„Czuję się bardzo samotna. Przez dwa miesiące wstydziłam się wychodzić z domu, wstydziłam się patrzeć ludziom w oczy” - powiedziała Renata Kim podczas Kongresu Kobiet, odnosząc się do kwestii domniemanego mobbingu w redakcji „Newsweeka”. To dziennikarka miała być osobą, która zgłosiła do działu HR nieprawidłowości mające miejsce w firmie, choć nie wszyscy dają wiarę jej wersji. O kłamstwo oskarża Kim m.in. były dziennikarz tygodnika Wojciech Staszewski.
CZYTAJ TAKŻE:
Sprawa Tomasza Lisa
Nie milkną echa nieprawidłowości w redakcji tygodnika „Newsweek”, o których zaczęto mówić szerzej po ukazaniu się tekstu Szymona Jadczaka na łamach Wirtualnej Polski. Rozmówcy dziennikarza WP cytowani w artykule twierdzili, że w redakcji tygodnika dochodziło do mobbingu, którego miał dopuszczać się Tomasz Lis - były już redaktor naczelny. Sprawę bada prokuratura, a do czasu jej wyjaśnienia zawieszona została obecność Lisa w gronie komentatorów piątkowych wydań „Poranka Tok Fm”.
Po wywiadzie, którego Lis na początku października udzielił „Krytyce Politycznej” Jacek Żakowski zapowiedział powrót dziennikarza do audycji. Do redakcji Tok Fm wpłynął list otwarty. Podpisane pod apelem 33 osoby słuchające rozgłośni i często wypowiadające się na jej antenie, w tym m.in. Agnieszka Holland, prof. Magdalena Środa, prof. Monika Płatek czy lewicowa warszawska radna Agata Diduszko-Zyglewska sprzeciwiały się cofnięciu zawieszenia Tomasza Lisa dopóki nie zakończy się śledztwo prokuratorskie. Żakowski pozostał jednak przy swoim stanowisku. Były naczelny „Newsweeka” w ostatnich dniach doświadczył natomiast poważnych kłopotów ze zdrowiem. Tomasz Lis po raz czwarty przeszedł udar mózgu, o czym sam poinformował w czwartek 13 października.
Kim o sytuacji w „Newsweeku”
O swojej sytuacji dziennikarka „Newsweeka” Renata Kim opowiedziała w zeszły weekend podczas Kongresu Kobiet. Jak wówczas pisaliśmy, wysłała Wojciechowi Staszewskiemu, który oskarżył ją o to, że sama stosowała mobbing. Kim utrzymuje, że to ona była pierwszą osobą, która zgłosiła, że w redakcji „Newsweeka” dochodzi do tego rodzaju nieprawidłowości. Staszewski twierdzi natomiast, że to on zgłosił mobbing.
Dziennikarka, która była jedną z panelistek Kongresu Kobiet, podkreślała, że do działu HR chodziła od 2018 r.. Choć już wtedy mówiła o złych warunkach pracy w redakcji, to jednak nigdy nie złożyła oficjalnej skargi o mobbing. Jak przyznała, sądzi, że „próbując zawalczyć o szacunek w pracy”, popełniła wtedy „wszystkie możliwe błędy”.
Słyszałam: „czy chcesz zgłosić mobbing?” Mówiłam „nie chcę”. Przy każdej okazji, w windzie, na korytarzu, na wyjeździe służbowym, opowiadałam, co dzieje się u nas w redakcji. I nikt z tym nic nie zrobił. Z perspektywy czasu: miałam rodzaj magicznego myślenia, że jak będę o tym dużo mówić, to ktoś w końcu usłyszy i załatwi problem
— podkreśliła. Jak wyjaśniła, obawiała się, że nie udowodni, iż w redakcji dochodziło do mobbingu.
Mogłam tylko udowodnić totalny brak szacunku, okropne, chamskie odzywki, okropne, seksistowskie, rasistowskie żarty. Nie wiedziałam, czy jestem w stanie wygrać
— tłumaczyła.
„Chodziłam do HRu, ponieważ był coraz gorszy”
Renata Kim zaznaczyła, że czuła się wówczas osamotniona, ponieważ prosiła współpracowników, żeby nieprawidłowości zgłaszali do działu HR, a ostatecznie zrobiła to tylko jedna osoba.
Dwa lata temu wysłała list do działającej przy Ringier Axel Springer Polska „Solidarności”, jednak związek „nic nie zrobił” w tej sprawie.
Byłam przekonana, że mój szef dowiedział się, że napisałam list do „Solidarności” i chodziłam do HRu, ponieważ był coraz gorszy
— dodała.
Miałam momenty, kiedy poważnie myślałam, że nie chcę żyć. To były myśli rezygnacyjne, pt. „nie mam wyjścia z tej matni, nikt mi nie pomaga, jestem sama, mam kredyt do spłacenia, szukam pracy innej, ale jej nie ma – i nie mam wyjścia, muszę w tym tkwić”. To jest tak potworna rozpacz i poczucie uwikłania, że trudno to opisać
— mówiła, opisując na swoim przykładzie, jak czuje się osoba doświadczająca mobbingu i przemocy emocjonalnej w miejscu pracy.
„Przez dwa miesiące wstydziłam się wychodzić z domu”
Dziennikarka, zgłaszając po ukazaniu się tekstu Szymona Jadczaka, że to ona była osobą zgłaszającą niewłaściwe zachowania Lisa, liczyła, że ludzie uwierzą jej.
Szokiem było dla mnie, że tak się nie stało. Machina obrony sprawcy natychmiast ruszyła. Spotkałam kogoś na ulicy i on mówił do mnie „donosicielka”
— powiedziała.
Jak zaznaczyła, jest również oskarżana przez komentatorów na Twitterze m.in. o to, że próbowała przejąć stanowisko Lisa.
Słowo „donosicielka” jest najczęstszym, jakie słyszę. Że powinnam się wstydzić, że powinnam być skończona w moim zawodzie
— dodała.
Renata Kim mówiła dalej, że RASP zapewnił jej jedynie pakiet pomocy psychologicznej i post-traumatycznej.
Czuję się bardzo samotna. Przez dwa miesiące wstydziłam się wychodzić z domu, wstydziłam się patrzeć ludziom w oczy
— podkreśliła.
Co ze Staszewskim?
Kim odniosła się również do oskarżeń wspomnianego powyżej byłego dziennikarza „Newsweeka”. Jak zaznaczyła, wie, że nie dopuszczała się wobec Wojciecha Staszewskiego mobbingu.
Przez ostatnie cztery lata bardzo blisko się przyjaźniliśmy, nie rozumiałam, dlaczego to zrobił. Wiele razy przepraszałam go za to, że mogłam być zbyt wymagająca. Żałuję, że nigdy nie powiedziałam mu, że był leniwy, że tak bardzo chciałam naprawić nasze relacje, iż wzięłam na siebie odpowiedzialność, a nie powiedziałam wprost: „słuchaj, nie pracowałeś tak, jak trzeba”
— powiedziała.
Dziennikarka „Newsweeka” oceniła, że oskarżenie Staszewskiego „spowodowało najbardziej dotkliwą konsekwencję”.
Z osoby alarmującej mobbing stałam się mobberką
— dodała.
CZYTAJ TAKŻE:
aja/Wirtualne Media
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/618275-kim-o-aferze-w-newsweeku-nazywaja-mnie-donosicielka