Wywiad Jadwigi Staniszkis dla „Newsweeka” odbił się szerokim echem, z różnych powodów. Najpierw czytelników zaskoczyła jego treść — profesor Staniszkis po raz kolejny dokonała efektownej politycznej wolty. Oświadczyła, że porzuciła swoje krytyczne spojrzenie na PiS, patrzy na jego rządy z optymizmem, a kolejny wyborczy sukces tej partii będzie korzystny dla Polski.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Znak ostrzegawczy, którego nie sposób przegapić
Jednak naprawdę bulwersujące okazały się okoliczności towarzyszące powstaniu wywiadu. Jak zarzuciła „Newsweekowi” córka Jadwigi Staniszkis, wyraźnie powiedziała dziennikarce, że mama jest osobą chorą i w związku z tym wywiad nie powinien zostać opublikowany.
Wiedzieliście, że mama ma demencję, a mimo to opublikowaliście
— napisała na Twiterze Joanna Staniszkis.
Muszę się do czegoś przyznać: kilka tygodni temu moja redakcja, czyli tygodnik „Sieci”, poprosiła mnie, bym sprawdziła, co dzieje się u profesor Staniszkis. W grę wchodził wywiad lub tekst dziennikarski.
Ponieważ profesor Staniszkis, kiedyś stale obecna w mediach, praktycznie była już w nich nieobecna, sprawdziłam, kiedy ostatnio zabrała publicznie głos. Nie musiałam długo szukać — w wyszukiwarce wyskoczył wywiad przeprowadzony przez radio Wnet.
Trudno było się łudzić — to już nie była ta profesor, którą znaliśmy. Mówiąc wprost, pewne fragmenty były wręcz mrożące — na pytanie, czy zaszczepiła się przeciwko Covid–19, profesor Staniszkis odpowiedziała: „Pewnie tak. Ale nie pamiętam”.
To krótkie zdanie rozwiewało wszelkie wątpliwości. Było jak czerwone światło, czy znak ostrzegawczy, którego nie sposób przegapić.
Powiedziałam redakcji, że już jest niestety za późno i nic z materiału nie będzie. Przyjęto to ze zrozumieniem.
Bo właściwie co można w takiej sytuacji zrobić? Przeprowadzić wywiad? Ależ tak, nie miałam żadnych wątpliwości, że udałoby się wydobyć z profesor trochę spójnych i logicznie brzmiących zdań. Zręcznie spuścić zasłonę milczenia na jej zawahania i czarne plamy w pamięci, to wszystko, co zdradzało obecną intelektualną formę.
Można było też oczywiście napisać tekst. I ujawnić, że pani profesor co prawda mówi to, co mówi, ale — uwaga drodzy czytelnicy, co za sensacja — okoliczności są osobliwe i jest w nienajlepszym stanie.
Nie ma wytłumaczenia dla działań „Newsweeka”
Każda z tych opcji była nie do przyjęcia. Pod względem etycznym przypominała sytuację, w której oszust manipuluje starszą osobą metodą „na wnuczka” i doprowadza do tego, że jego ofiara wyrzuca przez balkon pieniądze lub idzie z nim do banku. Trzeba tylko zadzwonić do niej i wciągnąć w rozmowę.
To właśnie zrobił „Newsweek ” i jest to fakt bezsporny.
Nie ma żadnego usprawiedliwienia, nic tego nie tłumaczy. Aleksandra Pawlicka, która przeprowadzała wywiad, najwyraźniej sama musiała mieć wątpliwości, skoro zadzwoniła do córki profesor Staniszkis. Usłyszała wtedy, że profesor jest chora i tego wywiadu nie należy publikować.
Powiedziała mi, że rozumie, ale ostateczną decyzję podejmie redaktor Lis. Być może popełniłam błąd, bo mówiąc o stanie mamy, dość podstępnie podprowadzona, przyznałam, że formalnie nie jest ubezwłasnowolniona. To chyba potraktowano jak sygnał, że bez problemów prawnych można wywiad dać do druku
— mówi mi Joanna Staniszkis.
