Wielki lament i wrzask podniósł się wśród oświeconych, postępowych i tolerancyjnych elit świata, kiedy w czwartek 27 października Elon Musk ostatecznie sfinalizował transakcję przejęcia Twittera. Niewola słowa jest zagrożona, bo być może ekscentryczny miliarder pozwoli ludziom pisać co chcą, a nie tylko to, co się wyłącznie siewcom postępu podoba.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Musk wszedł do siedziby Twittera niosąc zlew, co było dość czytelną aluzją. Zlew to po angielsku „sink”, który jako czasownik oznacza też topienie. Jedną z pierwszych decyzji nowego właściciela było zwolnienie kilku menedżerów najwyższego szczebla, w tym szefowej działu „bezpieczeństwo i zaufanie” Vijayi Gaddy, naczelnej strażniczki politpoprawności Twittera.
W niemal wszystkich korporacjach zachodnich są już tacy oficerowie polityczni, czy też jak w PRL-owskich zakładach sekretarze POP - Podstawowych Organizacji Partyjnych PZPR, którzy pilnowali świadomości ideowej ludu pracującego. Gadda strzegła nie tylko tego, by pracownicy Twittera byli ideowo słuszni i zgodnie z najrówniejszymi, rasowymi, płciowymi i jakimi tam jeszcze parytetami dobierani, ale pełniła też funkcję najwyższej cenzorki i to ona zdecydowała o całkowitym zablokowaniu konta urzędującego jeszcze wówczas prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa. W PRL taka akcja nazywała się zapisem cenzorskim - konkretne osoby, niezależnie od tego co akurat miałyby przekazać nie mogły niczego publikować, czy też publicznie głosić, albo pokazywać. Wniebowzięta lewica świata ogłosiła, że to wielka chwila dla wolności słowa, a przerwanie transmisji telewizyjnych z wystąpień Trumpa to wielkie chwile dziennikarstwa.
Gadde wylądowała na złotym bruku, a Musk zapowiada kolejne zwolnienia, zwłaszcza wśród cenzorów niższego szczebla. Ci, w liście otwartym, opublikowanym przez „Time” zażądali pozostawienia ich w spokoju, bez nich bowiem nie ma Twittera. Spodziewam się, że postarają się to udowodnić, więc dojdzie do jakichś aktów sabotażu. Choć i Musk o tym pomyślał, więc natychmiast wprowadził ludzi ze swej fabryki samochodów Tesla.
Przy okazji lewicowe media padły ofiarą własnej głupoty i dobrego żartu. Polując przed siedzibą firmy na wywiad z pokrzywdzonymi i zwolnionymi cenzorami nagrały rozmowę z dwoma mężczyznami, którzy kręcili się nieopodal z wielkim pudłami w ręku. Wyglądało jakby właśnie zwolnieni spakowali się i wyszli z firmy, więc media w podskokach zaczęły nagrywać co mają do powiedzenia. A to, że teraz, kiedy Musk jest właścicielem Twittera, demokracja jest zagrożona. Że bez Twittera Barack Hussein Obama nie zostałby prezydentem, że nie byłoby dyskusji o tym, że jego żona Michelle to w rzeczywistości facet transseksualista. Na koniec jeden z nich oświadczył, że musi teraz skontaktować się ze swoim mężem i żoną i na tym się zakończyło. Wszystko zostało skwapliwie nagrane i opublikowane przez prawidłowe główne media. Okazało się, że ci zbolali i zwolnieni pracownicy to kpiarze, a Musk pogratulował im świetnego żartu.
Wróćmy jednak do naszych baranów, czyli kwestii związanych z niewolą słowa. Ta, zaprowadzana jest coraz powszechniej, zwłaszcza w mediach społecznościowych, w sieci (w głównych mediach pilnować jej nie trzeba, bo już od dawna wyćwiczone i wyselekcjonowane kadry wiedzą, co mówić wolno i trzeba). Media internetowe to światy, których jeszcze niedawno nie mogli kontrolować władcy i właściciele oświeconego Zachodu. Kto co chciał wygadywał, czy pokazywał i to było niedopuszczalne, bo zagraża demokracji i wszelakiej równości. Rolę cenzora zaczęły więc pełnić korporacje Doliny Krzemowej, które schowały się za swymi regulaminami.
Wolność słowa?
