Gdy wczorajszego wieczora ukazała się zapowiedź artykułu w „Rzeczpospolitej” o rzekomych wynikach kontroli Państwowej Inspekcji Pracy w Ringer Axel Springer Polska, Tomasz Lis mógł spokojnie nalać sobie szklaneczkę (jeśli używa) i zasiąść do Twittera. To ostatnie zrobił, czym udowodnił, jak zręcznym jest manipulatorem. Bo ani nikt go nie oczyścił z jakichkolwiek zarzutów, ani nie jest on ofiarą historii o mobbingu w „Newsweeku”. Nic się w tym temacie nie zmieniło od wielu tygodni. Wciąż mamy więcej powodów sądzić, że mobbing był, niż że go nie było. I nie mamy powodów sądzić, że PIP cokolwiek tu wyjaśniła jeśli chodzi o meritum sprawy.
Lis napisał:
Na wiele tygodni zamieniono moje życie i życie moich najbliższych w koszmar. Nie oszczędzono mi żadnego epitetu. Niczego. Nie oczekuję przeprosin ani nawet refleksji. Jako chrześcijanin mam tylko jedno wyjście - wybaczam. Ale nie wiem czy kiedykolwiek będę umiał zapomnieć.
Chrześcijańska postawa jest oczywiście godna odnotowania, ale na tym pozytywy się kończą. Cała reszta jest po prostu niesmaczna. Lis sam jest sobie winien, bo to on przez lata „nie szczędził żadnego epitetu” swoim podwładnym, to on „zamieniał ich życie w koszmar”, on był powodem, dla którego w nerwach przychodzili do pracy, a z niej udawali się na terapię. To oni mogą „nie umieć zapomnieć kiedykolwiek”.
Przeciek z RASP do „Rz” osiągnął swój cel. W świat poszedł przekaz, że Lis nie mobbingował, a glejt niewinności wystawiła mu PIP. Tak nie jest. Już z wczorajszej krótkiej publikacji na stronach „Rzeczpospolitej” widać było, że to szefostwo RASP chce, aby zatrudnieni w koncernie w ten sposób myśleli. W e-mailu do pracowników napisano wszak, że:
kontrola Państwowej Inspekcji Pracy w redakcji „Newsweeka”, obejmująca obowiązujące w firmie procedury antymobbingowe oraz działania i szkolenia zapobiegające niepożądanym zachowaniom, została zakończona. (…) W wyniku kontroli sformułowano trzy zalecenia, które pozwolą na dalsze usprawnienie korzystania z dostępnego systemu. Rekomendacje te dotyczą udziału strony społecznej, deklaracji pracowników o znajomości procedur oraz wskazania imiennie osób pomagających w zgłaszaniu nadużyć. Z własnej inicjatywy w RASP, wspólnie ze związkami zawodowymi, są wypracowywane kolejne rozwiązania, które mają pomóc w uproszczeniu obowiązujących procedur (…) Kontrola potwierdziła prawidłowe działanie procesów i procedur obowiązujących w firmie.
Widzimy więc, że mail stanowił, iż PIP odniosła się tylko do wewnętrznych procedur w RASP, a nie weryfikowania zarzutów o mobbing. To znacząca różnica.
Dziś dowiadujemy się czegoś więcej. „Rz” pisze:
Czy inspektorzy z PIP badali tylko działanie procedur, czy również potencjalny mobbing, którego miał dopuszczać się Lis? Z naszych informacji wynika, że również to drugie. Miała służyć temu anonimowa ankieta analizowana przez biegłego psychologa, do której zaproszono 30 pracowników.
Super! A co wynika z tej ankiety? Ano nic, bo na trzydziestu pracowników, dwudziestu dwóch… odmówiło w niej udziału. Sześciu nie zgłosiło zastrzeżeń do byłego naczelnego, a zrobiło to „tylko” dwóch. Dlaczego ponad 2/3 osób nie chciało w tym uczestniczyć? Z niechęci do PIP? Czy może z obawy o własną przyszłość?
W „Newsweeku” dobrze wiedzą, że ich firma rozstała się z Lisem za porozumieniem stron, nie było żadnej dyscyplinarki, a wręcz przeciwnie – może nawet jakaś gratyfikacja dla odchodzącego redaktora, by wynagrodzić karierowe niedogodności? A zatem RASP-owi nie jest na rękę dalsze rozgrzebywanie tego skandalu i poszerzanie grona osób, które mogą stawiać Lisowi poważne zarzuty.
Pracownicy zapewne mają to z tyłu głowy, zwłaszcza w niepewnych czasach, w których dobrze płatna praca jest na wagę złota (albo węgla).
**W kwestii mobbingu dużo większą wartość mają dotychczasowe relacje wielu byłych współpracowników Lisa, którzy pod nazwiskiem opisują jego skandaliczne praktyki stosowane wobec podwładnych, niż anonimowa ankieta, która PIP zupełnie nie wyszła. Część z tych świadectw szczegółowo opisaliśmy z Dorotą Łosiewicz na łamach tygodnika „Sieci” w lipcu**
Były naczelny „Newsweeka” nie ma żadnych powodów do triumfu i budowania sobie statusu ofiary. To on wciąż nie zdobył się na refleksję i przeprosiny wobec tych, którym dzień w dzień zatruwał życie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/609119-tomasz-lis-robi-z-siebie-ofiare-ale-ofiara-nie-jest