Kanclerz Niemiec Olaf Scholz będzie gościł w ten weekend w Pekinie, składając pierwszą wizytę zachodniego przywódcy w Chinach od wybuchu pandemii Covid-19. To, co w innym czasie można było uznać za rutynowe działania dyplomatyczne, wywołuje dziś głęboki niepokój, także wśród partnerów koalicyjnych Socjaldemokratów.
Scholzowi towarzyszyć będzie tuzin przedstawicieli niemieckiego biznesu. Według tygodnika „Focus” kanclerz musi rozwiązać poważny dylemat, powstały po agresji Rosji na Ukrainę i kompromitacji dotychczasowej polityki wschodniej Niemiec: czy niemiecki model ma dalej być oparty o interes wąskiej grupy koncernów (business first) czy na rozważaniach natury geopolitycznej (politics first). Pierwszy wariant może doprowadzić do powstania nowej, ryzykownej zależności od autorytarnego państwa, które (tak samo jak Rosja) otwarcie lekceważy prawo międzynarodowe. Drugi natomiast jest ryzykowny z punktu widzenia gospodarczego, bo na szali leżą dalsze losy Niemiec jako potęgi eksportowej. A co za tym idzie lidera (nie tylko gospodarczego) Europy. W ostatnich tygodniach można było usłyszeć z ust niemieckich polityków afirmację „naturalnego przywództwa” Niemiec. Skoro nie można się już lewarować Rosją i snuć wizji kwitnących krajobrazów nad Wołgą, Chiny wydają się stanowić dobrą alternatywę.
Są one w końcu dla Niemiec największym partnerem handlowym. Według Ośrodka Studiów Wschodnich” w pierwszej połowie 2022 r. wartość wymiany handlowej między oboma państwami osiągnęła 148 mld euro (9,9 proc. globalnej wymiany handlowej RFN) i w porównaniu z analogicznym okresem w 2019 r. zwiększyła się o 50 proc. Niemcy uzależniły się wręcz od Chin, co najmniej w dziedzinie dostaw komponentów. W rozwoju relacji gospodarczych nie przeszkadza najwyraźniej nawet fakt, że są one naznaczone głęboką asymetrią - Niemcy mają z Chinami największy deficyt handlowy – w 2021 r. wyniósł on prawie 36 mld euro. Pekin traktuje Europę niczym cytrynę: wyciska z niej ile się da, chroniąc jednocześnie swój własny rynek.
Szefowie niemieckich koncernów, szczególnie z branży samochodowej wywierają jednak ogromną presję na rząd w Berlinie, by pogłębiał relacje z państwem środka. Przed podróżą Scholza do Pekinu przewodnicząca Związku Przemysłu Samochodowego (VDA) Hildegard Müller ostrzegła w rozmowie z „Funke Mediengruppe” przed odcinaniem się (decoupling) Od Chin. „Odpowiedzią na kryzysy naszych czasów nie może być odwrócenie się od globalizacji i międzynarodowej współpracy” – zaznaczyła. Podobnego zdania jest związek średnich przedsiębiorstw (Mittelstand), który wezwał polityków do tego by „nie tłukli teraz chińskiej porcelany”. Niemieckie koncerny chcą oczywiście chronić swoje – rosnące – inwestycje w Chinach. We wrześniu koncern chemiczny BASF – jak donosi „Deutsche Welle” otworzył w południowochińskim mieście Zhanjiang duży zakład produkcyjny. Do roku 2030 firma chce tam zainwestować dziesięć miliardów euro. Do końca tej dekady BASF zamierza wypracowywać prawie 2/3 swojego wzrostu właśnie w Chinach. Ekspansje w tym kraju planuje także Siemens, a sieć dyskontów ALDI otworzy tam w przyszłym roku setki nowych filii.
Aż 40 procent wszystkich samochodów Volkswagena jest obecnie sprzedawanych w Chinach. Po tym jak latem ONZ ujawnił przypadki łamania praw człowieka i pracy przymusowej w Sinciangu, gdzie Ujgurzy są więzieni w tzw. obozach reedukacyjnych, VW wzbraniał się przed żądaniami zamknięcia swojej fabryki w tym regionie. Polityka merkantylistyczna, zapoczątkowana pod rządami Angeli Merkel, której zarzucano przecież uprawianie „dyplomacji samochodowej”, spotyka się z rosnącą krytyką wewnątrz niemieckiej koalicji rządzącej. Przeciwni są jej przede wszystkim Zieloni. Minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock zaznaczyła, że „Berlin nie powinien powtarzać błędów, które popełnił w przypadku Rosji, w stosunku do Chin”. Baerbock wezwała Scholza do tego, aby jasno przekazał prezydentowi Xi Jinpingowi, że Niemcy oczekują uczciwych zasad konkurencji, a prawa człowieka i poszanowanie prawa międzynarodowego także nie są im obojętne.