Opowiada mi też, że rok temu zgłosiła się do niej dziennikarka „Faktu”, zaskoczona sposobem, w jaki rozmawia profesor Staniszkis. Zrezygnowała z wywiadu, gdy dowiedziała się o chorobie.
To bardzo ciekawa sytuacja — tabloid, którego z natury rzeczy nie posądza się o subtelność, zachowuje się przyzwoicie. „Newsweek” nie ma żadnych skrupułów.
Cała historia z wywiadem Jadwigi Staniszkis ma też inny aspekt. Czy powinno się ujawniać jej demencję? A także, czy córka zareagowałaby tak ostro, mówiąc o „ośmieszaniu” matki, gdyby profesor zaprezentowała w nim inne poglądy, nawet jeśli też nie były wyrażone precyzyjnie i głęboko?
Nie dałabym sobie ręki uciąć, że na reakcji Joanny Staniszkis — w końcu radnej KO — nie zaważył fakt, że profesor wygłosiła strzelistą pochwałę PiS. Ale nie jest to przypadek taki, jak wdowy po Zbigniewie Herbercie, która po śmierci poety udzieliła słynnego wywiadu, kajając się za jego słowa o Michniku jako manipulatorze, kłamcy, człowieku złej woli. To, co zrobiła wtedy z Herbertem, było haniebne, trudno użyć innych słów na określenie insynuacji, że nie był w pełni władz umysłowych.
Gdzie są granice?
Tu mamy do czynienia z zupełnie czymś innym. Jak powiedziała mi Joanna Staniszkis, nie ma wątpliwości, że jej matka dobrze myśli o PiS i zapewne po raz kolejny powiedziałaby to samo. Ale nie może być zgody na robienie wywiadów z osobą, która wkrótce po odłożeniu słuchawki zapomina, że w ogóle rozmawiała.
Cała historia z wywiadem profesor Staniszkis jest podwójnie przykra. Jeśli ktoś miał jeszcze złudzenia, że są granice, których media nie przekroczą, to je stracił. Chyba też wolelibyśmy oficjalnie nie wiedzieć, w jakim stanie jest wybitna socjolog. Myśleć nadal o niej jak o ikonie popkultury, która ze swoimi diagnozami społecznymi trafiła pod strzechy, choć pisała trudne książki, czasem zbyt skomplikowane dla intelektualistów.
Ja sama po raz ostatni spotkałam się z Jadwigą Staniszkis dwa i pół roku temu. Mówiła mi już wtedy, że zamierza się wycofywać z życia publicznego. Czuła się zmęczona i mniej niż kiedyś zainteresowana tym, co dzieje się wokół. Gdybym miała to ująć literacko — miało się wrażenie, że tkwi w jakimś mroku. Myślałam wówczas, że to depresja po śmierci drugiego męża, o której mi opowiedziała. Dziś myślę, że mogła się już pogrążać w inny mrok i chyba zdawała sobie z tego sprawę.
Napisałam wówczas tekst „Grube kreski Jadwigi Staniszkis”, opublikowany w „Sieci”. Opowiedziałam w nim o pewnej sytuacji, która wydawała się znacząca. Rozmawiałyśmy w kafejce na Dworcu Centralnym. Do pani profesor ciągle podchodzili bezdomni, prosząc o pieniądze. Tak samo było, gdy odprowadzałam ją na peron kolejki WKD, którą wracała do swego domu w Podkowie Leśnej, pełnego przygarniętych psów i kotów.
Za każdym razem Staniszkis sięgała do torebki, a kiedy skończyły się jej monety, dawała banknoty.
Powiedziałam jej wówczas, że najwidoczniej ci ludzie wyczuwają jej empatię i dobroć. Spojrzała na mnie ze smutkiem i powiedziała:
Nie. Oni czują, że jestem słaba i zagubiona i nie potrafię odmówić”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/552704-dziennikarska-metoda-na-wnuczka