Od trzech dni obowiązuje w przygranicznym pasie stan wyjątkowy. Najbardziej martwią się tym dwie grupy ludzi - postsowieccy dyktatorzy oraz część polskich dziennikarzy. Putin z Łukaszenką stracili niezłe narzędzie do destabilizowania sytuacji w Polsce. A żurnaliści nad Wisłą wyjątkowo parszywą okazję do uderzania w polski rząd. Ten piekielny sojusz został wystawiony na próbę. Ale, jak widać, walczy.
Są takie chwile, w których każdy Polak powinien stanąć murem z polskim rządem, sympatie (a częściej: antypatie) polityczne powinien schować do kieszeni.
Czyszcząc wczoraj nazbierane w lesie grzyby, słuchałem płyty L.U.C.-a „39/89 Zrozumieć Polskę”. Zawarte na niej legendarne słowa Józefa Małgorzewskiego, spikera Polskiego Radia z września ‘39 r. wydają się adekwatne i dziś.
A więc wojna! Z dniem dzisiejszym wszelkie sprawy i zagadnienia schodzą na plan dalszy. Całe nasze życie, publiczne i prywatne przestawiamy na specjalne tory, weszliśmy w okres wojny. Cały wysiłek narodu musi iść w jednym kierunku. Wszyscy jesteśmy żołnierzami. Musimy myśleć tylko o jednym - walka aż do zwycięstwa!
Adekwatne oczywiście dlatego, że mamy dziś sytuację z tej samej kategorii. Wrogie nam państwa prężą muskuły i już nie tylko pozwalają sobie na agresję słowną, lecz stosują elementy wojny XXI wieku – ataku „miękkiego”, hybrydowego, również osłabiającego przeciwnika.
Przed 80 laty byłoby czymś nie do pomyślenia, by część dziennikarzy w takiej sytuacji jawnie wystąpiła po stronie agresora. By realizowała jego scenariusz, włącznie z pochwalaniem naruszania granic. Natychmiast zostaliby uznani za zdrajców, objęci społecznym ostracyzmem, a pewnie i pociągnięci do odpowiedzialności.
Dziś harcują niemal bez przeszkód i wraz ze sporą częścią opozycji grają w orkiestrze Putina i Łukaszenki. Dopiero wprowadzenie stanu wyjątkowego popsuło im szyki, zawyli więc z wściekłości.
Co serwuje „GW”?
W „Wyborczej” tylko w weekend cała seria tekstów powstałych jakby na podstawie umowy pisanej cyrylicą. Wybieram trzy, najbardziej charakterystyczne.
Tytuł pierwszego zaskakuje:
Związki zawodowe o stanie wyjątkowym: Usunięcie dziennikarzy godzi w bezpieczeństwo Polski
Czyżby „S”, OPZZ i inne centrale też postradały rozumy? Jednak nie, chodzi o związki z Agory i Ringier Axel Springer Polska (swoją drogą, musi tam być naprawdę słabo pod kątem praw pracowniczych, skoro potrzebnych jest aż tyle związków – tu podpisało się pięć). Ich list przestałem czytać po tym zdaniu…
Dziennikarze w żaden sposób nie utrudniają pracy funkcjonariuszom Straży Granicznej, nie szerzą dezinformacji, nie są stroną żadnego konfliktu.
…bo to zwykła bujda. Jest dokładnie odwrotnie.
Kolejny tekst to krótkie wzmożenie Towarzystwa Dziennikarskiego (czyli kolejnej organizacji tego samego środowiska), które apeluje do posłów o odrzucenie rozporządzenia prezydenta o stanie wyjątkowym.
Relacje o dramatycznej sytuacji uchodźców w Usnarzu, o wypychaniu przechodzących przez granicę z powrotem na Białoruś i brutalnym, niezgodnym z prawem ich traktowaniu mają zniknąć z publicznej debaty. Władza PiS pozbywa się świadków.
Ci „dziennikarze” de facto domagają się możliwości dalszego bezkarnego kłamania w imię walki ze znienawidzonym rządem. Bo owszem, pod Usnarzem Górnym dzieje się bezprawie (próby nielegalnego przekraczania granicy), tyle że oni sami ze wszelkich sił to bezprawie wspierają.
Dlaczego nie pojadą na Białoruś?
Nie rozumiem jednego – skoro ci „dziennikarze” tak bardzo chcą relacjonować wydarzenia na Białorusi, dlaczego się tam nie udadzą? Czemu nie wystąpią do swojego sojusznika Łukaszenki o wizę (na bank dostaną) i nie pojadą do obozowiska w białoruskim Usnarzu Dolnym (to tam, a nie w polskim Usnarzu Górnym koczują imigranci troskliwie zaopiekowani przez białoruskie służby)? Gdzie ich inwencja, odwaga, dziennikarskie poczucie misji?
I trzeci tekst, redaktora, który przed chwilą wzywał kolegów po fachu do łamania prawa i wdzierania się do strefy przygranicznej.
Tu sprawdzą, na ile mogą sobie jeszcze pozwolić. Być może za parę miesięcy rozporządzeniem ograniczającym dostęp mediów PiS obejmie Radę Ministrów, Sejm, okolice najważniejszych urzędów państwowych, lokale partii rządzącej czy ulicę, na której mieszka prezes Kaczyński… Czemu nie? Prezydent Duda na pewno podpisze.
W tej sprawie polskie media stają przed zasadniczym testem. Jeśli dzisiaj potulnie pogodzą się z gwałcącymi wolność słowa ograniczeniami w pasie trzech kilometrów od granicy, to jutro obudzą się w kraju w całości objętym „zakazem przebywania”.
A ja chciałbym kiedyś obudzić się w kraju będącym w całości strefą wolną od publicznie kolportowanych fantazji zdrajców. Jest nim każdy, kto podważa sens obrony granic Rzeczpospolitej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/565092-dlaczego-zaniepokojeni-dziennikarze-nie-jada-na-bialorus