Nie używam słowa „tabloid”, bo nie ma ono w sobie negatywnej konotacji, a nawet według językoznawców dodaje ono dostojności brukowcom. Wyparcie w języku polskim słowa „brukowiec” przez „tabloid” jest dobrze przemyślanym zabiegiem, polegającym na dowartościowaniu za pomocą nazwy obcego pochodzenia czegoś, co powszechnie uznawane jest za rodzaj mediów populistycznych, przesyconych tanią sensacją, często zawierających artykuły oparte na kłamstwie.
Tak samo zresztą jak określenie „fake news” zastąpiło zwykłe kłamstwo, zamieszczane w mediach i Internecie, a „mijanie się z prawdą” eleganckie skomentowanie wypowiedzi kogoś, kto po prostu kłamie.
Po tym krótkim wyjaśnieniu – zagadka. Otóż w jednym z brukowców ukazał się tytuł: „Szydło szokuje na imprezie u kumpla. Ludzie krzyczeli: WYNOŚCIE SIĘ”.
Ponieważ uczono mnie, że tytuł ma nie tylko przyciągać czytelnika, ale w miarę wiernie zapowiadać treść artykułu, poddajmy analizie tytuł i zastanówmy się, jakie pierwsze wnioski można z niego wyciągnąć.
Otóż premier Szydło udała się na imprezę do kumpla. Impreza? Imieniny, urodziny, chrzciny, wesele? A kumpel? Jakiś facet zaprzyjaźniony z panią premier, może z czasów, kiedy pracowała w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa albo była burmistrzem miasta Brzeszcz? I co się stało na tej imprezie? Ludzie krzyczeli „WYNOŚCIE SIĘ”. Pod czyim adresem padały te słowa? No logicznie rzecz biorąc, pod adresem pani premier i jej kumpla, z których obecności była niezadowolona jakaś część uczestników imprezy.
Oczywiście „dziennikarz” brukowca na „imprezie” nie był, a podstawą do napisania tekstu pod wyżej wymienionym tytułem stałą się relacja zamieszczona w „Gazecie Wyborczej”.
Z tą relacją rozprawił się Jacek Karnowski, opisując, jak naprawdę wyglądała ta „impreza” i co się na niej wydarzyło (n. b. w przeciwieństwie do „dziennikarza” brukowca był jej uczestnikiem)
„Impreza” – to mająca miejsce w piątek Krakowie konferencja „Od tolerancji do despotyzmu. Lewicowy marsz na Polskę”.
„Kumpel” – to eurodeputowany prof. Ryszard Legutko.
A kto i pod czyim adresem krzyczał „wynoście się”? Jacek Karnowski tak to opisuje:
„Pod koniec spotkania grupa lewicowych działaczy podjęła próbę zakłócenia jego przebiegu. Zadawane przez nich pytania nie miały celu poznawczego; chodziło w nich o sprowokowanie organizatorów i uczestników spotkania. Co ważne, nie tylko zadawano pytania na kartkach, co przewidywała formuła spotkania, ale także głośno przerywano wypowiedzi, krzyczano, ostro polemizowano, nie pozwalając często dokończyć zdania.” (…)
W relacji „Gazety Wyborczej” oburzenie, że „uczestnicy konferencji Ryszarda Legutki [krzyczeli] w stronę lewicowych aktywistów: >wynoście się<”.
„Może ktoś i krzyknął, ale czego spodziewają się ludzie, którzy przychodzą na nie swoje spotkanie z intencją jego zdemolowania, epatując ostentacyjną wręcz agresją?”
— pyta w swoim tekście Jacek Karnowski.
A teraz parę słów o języku. Ewa Thompson literaturoznawca, profesor literatury porównawczej i slawistyki na Rice University w Houston opublikowała w „Teologii Politycznej” swój felieton pt. Skolonizowana polszczyzna.
Pani profesor, powołując się na badania pochodzącego z Indii anglisty Homi Bhabhy, pierwszego naukowca, który przeanalizował wpływ kolonializmu na język skolonizowanego narodu twierdzi, że sytuacja w krajach Europy Środkowej i Wschodniej jest inna, niż np. w Indiach. Tam i w innych brytyjskich koloniach „kolonizowanie językiem” przynosiło także pozytywne wzorce do naśladowania Brytyjczyków m.in. słownictwo oraz praktykę demokratycznej struktury państwa.
