Kto by pomyślał, że „Gazeta Wyborcza” będzie się silić na serwowanie takich kawałków swoim czytelnikom. Dziennik Adama Michnika kreuje redaktora naczelnego „Newsweeka” Tomasza Lisa na ofiarę inwigilacji i szantaży ze strony… dziennikarzy TVP. Tym rewelacjom zaprzecza dziennikarz Telewizji Polskiej Jacek Łęski. - To jakieś bzdury – komentuje.
Był wieczór 15 sierpnia 2018 r., ok. 22. Telefon Tomasza Lisa dzwoni i dzwoni. Dziennikarz nie odbiera, bo to nieznany numer. W końcu przychodzi esemes: „Proszę odebrać, pilne, to sprawy dzieci”
– to nie scenariusz thrillera, ale narracja, jaką „Gazeta Wyborcza” przyjmuje, by opisać… telefon Jacka Łęskiego do Tomasza Lisa.
Według relacji redaktora naczelnego „Newsweeka” Łęski miał powiedzieć:
Cześć, Jacek Łęski. No co, piszecie artykuł o Jacku Kurskim, no to teraz się nie dziw, TVP zajmie się twoją rodziną i dziećmi.
Jednocześnie „Wyborcza” podkreśla, że „Newsweek” przygotowywał tekst o Jacku Kurskim „bardzo dla niego niewygodny”.
Jacek Łęski potwierdza, że zadzwonił do Lisa, ale samą rozmowę wspomina zupełnie inaczej.
Rzeczywiście 15 sierpnia 2018 r. odbyłem rozmowę telefoniczną z Tomaszem Lisem, ale nie miała takiego przebiegu, jak przedstawia to redaktor naczelny „Newsweeka”
– mówi portalowi wPolityce.pl.
Tomasz Lis natomiast prezentuje się w roli ofiary nagonki.
To był ewidentny szantaż
– grzmi naczelny tygodnika.
To jakieś bzdury. Znam Tomasza Lisa, podobnie jak Jacka Kurskiego, od 1992 roku. Kiedy dowiedziałem się o tym, że „Newsweek” zbiera materiały na Jacka Kurskiego, a w zapytaniach, które płynęły do telewizji, były poruszane kwestie życia prywatnego prezesa TVP, uznałem, że jest to przekroczenie pewnej granicy. Ja też mam z Tomaszem Lisem całą historię sporów, ale nigdy właśnie ta granica nie była przekraczana. Nigdy nie były wyciągane kwestie życia prywatnego, żon, bliskich. Uznałem, że naczelny „Newsweeka” łamie niepisaną zasadę. Wtedy rzeczywiście chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do Lisa. Zapytałem, jakby się czuł, gdyby Telewizja Polska zajmowała się jego życiem prywatnym. Przecież to kopalnia tematów
– odpowiada Łęski.
Wcześniej nie mogłem się dodzwonić do Tomasza Lisa, dlatego wysłałem mu sms-a, którego zresztą sam cytuje. Dopiero po tej wiadomości odebrał. Cała rozmowa trwała ok. 30-40 sekund. Po prostu powiedziałem mu, co myślę. Zaznaczyłem, że to przekraczanie pewnych granic i że takich standardów nie powinno się promować
— dodaje. Tak natomiast Lis przedstawia swoją reakcję:
Krzyknąłem tylko: Nie jesteście żadnymi dziennikarzami, tylko ubolami. I rzuciłem słuchawką.
A jak zakończenie rozmowy wspomina Łęski?
Nie pamiętam dokładnie odpowiedzi Tomasza Lisa na moje słowa. Wiem, że zareagował bardzo brzydko, niegrzecznie i rzucił słuchawką. Spodziewałem się tego, że redaktor naczelny „Newsweeka” będzie odpowiadał o tej rozmowie niestworzone rzeczy. O całej sprawie już zapomniałem. Uznałem, że nie było tematu. Zresztą w tekście „Newsweeka” o Jacku Kurskim kwestie prywatne zostały pominięte. Uznałem, że Tomasz Lis wziął sobie moją uwagę do serca. Tymczasem po roku temat wraca
– relacjonuje.
Na tym nie koniec rewelacji „Gazety Wyborczej”. I to jakich!
Dzień po telefonie Łęskiego nad domem Lisa krążył dron – skierowała go tam redakcja reportażu TVP.
Rzekoma ofiara inwigilacji nie przebiera w słowach.
Nie mieściło mi się w głowie, by była to akcja zorganizowana przez TVP, brałem pod uwagę, że to może być prowokacja. Pracuję w mediach 30 lat i nie spotkałem się z tym, by ktoś choć pomyślał o takich gansgterskich metodach. A w TVP Kurskiego pomyślał, publicznie przedstawił pomysł i wprowadził go w życie
– grzmi Tomasz Lis.
Chciano Lisa wystraszyć
– twierdzi na łamach „Polityki” były dziennikarz TVP Mariusz Kowalewski. Ten sam dziennikarz zarzuca swojej byłej redakcji zbieranie haków na różnych ludzi. Telewizja Polska stanowczo zaprzecza tym rewelacjom.
Historie o dronie nad domem Tomasza Lisa to już kompletne bzdury. Jedyny dron, jaki latał w tym czasie, to dron redakcji „Faktu” (należącego do Ringier Axel Springer), która filmowała z góry dom Jacka Kurskiego. Zdjęcia ukazały się zresztą w tabloidzie
– komentuje Łęski.
Jednocześnie nie chce odnosić się do rewelacji byłego pracownika TVP.
Z tego, co wiem Mariusz Kowalewski ma bardzo trudną sytuację osobistą i choćby z tego względu nie chciałbym komentować jego wypowiedzi
– podkreśla.
Sam Lis o rozmowie ze swoim wieloletnim znajomym Jackiem Łęskim zawiadomił… Prokuraturę Rejonową w Warszawie.
Jacek Łęski użył groźby bezprawnej w trakcie rozmowy telefonicznej, zagroził, że TVP SA zajmie się żoną, rodziną, dziećmi
– pisał w zawiadomieniu.
Prokuratura rejonowa przekazała sprawę okręgowej, ale nie dopatrzono się znamion czynu zabronionego i odmówiono wszczęcia śledztwa. Lis nie dał za wygraną i zaskarżył decyzję prokuratury, ale sąd ją podtrzymał.
To jednak nie przeszkodziło dziennikarce „Wyborczej” Agnieszce Kublik stawiać Łęskiemu pytanie z tezą, dlaczego groził Lisowi.
Nie będę odpowiadał na takie pytania i nie życzę sobie takich telefonów
– odpowiedział dziennikarz TVP.
Najwyraźniej „Gazeta Wyborcza” zwietrzyła kolejną szansę na rozpętanie burzy wokół Telewizji Polskiej. Tym razem za sprawą histerycznych reakcji Tomasza Lisa. Jednak wszystko wskazuje na to, że i tym razem te próby spełzną na niczym.
gah
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/462499-szantaz-i-dron-nad-domem-lisa-leski-to-jakies-bzdury