Nie dajcie się nabrać. Nie ma żadnej „afery” wokół nowego domu państwa Przyłębskich. Jedyne co jest, to kolejna próba zaszczucia pani prezes Trybunału Konstytucyjnego.
Zacznijmy od początku. Media lewicowo-liberalne mocno eksponują fakt, że prezes Julia Przyłębska wystąpiła o utajnienie jej oświadczenia majątkowego. Pomijają sprawę podstawową: to praktyka bardzo częsta wśród sędziów, obawiających się np. zemsty świata przestępczego. Nie chodzi bowiem o ukrywanie majątku, ale o sprawy adresowe, związane z bezpieczeństwem. Tak było i tym razem. Było to działanie w pełni uzasadnione, bo każdy ma prawo do tego, by jego domu nie atakowały rozwścieczone tłumy albo zaczadzone opozycyjną propagandą jednostki. Były to działania wynikające także z doświadczenia (wystarczy przywołać liczne ataki na rezydencję ambasadora Przyłębskiego w Berlinie czy demonstracje pod siedzibą TK).
Prezes Julia Przyłębska zdecydowała, że w związku z medialną nagonką rezygnuje z prawa do utajnienia oświadczenia. Zanim jednak procedura ruszyła, media podały już - faktycznie - adres, pod którym mieszka. Podały, choć wiedzą, że może to się skończyć tragedią. Czy dziennikarze, który - tak to można ująć - kierują kodziarskie bojówki pod dom prezes Przyłębskiej - wezmą odpowiedzialność za prawdopodobne skutki takiego działania? Wobec niektórych, jak widać, nie obowiązują żadne reguły, nawet te najbardziej podstawowe. Inna sprawa, że sposób, w jaki zdobyto dane dotyczące transakcji kupna domu, jest bardzo zagadkowy. Nie da się tego zrobić na podstawie danych ogólnodostępnych. Ktoś musiał złamać prawo.
Idźmy dalej. Cena nieruchomości, położonej pod Warszawą, w zwykłej, wcale nie renomowanej miejscowości, to półtora miliona złotych. Wcześniej państwo Przyłębscy sprzedali swój dom w Poznaniu, wzięli też dodatkowy kredyt. Czy elity III RP, jak wiemy raczej niesłynące z ostentacyjnej ascezy, naprawdę chcą przekonać Polaków, że mamy do czynienia z nieakceptowalnym luksusem? Przecież przeciętne, kulkudziesięciometrowe mieszkanie w Warszawie kosztuje około miliona złotych. Prawdziwe wille kosztują znacznie więcej, co najmniej kilka milionów złotych.
Wreszcie kredyt na 230 tys. złotych, wzięty w państwowym banku PKO BP, rzekomo po znajomości. To już kabaret. Gdyby pani prezes wzięła pożyczkę w jakimś prywatnym, zagranicznym banku, dopiero byłaby afera! Pożyczenie takiej kwoty na zakup nieruchomości nie jest żadnym problemem; banki chętnie pożyczają (a przynajmniej pożyczały), jeśli wnioskodawca dysponuje wkładem własnym. A państwo Przyłębscy wkład własny mieli.
Podsumowując: prezes Trybunału Konstytucyjnego oraz jej mąż - prof. filozofii, wykładowca akademicki, naukowiec o międzynarodowym dorobku, wieloletni dyplomata - przenieśli się z Poznania do Warszawy, bo tak potoczyły się ich zawodowe losy. Wybór zrozumiały, nawet oczywisty. Sprzedali dom w Poznaniu, trochę dołożyli, i kupili nieruchomość pod Warszawą. Mając tak wielu wrogów, chcących znów sprowadzić TK do roli systemowego szańca III RP, nie chcieli, by ich adres zamieszkania był powszechnie znany. Niestety, okazało się to niemożliwe, i teraz stoją przed trudnym wyborem. Ale na tym koniec. Nie ma w tym żadnej afery. Dziennikarze III RP też zresztą o tym wiedzą. Tak jak wiedzą, co naprawdę znaczy w Warszawie i okolicach (np. w Konstancinie), słowo „willa”, i czym różni się od domu.
W sumie ciągle to samo: afera z niczego, z całkowitym zafałszowaniem obrazu materialnego oraz intencji osób opisywanych. Klasyka systemu medialno-politycznego, który powstał po 1989 roku.
Powtarzam: nie dajcie się nabrać.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/595863-nie-ma-zadnej-afery-wokol-domu-p-przylebskich-to-nagonka