Oficjalnie mamy więc gwarantowaną przez demokratyczne państwa wolność słowa (co jest nieprawdą, bo np. w Wielkiej Brytanii, czy Szwecji można wylądować w więzieniu za to co się głosi), a w praktyce o tym co wolno przekazywać, decydują wielcy właściciele platform społecznościowych. I tak przez 30 lat wolnej Polski taki Korwin Mikke mógł sobie głosić co mu się żywnie podobało - raz mądrze, raz zwykłe brednie, a nawet niegodziwości i żyliśmy z tym, dobrze się z naszą wolnością słowa mając. Dopiero musieli przyjść Amerykanie ze swoim Facebookiem, by nauczyć nas, czym postępowa wolność słowa jest i Korwina Mikke nam skasować.
Argumentacja demokratycznie słusznych i najrówniej równych była wówczas taka sama, jak w innych prawidłowych państwach - wy rasistowska, nietolerancyjna, ciemna prawico, zróbcie sobie swojego własnego Twittera, Facebooka etc i tam będziecie mogli sobie głosić te swoje nienawistne, ksenofobiczne brednie. Oczyścicie to wielkie kłamstwo i to na wielu poziomach, bo gdy podjęto próbę zbudowania Parlera - odpowiednika Twittera, został on przez korporacje strzegące Internetu i publicznych dyskusji zniszczony.
Drugie wielkie kłamstwo polega w dużym uproszczeniu na tym, że zgodnie z amerykańskim prawem, firmy dostarczające platform w Internecie powinny działać na takich zasadach jak firmy infrastrukturalne. Nie odpowiadają więc za treści za ich pośrednictwem przekazywane, podobnie jak operator telefoniczny za to o czym przez telefon gadamy. Nie tylko nie może tego sprawdzać, jak robiła to junta Jaruzelskiego - słynne „rozmowy kontrolowane”, ale też odmówić świadczenia usługi - czyli odłączyć numer. Dokładnie tak samo miało być w przypadku firm internetowych. Inaczej niż wydawcy, którzy decydują co i kogo publikują, ale też ponoszą za to odpowiedzialność. Tymczasem Facebook, Twitter, czy Google ze swoim YouTube decydują kto i co może publikować, ale tak jak spółki infrastrukturalne za treść przekazu odpowiedzialności nie ponoszą. Robią co chcą, mogą nawet komuś z dnia na dzień zniszczyć latami budowany biznes.
Teraz oczywiście jest inaczej, skończyło się gadanie o tym, że Twitter to prywatna firma, a komu się ustalone przez niego zasady nie podobają, to niech sobie buduje swój. Wszystko przez to, że komunikatora przejął człowiek ideologicznie nieprawidłowy, czyli Elon Musk. Pierwsza z groźbami pospieszyła ideologicznie czujna Unia Europejska. Kiedy Musk napisał, że ptaszyna zostanie uwolniona - symbolem Twittera jest ćwierkający wróbelek, komisarz ds. rynku wewnętrznego Thierry Breton odpisał, że:
W Europie ptaszek będzie latał na naszych zasadach.
Czyli na uwięzi.
Kto przejął funkcje państw?
To odzywka w stylu von der Leyen grożącej Włochom, by nie ośmielili się mieć nieprawidłowego, nieposłusznego rządu. Komisarze i im podwładni urzędnicy, wspomagani przez całe armie cenzorów - ich funkcje przejęły teraz różne firmy i organizacje za pieniądze zajmujące się tzw. weryfikowaniem faktów i decydowaniem co jest nieprawdą i mową nienawiści, będą decydować co Polak, Rumun, czy Włoch może sobie na Twitterze opublikować, czy przeczytać. Karą za napisanie np. na Twitterze że aborcja to zło, zabicie, było w wielu krajach cenzorskie usunięcie wpisu, a przy uporczywym powtarzaniu tego, nawet zablokowanie konta. To i tak lepiej niż w takiej Francji, gdzie za głoszenie, że aborcja jest zła można iść do więzienia. Wedle unijnego prawa, Twittera, czy inne platformy, można ukarać grzywną do 6% ich globalnych przychodów, jeśli publikowane treści nie będą podobać się komisarzom i wszelkiej maści cenzorom, którzy będą je tropić i o nich gorliwie donosić.
