Nie ma chyba dnia, w którym „Gazeta Wyborcza” nie snułaby, mniej lub bardziej otwarcie, rozważań o zagrożeniu bolszewickim, które ma rzekomo reprezentować Prawo i Sprawiedliwość. Sypią się aluzje do PZPR, do III Rzeszy, snuje się absurdalną opowieść o traconej krok po kroku wolności, o ludziach, którzy dla władzy zaprzedali duszę diabłu. Duża część publicystyki to w zasadzie jedno wielkie ostrzeżenie przed paktem z Mefistofelesem, który niszczy ludzkie dusze.
To cenne rady i ostrzeżenia. Władza zawsze uwodzi, i każdego może zdemoralizować. Nigdy nie brakuje ludzi, którzy dla pieniędzy i wpływów są w stanie przekroczyć każdą granicę. Nie trzeba szukać daleko, wystarczy spojrzeć właśnie na „Wyborczą”, współrządzącą krajem nad Wisłą przez grubo ponad dwie dekady. Teraz tej władzy już nie sprawuje, a nawet dość kiepsko przędzie, ale co się połamało, to się już nie sklei.
Jeden przykład zrobił na mnie szczególnie potężne wrażenie: nagonka na Zdzisława Kurskiego, syna Jacka, prezesa TVP. Nagonka to zresztą mało powiedziane, to była próba zadania temu młodemu jeszcze człowiekowi cywilnej śmierci. Wywalony na pierwszej stronie, konsekwentnie powtarzany zarzut czynów pedofilskich, molestowania seksualnego, to przecież cios łomem w tył głowy. Podstawy co prawda więcej niż nędzne, sprzed wielu lat, do tego osadzone w kontekście zawodowo-politycznej rozgrywki ojca dziewczyny, ale redaktorom to nie przeszkadzało. Jechali twardo. Dziś dojechali do kolejnego umorzenia. Jak najbardziej zasadnego.
Tej sprawy nie da się opowiedzieć bez przypomnienia podstawowego kontekstu: otóż zastępcą redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” jest Jarosław Kurski, starszy brat Jacka. W istocie to on kieruje gazetą. I ta właśnie gazeta postanowiła zrobić z bratanka naczelnego pedofila. Nie czekając na werdykt sądowy. Nie uwzględniając oczywistych wątpliwości.
Zadawano ciosy tak mocne, jak to możliwe. Brat zadawał je bratu (z deklaracji o „wyłączeniu się” Jarosława Kurskiego z tej sprawy możemy się pośmiać). Zadawał w istocie po bolszewicku. Bo to w Bolszewii i w innych systemach totalitarnych zmuszano ludzi do robienia takich rzeczy, których w normalnych warunkach by nie zrobili. Po to, by nie było już powrotu. Po to, by zniszczyć wszystkie więzi.
Jacka Kurskiego tym atakiem nie zniszczyli. Jego synowi zadali głębokie rany, ale czas nie takie rzeczy leczy. Największą krzywdę zrobili swojemu faktycznemu naczelnemu. To z nim zostanie. To w nim zostanie. A nam zostanie historia, którą warto zapamiętać, bo jest bezcennym przykładem tego, dokąd prowadzi hybris. Zwłaszcza w czasach dekoniunktury, gdy przyzwyczajenie do panowania zderza się z nowymi czasami.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/521138-jacka-kurskiego-nie-zniszczyli-ale-jaroslawa-byc-moze-tak