W niedzielne popołudnie amerykański dziennik „The New York Times” ogłosił, że szef opinii gazety James Bennet odchodzi z redakcji, a jego obowiązki przejmuje (tymczasowo) dziennikarka Katie Kingsbury. Z pracy w gazecie rezygnuje także zastępca Benneta, Jim Dao. Obaj zaś odchodzą pod presją własnych kolegów, którym nie spodobał się umieszczony na łamach gościnny komentarz republikańskiego senatora z Arkansas Toma Cottona. W nim konserwatywny polityk opowiedział się za użyciem wojska przeciwko osobom plądrującym sklepy i niszczącym mienie w toku protestów przeciwko zabójstwu czarnoskórego George’a Floyda, które rozpoczęły się dwa tygodnie temu w Minnesocie, i przetoczyły się przez cały kraj. Redakcyjni koledzy Benneta, w tym laureatka Pulitzera Nikole Hannah-Jones, która zasłynęła uwagą, iż „niszczenie mienia to nie przemoc”, uznali, że komentarz Cottona pod tytułem „Wyślijcie wojsko” (Send in the troops) jest nie tylko rasistowski ale „bezpośrednio zagraża życiu i zdrowiu czarnoskórych pracowników gazety”. „Jako czarna kobieta, dziennikarka, Amerykanka głęboko wstydzę się, że opublikowaliśmy ten tekst” - napisała Hannah-Jones na Twitterze.
Początkowo – jak informuje „Fox News” - wydawca gazety A. G. Sulzberger bronił swojego szefa opinii. „Wierzę w zasadę otwartości. Nawet na te poglądy, z którymi się nie zgadzamy” - napisał Sulzberger w e-mailu do reporterów gazety. Gdy ci zaczęli się jednak buntować, a zewnętrzna krytyka stawała się coraz głośniejsza, Sulzberger zmienił zdanie i nazwał tekst Cottona „obrzydliwym”. Jak informuje portal „The Daily Beast” ponad 1000 pracowników „NYT” podpisało się pod listem wysłanym do szefów działów gazety i zarządu „New York Times Company”, w którym protestowali przeciwko publikacji tekstu Cottona. W mediach społecznościowych dziennikarze gazety na przemian kajali się za „swój błąd” i spierali się z kolegami z własnej oraz cudzych redakcji o to, co wolno pisać a co nie. Dominował pogląd iż są ludzie (Trump, alt-right), którzy nie powinni mieć prawa do głosu oraz opinie „nie do przyjęcia” (bo rasistowskie, seksistowskie, homofobiczne itd.). A o tym, kto może się wypowiadać i na jaki temat powinni decydować ci, którzy „mają rację” i „stoją po właściwej stronie historii”. Zamiast prawdy i fałszu, słuszność i brak słuszności. Bennet próbował się bronic na wirtualnym spotkaniu z redakcją, mówiąc, że „zawsze uważał iż idee, szczególnie te niebezpieczne, powinny być dyskutowane otwarcie, by móc następnie zostać odrzuconym”. Bezskutecznie.
Za mało liberalny
Zdaniem „NYT” tekst Cottona „nie odpowiadał standardom gazety, bo „był niepotrzebnie ostry, co nie służy debacie”. Powinien więc był zostać ocenzurowany. Nie jest to zresztą pierwszy raz, że w nowojorskim dzienniku doszło do buntu. W sierpniu 2019 r. przedmiotem wewnątrzredakcyjnego sporu był taki oto tytuł: „Trump namawia do jedności przeciwko rasizmowi” (Trump urges unity vs. racism). Redaktor wykonawczy Dean Baquet został wówczas zmuszony do złożenia samokrytyki – jak twierdzi „Fox News” - na zebraniu redakcyjnym, gdzie oskarżono go o to, że jest „ za mało liberalny”. A tytuł artykułu został zmieniony (kilkakrotnie) tak, by nie brzmiał już korzystnie dla prezydenta USA. Baquet niedługo potem przyznał publicznie, że „pracownicy gazety a także jej czytelnicy bardzo lubią jak ganimy Trumpa i gniewają się na nas, gdy bierzemy na celownik Joe Bidena”. Dziennikarka działu opinii „NYT” Bari Weiss natomiast twierdzi, że w redakcji gazety toczy się od dłuższego czasu swoista „wojna domowa” między „starymi liberałami (40 +), którzy są za zachowaniem minimum pluralizmu oraz młodymi Millenialsami, którzy są zwolennikami kultury „bezpieczeństwa” - czyli „prawa ludzi do bycia chronionym emocjonalnie i psychologicznie przed poglądami, które mogliby uznać za obraźliwe”. W takim ujęciu sprawy nie ma już żądnego miejsca dla wolności słowa.
Ta osobliwa batalia między starymi a młodymi liberałami toczy się zresztą nie tylko w redakcji „NYT”. Redaktor naczelny „The Philadelphia Inquirer” Stan Wischnowski odszedł w minionym tygodniu (po 10 latach) ze stanowiska, wypchnięty przez własną redakcję. Powód? Artykuł opublikowany na łamach gazety pod tytułem „Budynki także się liczą” (“Buildings Matter, Too,”) o przyszłości miejskiej architektury po masowych zniszczeniach dokonanych w toku demonstracji przeciwko policyjnej brutalności wycelowanej w Afroamerykanów. Tytuł w sposób prowokacyjny nawiązywał do ruchu „Black Lives Matter”. Zbyt prowokacyjnie zdaniem młodych, czarnoskórych dziennikarzy gazety. Wysłali list do wydawcy w którym skarżyli się, że „mają dosyć pokazywania dwóch stron medalu, gdy jest tylko jedna”. Ich zdaniem nadszedł czas by gazeta wkroczyła w XXI „bardziej sprawiedliwy wiek”. Porównywanie życia czarnych do budynków jest rzeczywiście niefortunne, ale zapewne wystarczyłyby przeprosiny redaktora naczelnego (które zresztą wystosował) i zmiana tytułu spornego tekstu. Podwładni Wischnowskiego jednak domagali się jego głowy.
Jest to bowiem dobra okazja do wypchnięcia kolejnego „zbyt mało postępowego” liberalnego weterana (spędził 20 lat w gazecie) z redakcji. W dziennikarstwie XXI wieku nie ma miejsca dla zacofanych dinozaurów. „The Philadelphia Inquirer” zresztą już zapowiedział „odświeżenie składu redakcyjnego” we współpracy ze Stowarzyszeniem czarnoskórych dziennikarzy Filadelfii.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/503878-za-malo-liberalny-czyli-wewnetrzna-wojna-w-nyt
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.