Wszystko to jest więc wielce wątpliwe. Szalenie niepokojące jest także pytanie o cel, który wygląda na czysty atak personalny. Czy wręcz na zlecenie stworzenia materiału i „ustrzelenia” odebrania dobre imienia jego bohaterowi
— mówi portalowi dr hab. Hanna Karp, medioznawca.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Czy na miejscu red. Wojciecha Czuchnowskiego zgodziłaby się Pani uczestniczyć w poufnym spotkaniu między klientem a adwokatem?
Dr hab. Hanna Karp: To jest pytanie o standardy dziennikarskie, o sposoby pozyskiwania źródeł dziennikarskich informacji. Takie zachowanie, ten sposób zdobywania danych jest pod wielkim znakiem zapytania. Podstawowym zadaniem dziennikarza informacyjnego, a zwłaszcza śledczego jest pozyskiwanie informatorów i informacji. Można powiedzieć, że każdy z dziennikarzy informacyjnych na pewnym etapie w jakiś sposób sam określa granice swoich zachowań. Bywa , że musi zdać się już tylko na własne sumienie, mając na uwadze przede wszystkim dobro czytelników i tych, dla których pracuje. Zawsze jednak pojawia się ta czerwona granica. Czy będzie dotyczyć narzędzi, związanych na przykład z technikami pozyskiwania danych, np. różnego rodzaju niejawnych nagrań czy sposobów aranżowania spotkań z informatorami. To są rzeczy trudne. Zawsze. Ale w tej sytuacji – przywołany tu dziennikarz – jawi mi się jako element pewnej rozbudowanej gry. Znika z oczu reporter, pojawia element jakiejś niejawnej taktyki informacyjnej , której finału ostatecznie nie znamy.
Wszystko to jest więc wielce wątpliwe. Szalenie niepokojące jest także pytanie o cel, który wygląda na czysty atak personalny. Czy wręcz na zlecenie stworzenia materiału i „ustrzelenia” odebrania dobre imienia jego bohaterowi.
Jeśli chodzi o pana ministra Szumowskiego, bo to jego wzięto na cel w tym momencie, to jak Pani, jako medioznawca, ocenia trwającą wielopoziomową nagonkę na ministra zdrowia? Najpierw były te plakaty, a teraz obnażenie, jak ta medialna nagonka była planowana…
Nawet jeden wspomniany tu element, a więc to , co rzekomo bez wiedzy i zgody firmy AMS znalazło się w jej reklamach ourtdoorowych. Plakaty polityka, przedstawionego w stroju kawalera maltańskiego okraszone wyzwiskami, wulgarnymi słowami, rodzaju jawnej napaści, mogącej kojarzyć się rodzajem karalnych gróźb, spełniają znamiona publicznego spostponowania osoby, której podstawą działania jest publiczne zaufanie. Polityk ten swoim autorytetem i twarzą zaświadczał wybory, prowadzenie i strategię polskiego rządu w walce z pandemią. To jest szalenie istotne. Minister Łukasz Szumowski poprzez tygodnie walki na froncie z koronawirusem zasłużył sobie na bardzo przychylną opinię Polaków, zyskał duży autorytet, jako lekarz, ale także jako kompetentny polityk, zachowujący zawsze zimną krew, spokój, przedstawiający wyważone opinie. To, co było potrzebne w takiej sytuacji. Jego akcje rosły w sondażach. W połączeniu z akcją tekstów zamieszczanych w „Gazecie Wyborczej” wygląda na centralne uderzenie w postać .
Teraz wielu Polaków, którym wcześniej nawet nie przyszłoby do głowy, podważać autorytet i profesjonalizm prof. Szumowskiego, może mieć wiele wątpliwości, bedąc pozbawionymi właściwie do końca jasnych przesłanek swoich ocen. W polityce jest pewna zasada: kiedy nie można kogoś uderzyć, czy napaść wprost, wtedy należy rozsiewać wątpliwości. Zasada czarnego pijaru, negatywnego informowania. Wydaje się, że właśnie z tym mamy do czynienia.
Akcja, o której mówimy jest prosta i wygląda, że ma jeden cel. Odebrać dobre imię ministrowi rządu Zjednoczonej Prawicy. To element kampanii wyborczej. Nie można wytoczyć poważnych armat przeciwko obecnemu prezydentowi? Brakuje amunicji, żeby uderzyć w premiera, czy w prezesa PiS? Obserwujemy „ostrzał” jego politycznego otoczenia. Choć prezes Prawa i Sprawiedliwości, jak widać po tylu latach ataków, ma jakby wiele żyć i wydaje się być wręcz niezniszczalny. Łukasz Szumowski od kilku miesięcy niemal codziennie pojawiał się w mediach publicznych, był wystawiony na atak. Jednak zachowuje zimną krew, co świadczy o jego klasie.
