Sądziłem, że po moim ostatnim tekście o tym, dlaczego zapadł środowiskowy wyrok na Tomasza Lisa? nie będę już musiał zabierać głosu w tej sprawie. Jednak nie mam wyjścia, bo oto ktoś próbuje rozmyć najważniejszy wniosek z tej afery: wszystko wskazuje, że prawdziwe reżim, strach, dyktaturę mieliśmy w redakcji kierowanej przez Tomasza Lisa, a nie u Jarosława Kaczyńskiego, w kierunku którego Lis wskazywał palcem przez ostatnie siedem lat.
Nie jest to wniosek przełomowy dla życia publicznego, ale ma swoje znaczenie w toczącej się debacie o prawomocności medialnych wyroków, o fałszu, który wyczuwa opinia publiczna. Bo przecież to wskazywanie palcem, te wszystkie oskarżenia o wprowadzanie w Polsce zamordyzmu, oblewane były nieznośnym moralizatorskim sosem. Redakcja, którą kierował Lis, przedstawiała się jako nieugięty strażnik wartości humanistycznych i demokratycznych. Stała za nią potężna machina koncernu medialnego z niemieckim kapitałem, międzynarodowe kontakty, amerykański szyld, wielka promocja.
Nie było miesiąca, by na okładce nie umieszczano Kaczyńskiego-dyktatora, by nie budowano rzekomych podobieństw demokratycznej władzy w Polsce do zbrodniczego reżimu Putinowskiego. Sam Lis chadzał na demonstracje, sugerując, że sytuacja jest tak dramatyczna iż musi wychodzić z roli dziennikarza.
Z tekstów wyłaniała się wizja Polski dusznej, gdzie obywatele są tłamszeni i zastraszani, skąd muszą wyjeżdżać, emigrować, szukać masowo psychologicznej pomocy.
Dziś wiemy, że pomocy psychologicznej musieli szukać niektórzy pracownicy wielkiego koncernu i redakcji pana Lisa. I nie był to jednostkowy błąd, niedostosowanie, co może się zdarzyć, ale jakiś rodzaj ponurego systemu.
Świadczyć może o tym najnowsza partia rewelacji o stosunkach panujących w redakcji pana Lisa: Nowa odsłona afery mobbingowej w „Newsweeku”! B. dziennikarz tygodnika oskarża… Renatę Kim. „Zastraszała mnie”.
Wszystko to w mojej ocenie radykalnie redukuje prawomocność diagnoz i oskarżeń, które „Newsweek” stawiał w przeszłości. Wydaje się, że mógł to być wynik toksycznej atmosfery w której poszukiwano efekciarskich zagrań pod gusta naczelnego, a nie rzetelnego, solidnego namysłu nad sprawami publicznymi, nie rzetelnego dziennikarstwa, które w takiej atmosferze nie mogło raczej się rozwinąć.
Ilu ludzi skrzywdzono w wyniku tych patologii? Ile tekstów oskarżających o najgorsze rzeczy poszczególne osoby i całe środowiska powstało, by zadowolić naczelnego na kolegium?
Każdy doświadczony dziennikarz rozumie siłę i konsekwencje takich presji. Każdy rozumie do jakich dróg na skróty to mogło prowadzić.
Czy ktoś usłyszy przepraszam?
To są bardzo poważne sprawy, bo wielka jest moc tak potężnego wydawnictwa i tak silnego tytułu prasowego.
Nie ma racji nowy redaktor naczelny Tomasz Sekielski po prostu ogłaszając „nowe otwarcie” i przestrzegając
przed pochopnymi ocenami i oskarżycielskimi pytaniami pod adresem dziennikarek i dziennikarzy „Newsweeka”: dlaczego tak długo godzili się na takie traktowanie?
To nie są pochopne pytania, bo mówimy o ludziach dysponujących potężną władzą, zdolnych zabijać w przestrzeni publicznej.
Te pytania łatwo stawiać przede wszystkim tym, którzy nie doświadczyli toksycznych relacji w miejscu pracy czy domu. Szczególnie łatwo ferować wyroki, gdy samemu nie zaznało się przemocy psychicznej, która potrafi wytworzyć chorą więź między ofiarą a oprawcą
— dowodzi Sekielski.
Mała prośba: nie mieszajmy pojęć. W wymiarze osobistym, ludzkim, ofiarom takich praktyk, jeśli miały miejsce w piśmie Lisa, należy się pełne wsparcie, szacunek, współczucie. Ale w wymiarze debaty publicznej pytanie o zdolność ludzi tak wiele lat pracujących w tak toksycznym środowisku do pełnienia roli strażników wolności i demokracji staje bardzo mocno.
Zadziwia też łatwość z jaką Sekielski rozgrzesza wydawnictwo. Dowodzi, że nie jest prawdą iż wydawca „Newsweeka” nie reagował na doniesienia o złej sytuacji w redakcji, bo w firmie
istnieją mechanizmy zapobiegające mobbingowi
ale tym razem
nie wszystkie zadziałały jak trzeba.
Taki ciąg logiczny to w tym kontekście chyba ponury żart.
Podobnie jak fraza iż
wiemy, jak ważny jest „Newsweek”, szczególnie w czasach, gdy wolnych mediów jest coraz mniej.
Proponuje skupić się jednak na pomocy psychologicznej ludziom, których tolerowana przez lata toksyczna, mobbingowa maszyna mogła zgnieść, połamać, podeptać. Coś za szybko uznajecie sprawę za zamkniętą, za łatwo ustawiacie w roli „oskarżycieli” tych, którzy naprawdę rozumieją konsekwencje takich patologii. Dla zespołu wewnątrz i dla ludzi, których taka maszyna brała na celownik.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/605584-a-wiec-prawdziwy-rezim-byl-u-lisa-nie-u-kaczynskiego