Ze swoimi radami pospieszył też absolutny czempion politpoprawności, burmistrz światowej stolicy nożowników, czyli Londynu, Sadiq Khan. Furda eksplozja przestępczości, najważniejszym zadaniem policji metropolitalnej jest ściganie mowy nienawiści. Za nią idzie się na Wyspach do więzienia. Pewien obywatel miał nawet sprawę za to, że jego pies nienawistnie szczekał na murzyna. Nie tak zwyczajnie po psiemu, tylko z rasistowską intencją. Londyn to też europejska stolica rasistowskiego ruch Black Live Matters.
Tak czy owak, burmistrz Khan powiadomił Muska na jakich zasadach wolno mu ewentualnie przywrócić konto Trumpa. Były prezydent powinien więc podpisać specjalne oświadczenie, w którym się do czegoś tam zobowiąże, a jak nie dotrzyma to ukarany będzie. Z niecierpliwością czekam na akcję Rafała Trzaskowskiego, który też przecież światowym burmistrzem jest i od czołówki postępu odstawać nie może
Jeśli chodzi o innych zablokowanych to wg Khana:
każda decyzja o zezwoleniu na powrót zawieszonych użytkowników musi być podejmowana niezwykle ostrożnie i w bezpośredniej konsultacji z ekspertami w zwalczaniu nienawiści i dezinformacji w sieci
Kim są owi eksperci oczywiście wiadomo. To właśnie te wszystkie niby pozarządowe organizacje cenzorskie i tropiciele naruszenia politpoprawności w rodzaju naszego rodzimego, założonego przez prawomocnie skazanego przestępcę Rafała Gawła, Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych.
Jaka przyszłość czeka Twitter?
O tym jak będzie wyglądał Twitter, czy wróbelek rzeczywiście zostanie uwolniony i każdy będzie mógł ćwierkać co chce, wkrótce się przekonamy. Musk zapowiada, że chce, by komunikator był jak dawny plac miejski, na którym głosi się różne poglądy, ale każdy też ma świadomość ograniczeń jakie obowiązują. Póki co nie wydaje się, by skorzystał z pomocy Facebooka który chciał mu podpowiedzieć kogo i co cenzorować. Musk oznajmił, że to użytkownik powinien móc w większym stopniu decydować o tym, co jest mu prezentowane. No cóż, każdy każdego może zablokować i chyba lepiej tak, niż mieliby to robić internetowi oficerowie politpoprawności, czy donosiciele z ośrodka monitorowania tego i owego.
Na razie wielu użytkowników testuje „wytrzymałość” nowego Twittera publikując treści, za które mogłoby się zostać zablokowanym. W warunkach amerykańskich to głoszenie np. o tym że wybory prezydenckie w 2020 roku zostały sfałszowane, a rozruchy 6 stycznia na Kapitolu zostały zaplanowane i sprowokowane przez służby. Za takie treści wylatywało się bez zdania racji. Co innego, gdy mowa o tych wyborach, które sfałszuje Trump w 2024 roku. Coś jak u nas z opozycyjną logiką wielu światów. W jednym z nich PiS dziś sfałszował wybory w 2023 i wygrał.
Ludzkość czeka wielki bój o wolność słowa. W świecie paranoi politpoprawności i lewicowego zakłamania, ludzie wolni są coraz bardziej osaczeni. Miejsca dyskusji, sporów, przedstawiania rożnych racji kurczą się w zastraszającym tempie. Stają się nie tyle niszą, ile jakąś „barykadą”, „redutą”. Szanowni Państwo czytajcie więc Nas, bo wolność słowa sama się nie uchowa.
Z optymizmem patrzmy na to, że być może Musk zbuduje kolejną fortecę dla swobody przekonań, myśli i słowa wolności. O jednym trzeba pamiętać i spojrzeć na wszystko od drugiej strony. Jeśli np. zablokowano Trumpa, to nie on najbardziej stracił. To nie tylko przeciwko niemu cenzura jest wymierzona, ale też przeciwko tym milionom ludzi, którym nie pozwolono wiedzieć co głosi. Prawdziwą ofiarą cenzorów są nie tylko jednostki, którym mówić zakazano, ale wolni obywatele, którym zakazano ich słuchać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/620360-musk-bierze-twittera-lewica-idzie-w-boj-o-niewole-slowa