To mogłaby być ostatnia scena książkowej historii „Gazety Wyborczej”: naczelni i wicenaczelni najważniejszego przed dekady polskiego dziennika, niegdyś potężnej instytucji politycznej nadzorującej polską transformacją, siedzą pochyleni nad laptopem i piszą list do zarządu Agory - wielkiej firmy, która wyrosła na sukcesie „Wyborczej”. Protestując przeciwko planom połączenia swojego dziennika z pionek internetowym, czyli z gazetą.pl, nie przebierają w słowach, w istocie oskarżając władze swojego koncernu o chęć zniszczenia dorobku ich życia. Decyzje zarządu Agory oceniają jako „niszczenie wartości i marki biznesowej Gazety Wyborczej oraz jako poważne zagrożenie >orlenizacją<”:
Na to nie ma naszej zgody. Wzywamy zarząd do wycofania się z takich planów. Jeśli jednak zarząd postanowi przeprowadzić połączenie wbrew naszemu stanowisku, sprzeciwimy się temu kategorycznie i publicznie. Zastosujemy wszelkie dostępne środki w obronie Gazety Wyborczej, filaru polskiej demokracji —
— czytamy w liście, który celowo został ujawniony. W liście, pod którym - jak rozumiemy - podpisał się także Adam Michnik.
Czy naczelni mają rację, czy też zarząd? Z jednej strony, trend do łączenia różnych pionów i podporządkowywania „papieru” internetowi jest oczywisty i powszechny. Z drugiej, zarządy firm medialnych lubią chodzić na skróty, które często kończą się klęską. Krótkoterminowe oszczędności podmyły fundamenty niejednej firmy.
W tej sprawie ważniejsze jest jednak co innego: skala degradacji „Gazety Wyborczej”, wykraczająca znacznie poza to, co wynika z rewolucji technologicznej. Bo zauważmy, że dla zarządu Agory brand i logo „Gazety Wyborczej” zdają się znaczyć bardzo niewiele. Również wielkie nazwiska - w tym i nazwisko Adama Michnika - nie robią na menadżerach większego wrażenia. Przecież zanim powstały listy, które teraz omawiamy, musiały być spotkania, nieoficjalne sygnały, wewnętrzne alarmy.
Oczywiście, „Wyborcza” i jej totalna linia polityczna nie pomagają Agorze w czasach, w których rządzi Zjednoczona Prawica. Ale przecież, patrząc po sondażach, najdalej za dwa i pół roku opozycja może wrócić do władzy, i Agora znów będzie mogła cieszyć się sympatią najważniejszych osób w państwie. A mimo to zarząd firmy nie chce czekać. Chyba wnioski, które wyciągnęli menadżerowie, są natury bardziej długofalowej.
Dla ludzi pamiętających potęgę „Wyborczej”, jej zdolność do wypychania konkretnych osób i całych środowisk ze sceny politycznej, jej wpływy wśród rządzących, jej moc ideologiczną, to jest jednak szokujący obraz. Obraz, za którym kryje się wiele przyczyn, w tym zjawiska obiektywne, takie jak zmiany technologiczne, powodujące słabnięcie właściwie wszystkich mediów. Ale są i przyczyny zawinione przez ludzi, którzy dziś są w tak trudnej sytuacji. Najważniejsza to chyba hybris, czyli pycha uniemożliwiająca właściwą ocenę rzeczywistości. „Gazeta Wyborcza” chciała być wszystkim, chciała mieć wszystko, chciała zastępować demos, chciała rządzić Polską. W momencie gdy ten plan się załamał - a tak naprawdę załamał się w momencie wybuchu afery Rywina - degradacja była kwestią czasu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/554586-gazeta-wyborcza-na-wojnie-z-agora-co-poszlo-nie-tak