„Zdecydowanie można powiedzieć, że jeśli Donald Tusk ponownie zasiadłby w fotelu polskiego premiera, to w Moskwie strzeliłyby korki od szampana. Niewątpliwie obserwowalibyśmy powrót do polityki, którą Donald Tusk uprawiał pod dyktando Niemiec, czyli przytulania się z Putinem” - mówi portalowi wPolityce.pl sekretarz stanu w KPRM Adam Andruszkiewicz.
CZYTAJ TAKŻE:
wPolityce.pl: Nie milkną echa wypowiedzi Donalda Tuska o „wyprowadzeniu” prof. Adama Glapińskiego z siedziby NBP. Na ile – jak przekonują dziś politycy PO – mamy tu do czynienia z dosadną metaforą, a na ile – z pewną zapowiedzią stylu sprawowania rządów przez PO?
Adam Andruszkiewicz: Przede wszystkim możemy bazować na życiowym doświadczeniu, które pokazuje nam jak wyglądały rządy Donalda Tuska w czasie, kiedy był premierem. Pod rządami Platformy Obywatelskiej aparat siłowy państwa często był używany przeciwko innym obywatelom, mam na myśli pacyfikację Marszu Niepodległości, pacyfikację protestujących górników czy wkroczenie służb specjalnych do siedziby jednej z redakcji.
Patrząc na te doświadczenia i na to, jak mocno Donald Tusk się zradykalizował, można powiedzieć, że bardzo prawdopodobne jest, aby – jeśli Platforma, nie daj Boże, powróci do władzy w Polsce – będzie chciał wyładować się na obywatelach Polski.
Nawet jeżeli Donald Tusk rzeczywiście użył tylko daleko idącej metafory, to czy w ten sam sposób odbiorą to zwolennicy opozycji? A może jest tak jak powiedział niedawno prezes PiS Jarosław Kaczyński i lider Platformy Obywatelskiej dąży do wojny domowej?
To bardzo celne pytanie, ponieważ tego typu wypowiedzi mogą doprowadzić do tragedii. Tym bardziej, że mieliśmy już takie sytuacje jak ostatni incydent na stacji Orlenu, a nieco wcześniej – morderstwo dokonane przez Ryszarda Cybę na działaczu Prawa i Sprawiedliwości Marku Rosiaku.
Nie wiem, czy przewodniczący PO zdaje sobie sprawę, mówiąc takie rzeczy, że ktoś z jego zwolenników może wziąć sobie za bardzo do serca tego rodzaju wypowiedzi i naprawdę będzie chciał np. siłowo rozwiązać kwestię Narodowego Banku Polskiego.
Donald Tusk od dawna mówi językiem Sokuzburaka i jak najbardziej może to doprowadzić do tragedii. Niekiedy mam także wrażenie, że realizuje jakieś obce polecenia, ponieważ to zagranicy najbardziej na rękę jest, aby w Polsce dochodziło do politycznej wojny domowej.
Skoro mówi Pan Minister o obcych poleceniach, to w ostatnim czasie mieliśmy do czynienia z dymisją premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona. Szef brytyjskiego rządu, obok polskiego prezydenta Andrzeja Dudy, jest uważany za jednego z największych sojuszników Ukrainy w Europie. Nawiązując do sytuacji w Londynie oraz groźby upadku gabinetu Mario Draghiego we Włoszech, szef dyplomacji w tym rządzie, Luigi Di Maio, powiedział w rozmowie z „Politico”: „Rosjanie świętują, że doprowadzili do upadku drugiego europejskiego rządu”. Czy Rosjanie świętowaliby również upadek polskiego rządu i czy do tego właśnie próbuje doprowadzić Donald Tusk?
Zdecydowanie można powiedzieć, że jeśli Donald Tusk ponownie zasiadłby w fotelu polskiego premiera, to w Moskwie strzeliłyby korki od szampana. Niewątpliwie obserwowalibyśmy powrót do polityki, którą Donald Tusk uprawiał pod dyktando Niemiec, czyli przytulania się z Putinem.
Dobrze wiemy, że w czasach, kiedy lider Platformy Obywatelskiej, jako premier RP, przytulał się z Putinem i chadzał z nim na bardzo miłe wspólne spacery, Putin już wtedy był zbrodniarzem, o czym wiedział cały świat. Dlaczego akurat teraz Tusk miałby nagle zmienić swoje podejście do Putina? Jego powrót do władzy byłby niebezpieczny dla niepodległości naszego państwa, więc musimy mieć świadomość, że obecnie rywalizacja z opozycją nie jest już zwykłą rywalizacją, jak to ma miejsce w każdej demokracji, ale rywalizacją o to, czy Polska będzie nadal państwem niepodległym, suwerennym, czy może wróci pod ten niemiecko-rosyjski but, pod którym, niestety, często była pod rządami Platformy.
