ust, lawinowo rośnie im asertywność, a zwykły idiotyzm staje się objawieniem.
Po to media robią rozmowy z ludźmi niemającymi nic do powiedzenia, żeby czytelnicy, słuchacze czy widzowie nie bali się obciachu. Bo przecież nie liczy się jakość czy treść tego, co się mówi, tylko jaka twarz za tym się kryje i czy jest dostatecznie rozpoznawalna. W druku to jest trochę trudniejsze, gdyż jest dość czasu na krytyczną analizę, natomiast w radiu, telewizji czy Internecie chodzi właściwie o to, żeby nie było ciszy. A jak już jej nie ma, to żeby czytelnik, słuchacz czy widz na coś zwrócił uwagę.
Nieważne, czy to, co mówią osoby podobne do pani Pochanke jest niemądre, miałkie czy banalne. Ludzie mają złudzenia, że przecież w ten sposób nie mogłaby się wypowiadać osoba przez lata występująca w radiu i telewizji, czyli taka, która przeszła przez jakieś zawodowe sito. Problemem jest to, że dla wielu współczesnych mediów to nie jest żaden problem. Przeciwnie, problemem jest prezentowanie czegoś mądrego. Głupota sprzedaje się znakomicie i – niestety – ma przed sobą jeszcze większą przyszłość niż wcześniej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/622186-czego-nas-uczy-rozmowa-z-justyna-pochanke