Każda próba wzmocnienia mediów z polskim kapitałem kończy się potężną awanturą. Nie inaczej stało się w chwili, gdy pojawiła się propozycja wprowadzenia podatku solidarnościowego, który media miałyby płacić od wpływów z reklam. Główne koncerny sięgnęły po najbardziej radykalny krok i czasowo zawiesiły swoją działalność. Dlaczego zamiast dyskutować o projekcie i wypracować satysfakcjonujące rozwiązania, pozbawiły swoich widzów dostępu do informacji i rozrywki? Żeby zasiać totalny niepokój, rozwścieczyć i wzbudzić skojarzenia ze stanem wojennym, nad czym pracują już w mediach społecznościowych politycy opozycji.
CZYTAJ WIĘCEJ: Protest części prywatnych mediów przeciwko składce solidarnościowej. Skierowano list do rządu: „Jest to po prostu haracz”
Projekt podatku solidarnościowego, mającego objąć medialne wpływy z reklam w wysokości od 2 do kilku procent, jest dopiero na etapie prekonsultacji. Wpływy z tego podatku miałyby zostać przeznaczone na medyczną walkę z pandemią i wsparcie sektora kultury. Rozwiązania takie występują już w innych krajach Unii Europejskiej. Dlaczego więc tak potężne larum w Polsce?
Zrozumiała byłaby oczywiście żywa dyskusja, próba wypracowania rozwiązań, które nie uderzą w małych wydawców. Tu jednak nie ma żadnej dyskusji ani nawet próby wyjaśnienia odbiorcom protestujących mediów co za ich protestem stoi. Więcej, odbiorcy są manipulowani i oszukani twierdzeniami, że to efekt zamachu na wolność słowa. Koncern TVN, który w 2019 roku wypracował 540 mln zł zysku wyprowadzonego za granicę, wyłączył w ramach protestu wszystkie swoje kanały, także filmowe i rozrywkowe. Podobnie inne protestujące koncerny. Dlaczego dziennikarze dali się wciągnąć w walkę koncernów, które ich zatrudniają? Skąd w ogóle pomysł na manipulację dotyczącą istoty sprawy?
Czyżby po to, by ochronić własne pieniądze i wykorzystać moment do wypuszczenia kolejnej fali niechęci wobec rządu? Działania polityków opozycji i części dziennikarzy wskazują, że protest ma wzbudzić w Polakach najczarniejsze skojarzenia, z chwilą, gdy pewnego niedzielnego poranka włączyli telewizję i nie było w niej Teleranka. Ma wywołać panikę i frustrację, udowodnić że obywatele są przez rząd PiS pozbawiani kolejnych przyczółków wolności.
Nie ma wątpliwości, że chodzi tu o ogromne pieniądze. Emisje reklam są w stacjach telewizyjnych ściśle obwarowane i każde nawet minutowe opóźnienie kosztuje. Jeśli zdecydowano się na ich całodzienne zawieszenie, oznacza to że wojna toczy się o naprawdę potężne pieniądze i jeszcze większe wpływy. I gdyby jasno o te pieniądze walczono, nie byłoby problemu. Rzecz w tym, że wytoczono najcięższe armaty i wmówiono opinii publicznej, że to walka o wolność słowa. A to jest już rzecz niedopuszczalna. Media, które stawiają własny interes ekonomiczny wyżej niż prawdę, mówią o sobie wszystko…
CZYTAJ WIĘCEJ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/538656-ten-protest-nie-dotyczy-wolnosci-slowa-dlaczego-manipuluja