Nie chodzi tu jednak o kwestie moralne, choć jest oczywiście znamienne, że państwo, które uważa się za moralne mocarstwo, co rusz pakuje się w „szczególne relacje” z największymi dyktaturami. Nie, po prostu Chiny stanowią zagrożenie dla porządku światowego, o wiele większe od Rosji, a Niemcy są od nich bardziej zależne niż były od Rosji. Przypomnijmy: Chiny nakładały w ostatnich latach blokady handlowe na państwa, których polityka im nie pasowała, choćby na te utrzymujące relacje z Tajwanem. Ofiarą tych blokad padły m.in. Australia i Litwa. Z Ameryką Donalda Trumpa toczyły zaciekłą wojnę handlową. Berlin musi mieć świadomość, że może stać się przedmiotem szantażu ze strony państwa środka, a co za tym idzie reszta Europy. W projekcie Nord Stream nigdy nie chodziło tylko o gaz – a Chińczykom bynajmniej nie chodzi tylko o handel, ale projekcję chińskiej siły. Pekin niczego nie daje za darmo. Niemieckie służby twierdzą, że Chiny mogą stać się zagrożeniem dla Niemiec. Podczas przesłuchania w Bundestagu prezes Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (kontrwywiadu) Thomas Haldenwang przekonywał, że „Rosja to burza, a Chiny to zmiana klimatu”.
Tymczasem tuż przed wyjazdem do Pekinu kanclerz zrobił Chińczykom prezent, niespodziewany i zdaniem krytyków „niepotrzebny”. Chiny są w końcu także do pewnego stopnia zależne od Niemiec, w chwili gdy pogłębia się ich rywalizacja z USA. Scholz nie zagrał jednak tą kartą. Przeforsował, by Chiński koncern spedycyjny COSCO mógł przejąć udziały w hamburskim terminalu kontenerowym. Polityk SPD, który w przeszłości był burmistrzem Hamburga, zaangażował się w transakcję osobiście. Na pohybel głosów ostrzegających przed polityczną instrumentalizacją części infrastruktury krytycznej Niemiec i Europy. Chińskie podmioty mają już udziały w 18 portach UE, m.in. porcie w Pireusie w Grecji. Zieloni wskazywali także na asymetrię we współpracy z Pekinem: podczas gdy chińskie podmioty są silnie obecne w europejskim sektorze transportu morskiego, europejskie firmy nie mogą w Chinach oferować usług nawet w transporcie wodnym śródlądowym. Bezskutecznie. Konkurencyjność niemieckich portów – podkreślał Scholz - jest ważniejsza od jakiś mglistych zagrożeń.
W konsekwencji w Pekinie powstało wrażenie, że przychylność pogrążających się w kryzysie państw Europy można kupić, a jedność Zachodu – co najmniej wobec Chin – to mrzonka. Wizyta Scholza zostanie zapewne wykorzystana w propagandzie jako hołd złożony Xi Jinpingowi, niedawno intronizowanego niczym cesarz. Niemcom natomiast będzie ciężko odzyskać pozycję uprzywilejowanego partnera Waszyngtonu na kontynencie, o co zabiegają usilnie – propozycje stworzenia europejskiej tarczy antyrakietowej z użyciem amerykańskiej technologii (co oburzyło Francuzów i m.in. doprowadziło do pogorszenia się relacji między Berlinem a Paryżem) oraz powrotu do nuclear sharing są tego dowodem. W skrócie: Niemcy miotają się od ściany do ściany. 27 lutego kanclerz Olaf Scholz określił inwazję Rosji na Ukrainę mianem „Zeitenwende” – zwrotnego momentu dla Europy, a przede wszystkim dla Niemiec. Miała nastąpić epokowa zmiana w niemieckiej polityce zagranicznej, ale ta zmiana do dziś się nie zmaterializowała. Jej najbardziej namacalnym elementem jest pozabudżetowy fundusz w celu „wzmocnienia zdolności obronnych i sojuszniczych” Bundeswehry w wysokości 100 mld euro. Na co pieniądze zostaną wydane wciąż jednak nie wiadomo, ani czy pozwoli to spełnić kryteria NATO dotyczące przeznaczania 2 proc. PKB na wojsko. Jest to mało, za mało jak na kraj z takim potencjałem.
Zmiana polityki przychodzi Niemcom z ogromnym trudem. Berlin najwyraźniej chce mieć ciastko i zjeść ciastko. W powstającej nowej strategii wobec Chin, która ma być gotowa na początku 2023 r. państwo środka ma zostać określone jako „ważny partner handlowy”, a Partia Komunistyczna Chin jednocześnie jako „systemowy rywal”. Jak czytamy na portalu „Politico” spór wokół treści strategii wciąż się toczy, a niemiecki przemysł nie zmniejsza presji na rządzących. „Czy oni oszaleli? Czy oni wiedzą skąd bierze się nasz dobrobyt?” - cytuje portal słowa jednego z szefów firm. Chiny mają monopol rynkowy w zakresie ziem rzadkich i metali. Z trzydziestu surowców, które UE klasyfikuje jako „krytyczne”, dostarczają 19. Są one potrzebne do produkcji smartfonów, lamp LED, silników elektrycznych, ogniw słonecznych czy chipów komputerowych. Ponadto 13 proc. zysków Siemensa i 15 proc. BASF jest obecnie wypracowywanych w Chinach. Koncerny nawet grożą przeniesieniem produkcji w całości do państwa środka – tym bardziej, że koszty energii w Europie rosną.
Prezes BMW Oliver Zipse w ostatniej chwili zdecydował się jechać z Scholzem do Pekinu. Współpracę z Chinami nazwał „absolutnie niezbędną”. Chiny to jego zdaniem nie ryzyko, ale szansa. Należy jego zdaniem dywersyfikować, szukać nowych partnerów, nie rezygnując jednocześnie z państwa środka. Gdzie myśmy to wszystko już słyszeli? Tak samo niemieccy politycy i szefowie koncernów mówili przed 24 lutego o Rosji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/620694-kto-nie-uczy-sie-na-bledach-czyli-scholz-w-chinach