Brak takich pozytywnych wzorców w Europie Środkowej i Wschodniej sprawił, że zdaniem prof. Thompson kolonializm (czytaj: dominacja ZSRR i posłusznego mu aparatu władzy w poszczególnych krajach) przyniósł jedynie skarlenie i zanieczyszczenie języka: „W Europie Środkowej hybrydowość to nie absorbcja użytecznych cech kolonizatora, lecz wulgaryzacja lub orwellizacja języka” .
Wydawać by się mogło, że upadek komunizmu pozwoli także językowi odzyskać suwerenność, jednak zdaniem prof. Thompson ten upadek nie anulował procesu kolonizacji :
” Wprawione w ruch koło obraca się pozornie samodzielnie przez długi czas. Poza orwellizacją języka, boleśnie widoczna jest jego wulgaryzacja. Jedną z przyczyn, dla których nie czytam regularnie „Gazety Wyborczej”, jest nieznośna pogarda dla czytelnika w jej artykułach, przejawiająca się w słownictwie spod kiosku z piwem, typowym dla mediów promujących zaniżenie samooceny czytającego, „GW” promuje wśród Polaków głębokie poczucie niższości. Gombrowicz nazywał to upupieniem”.
I pani profesor podaje przykłady treści tam zamieszczanych: „PO chce wykurzyć PiS” (wyrażenie, sugerujące prymitywizm polskiej polityki, pogardę autorów dla tejże, oraz niczym nie usprawiedliwioną poufałość wobec czytelnika – E.T.); „Odwalcie się od Schetyny”; „Myślałem, że schrzaniłem, skoro doszedłem trzy razy, a ona wcale”.
Ewa Thompson wyraźnie definiuje cel takich zabiegów:
„Wprowadzanie wulgaryzmów do tekstów, które pretendują do „wyznaczania drogi”, jest jednym ze sposobów utrzymywania skolonizowanego narodu na poziomie sugerującym jego niższość w stosunku do bardziej cywilizowanych politycznie środowisk. „Gazeta” w ten sposób mówi do czytelnika: „Jesteś chamem i prostakiem, i nim pozostaniesz. Nie dla ciebie wyrafinowane ważenie słów w „New York Timesie”. Jesteś człowiekiem, który nie ma większych marzeń niż wycieczka na wyspy jakieś tam, ot takim typowym Polaczkiem, który durniem pozostanie na zawsze i którego my tu staramy się trochę w chomąto politycznej poprawności wprowadzić”.
Pani profesor pisze także o budowaniu politycznej godności osobistej. W krajach, które nie doświadczyły kolonizowania, osoby biorące udział w życiu publicznym nie używają wulgarnego słownictwa nie tylko dlatego, że tak ich w domach wychowano, ale przede wszystkim przez szacunek dla zajmowanego urzędu i do suwerennego państwa, które reprezentują.
Gorzka konstatacja pani profesor powinna skłonić do refleksji także polityków, bo i oni przecież posługują się językiem jako narzędziem swojej pracy:
„(…)schamienie to forma skolonizowania. Człowiek skolonizowany nie ma wewnętrznych oporów przeciw używaniu pewnego rodzaju słów, bo „z kiosku z piwem wyszedł i do takiegoż powróci”. Kolonializm podsyca ludzką niedojrzałość. Rządzącym o to właśnie chodziło, aby społeczeństwa ujarzmionego nie dopuścić do dojrzałości, do „wyciśnięcia z siebie prostaka kropla po kropli”, jak to ujął Anton Czechow. (…)Tak jak ryba, polszczyzna psuje się od głowy, tzn. od zdań wygłaszanych przez celebrytów, od słów opowiadających historię i sankcjonowanych przez naukowców, od rozmów najwyższych urzędników państwowych w „Sowie i Przyjaciołach”.
„Impreza u kumpla” bardzo zręcznie wpisuje się w sytuację zdiagnozowaną przez prof. Thompson. Tyle że to przecież brukowiec, który ma właśnie epatować takimi tytułami i treściami podsycającymi istniejącą przecież w ludziach chęć czytania o sensacjach, zbrodniach, romansach, przekrętach, a im bardziej znanych to dotyczy, tym lepiej. A że coraz mniej ma wspólnego z logiką i prawdą, kogo to obchodzi…
I tylko złośliwy chichot może wywołać świadomość, że brukowiec czerpie z tytułu, który mieni się być opiniotwórczym i dla wielu z polskich tzw. elit jest wręcz wzorcem politycznie poprawnego myślenia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/474444-impreza-u-kumpla-czyli-o-wyciskaniu-z-siebie-prostaka