Jarosław Kurski ostrzegł, że wszelkie bezpodstawne próby naruszania dobrego imienia red. Wojciecha Czuchnowskiego spotkają się ze zdecydowaną odpowiedzią prawną ze strony „Gazety Wyborczej”. Przyznam, że czego innego w takiej sytuacji spodziewałabym się po redaktorze naczelnym, jakiegokolwiek pisma…
W wielu redakcjach jest pewna, właściwie słuszna, zasada, że redaktor naczelny zawsze, kiedy trzeba, broni swojego dziennikarza. Jest ona dobra pod jednym warunkiem, że intencje autora, którego broni redaktor, jeśli ten nawet popełnił błąd, były czyste i uczciwe. W tej sytuacji można mieć wątpliwości, jaki był zamysł, co miała na celu ta publikacja. To nie jest pierwsza sytuacja, kiedy publikacje tej gazety mają bardzo wątpliwe źródła informacji; gdy publikuje się fakty niesprawdzalne, nieweryfikowalne. I to jest wielki problem, zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej, która w tej chwili widać, bardzo się zaostrza a strony toczą „walkę na śmierć i życie”. Wypada tylko mieć nadzieję, że ta atmosfera niebawem się w jakiś sposób zakończy.
Choć nie mam złudzeń, nawet jak już będzie po wyborach, wiele się nie zmieni, ale przynajmniej już będzie jasne, kogo wybrali Polacy, kogo chcą na prezydenta.
W tej „walce na śmierć i życie”, jak to Pani określiła, głównym narzędziem jest de facto dezinformacja, bo w takich kategoriach należy odczytywać ów czarny pijar. Czy nie dostrzega Pani na przestrzeni ostatnich lat zmiany, przesunięcia może roli mediów z narzędzia kontrolnego, trzymającego rękę na pulsie, obserwującego rzeczywistość polityczną do narzędzia czynnie uczestniczącego w życiu politycznym?
Tradycyjne rozumienie funkcji prawdy i jej stróża - dziennikarza jako watchdoga, który staje po stronie przede wszystkim obywatela i jego praw, a więc swojego czytelnika, słuchacza, widza uległa ogromnej transformacji. Dziennikarstwo bardzo się zmieniło, także dzięki rewolucji technologii cyfrowych. Na plus , ale z drugiej strony bardzo zmieniły się zasady wykonywania tego zawodu i sam status dziennikarza. Dziś reprezentuje on przede wszystkim swojego wydawcę, spełnia jego oczekiwania. Ma poczucie, że jeżeli nawet robi coś wbrew swojemu sumieniu, to ten, kto zleca mu określone tematy , stanie w jego obronie i wyprowadzi go z największej opresji. W związku z tym standardy, dotyczące jakości dziennikarstwa, odwoływania się do dziennikarskiego sumienia, do prawdy, zdobywania informacji w sposób potwierdzony wieloma źródłami, weryfikowalny to wszystko to jest coraz głębsza strefa fikcji.
W tej chwili na rynku polskich mediów obserwujemy kanonadę wielkich globalnych koncernów. Ich sytuacja finansowa jest tak dobra, że gdyby tak postanowiły, mogłyby przez długi okres swoje tytuły rozdawać czytelnikom. Nie czynią tego z różnych powodów. I nie chodzi tylko o prasę drukowaną, ale też o media elektroniczne. Można by postawić tezę, że wynik wyborów prezydenckich będzie także rozstrzygnięciem związanym z siłą rażenia poszczególnych mediów. W dużym stopniu to ona zdecyduje o ostatecznej wygranej. Dlatego rola samego dziennikarza jest tak bardzo zinstytucjonalizowana i zmarginalizowana. Obserwujemy zwarcie globalnych komercyjnych instytucji medialnych i gdyby nie było mediów publicznych, radia publicznego, telewizji publicznej, to część Polaków pozostałaby pod względem informowania politycznego w strefie ciszy. Albo całkowitego zagłuszenia, stłamszenia, bez wyboru i alternatywy. Nie miałaby po stronie mediów elektronicznych odpowiedniej siły, która by mogła realizować ich informacyjne oczekiwania. Taka sytuacja byłaby bardzo niebezpieczna, oznaczałaby zawieszenie równowagi-jakkolwiek dziś ułomnej-w systemie informacyjnym demokratycznego państwa. Jeszcze tej sytuacji nie mamy. Jednak jeden z kandydatów na kandydata zagroził, że media publiczne będzie… likwidował. Nie wiem tylko czy razem z dziennikarzami.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/502893-karp-dziennikarz-jawi-sie-jako-element-rozbudowanej-gry