W polskiej polityce nadal pokutuje fałszywa alternatywa: „Jeżeli krytykujesz Niemcy, to popierasz Rosję i Putina” i do dziś próbuje się przekonywać, bądź to ustami polityków opozycji, bądź to że rząd PiS, wypowiadając się krytycznie o działaniach Niemiec, działa w interesie Rosji. Czy w obliczu kłopotów, w których znaleźli się obecnie nasi zachodni sąsiedzi, ktokolwiek może mieć jeszcze wątpliwości, że Berlin i Moskwę znacznie więcej łączy niż dzieli?
Przede wszystkim wiemy, że Donald Tusk, realizując swoją prorosyjską politykę, miał pełną akceptację ze strony swojej politycznej patronki Angeli Merkel. Wiemy także, że Niemcy, pomimo zmiany kanclerza, nadal nie są w stanie wyjść ze swojej roli państwa uległego wobec Moskwy. Jest to śmiertelne zagrożenie dla Polski, ponieważ wiemy, że zapędy Putina sięgają dalej niż na Ukrainę. Ta gra jest bardzo niebezpieczna, a pamiętamy, że Donald Tusk niedawno dostał życzenia od przewodniczącej Komisji Europejskiej, niemieckiej polityk Ursuli von der Leyen, która życzyła mu, aby ponownie został premierem. Być może Tusk chciałby wrócić na to stanowisko, aby ponownie „robić dobrze” obcym siłom.
Czy ostatnie działania Komisji Europejskiej wobec Polski, kolejne żądania i zastrzeżenia UE, dalsze blokowanie środków z KPO i podobne historie, mogą mieć na celu właśnie obalenie prawicowego rządu Polski?
Od wielu lat, właściwie od początku istnienia rządu Prawa i Sprawiedliwości, opozycja stosuje taktykę „ulica i zagranica”. Jest ona stosowana naprzemiennie. Bardzo radykalne protesty uliczne niejednokrotnie krzyżują się z działaniami zagranicy. Bruksela nie jest przyjaźnie nastawiona do Polski odkąd władzę sprawuje rząd Prawa i Sprawiedliwości, ponieważ ten rząd zabiega o interesy naszego kraju, a nie tylko przytakuje brukselskim urzędnikom, zgadzając się na wszystko, co oni sobie tam wymyślą. Dlatego te działania KE możemy oczywiście odczytywać jako wzmacnianie w Polsce opozycji i chęć obalenia rządu Prawa i Sprawiedliwości.
Wydaje się jednak, że jeżeli ktokolwiek w Brukseli myśli racjonalnie, to powinien w końcu przyzwyczaić się do myśli, że Polacy są narodem suwerennym, że według wszystkich badań największym zaufaniem darzą Prawo i Sprawiedliwość i taka polityka Brukseli wobec nas nie prowadzi do niczego dobrego, zwłaszcza w obliczu obecnej wojny rosyjskiej.
Tak, chyba wszyscy zastanawiamy się, kiedy Bruksela, zamiast skupiać się na karaniu kraju najmocniej wspierającego Ukrainę czy różnego rodzaju kwestiach ideologicznych, zajmie się tym, co naprawdę istotne, czyli zatrzymaniem trwającej od prawie pięciu miesięcy rosyjską agresją na Ukrainę i przygotowaniem odpowiedzi na wyzwania związane z tą wojną i wszelkie problemy oraz zagrożenia, które ona za sobą pociągnie.
To zaczyna być już i śmieszne, i straszne. Cały świat stoi przed prawdziwymi wyzwaniami, takimi jak wojna, wciąż jeszcze pandemia, kryzys gospodarczy, światowa inflacja, kryzys energetyczny, który również grozi Europie.
Tymczasem Bruksela, zamiast zająć się tymi poważnymi sprawami, wzięła sobie na celownik tradycyjnie Polskę, która dziś jest liderem europejskim, jeśli chodzi o pomoc dla Ukrainy. Zamiast pracować nad rozwiązaniami tych bieżących problemów, zajmuje się głównie Polską albo prawami gejów.
Światowi analitycy zajmujący się polityką międzynarodową zaczynają już postrzegać Europę jako niepoważny twór, mówią nawet o możliwym upadku kontynentu europejskiego w znaczeniu podmiotowym. Ale to nie Polska spowoduje ten upadek, tylko to ideologiczne szaleństwo lewackich, brukselskich elit, które, zamiast zajmować się poważnymi sprawami, zajmują się kopaniem Polski lub wciąż obsesyjnie wracają do kwestii LGBT.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
*Rozm. Joanna Jaszczuk
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/606999-andruszkiewicz-tusk-wrocilby-do-przytulania-sie-z-putinem