W tygodniku „Polityka” ( nr 2, 9.01-15.01, 2019) znalazłem interesujący artykuł Adama Krzemińskiego pt .„Zmyślona prawda”. Krzemiński pisze o aferze związanej z reporterem „Spiegla”, Claasie Relotiusie przyłapanym na zmyślaniu tekstów. Jego zdaniem jest on uosobieniem mediów, które zamiast faktów oferują czytelnikom terapię. 33-letni Claas Relotius absolwent renomowanej hamburskiej szkoły dziennikarstwa był w „Spieglu” na stałe od niespełna dwóch lat. Przedtem jako wolny strzelec pisywał do innych czołowych niemieckich gazet. Miał dobry styl, przynosił wywiady z trudno dostępnymi osobami. Jeździł po świecie. Jego reportaże w ‘Spieglu” były przyjmowane entuzjastycznie. Posypały się nagrody, wyrazy uznania. Ale został nakryty przez kolegę, którego uderzyły między innymi topograficzne niedokładności – góry w miejscowości gdzie jest płasko jak na stole. Adam Krzemiński opisuje jaką ta afera wywołała dyskusję w niemieckim dziennikarskim świecie. Przede wszystkim zauważono, że dziennikarstwo nie oświeca już rzeczywistości, tylko rozpuszcza ją w pięknych historiach. Ta dyskusja którą referuje Krzemiński, ujawnia kryzys niemieckich mediów, które zaczęły uprawiać dziennikarstwo marketingowe oparte na badaniach rynku i rozeznaniu nie tego co jest, a tego co „ludzi kręci”. Nie pisze, jak przystało na lewicowca, o dyktaturze politycznej poprawności, która panuje w Niemczech w dyskursie publicznym. Ta negatywna ewolucja mediów, czyli swoista ucieczka od rzeczywistości spowodowała, że Relotius, który jest bez wątpienia uzdolnionym pisarzem, mógł w takim świecie zaistnieć. To jest świat postmodernistyczny, w którym przedmiotowa prawda nie istnieje, są tylko interpretacje. Ta sytuacja rodzi pytanie, czy w świecie takich mediów demokracja jest możliwa? Krzemiński nie stawia tego pytania wprost, ale intencja całego artykułu a także przywołane, pełnie zaniepokojenia głosy tuzów niemieckiego dziennikarstwa taką obawę zdradzają. Zdanie podsumowujące artykuł brzmi: „Obrona reputacji i standardów klasycznego dziennikarstwa jest kluczowa i dla przyszłości samych mediów, i dla demokracji, której dotąd służyły.” W tzw. polskiej prasie prawicowej, głosy o kryzysie niemieckiego dziennikarstwa pojawiają się od dawna. Mimo tego nikomu w Niemczech nie przyszło do głowy bronić zdolnego, młodego pisarza udającego reportera jakim jest Relotius.
Afera Claasa Relotiusa przypomina do pewnego stopnia zamieszanie jakie rozpętało wydanie przez Artura Domosławskiego w 2010 roku książki „Kapuściński - non fiction”.
Ryszard Kapuściński przez lata uchodził za mistrza reportażu i był najczęściej obok Stanisława Lema, tłumaczonym polskim autorem. Zatem był niekwestionowanym autorytetem, bo podziwianym na Zachodzie. Miał to niebywałe szczęście - jak mawiał - że gdy zjawiał się na przykład w Afryce, wybuchały tam właśnie rewolucje. Domosławski, przyjaciel i uczeń napisał wielką książkę demaskującą Kapuścińskiego. Oczywiście za sprawą podziwu i miłości dla mistrza. Jeździł po świecie śladem sławnego reportera. Taki wysiłek może inspirować tylko miłość. Żona pisarza wytoczyła Domosławskiemu proces, który ciągnął się kilka lat, i który biograf Kapuścińskiego w końcu wygrał.
Domosławski postawił tezę, że wiele z tego, co napisał Kapuścinski było obliczone na tworzenie efektu mitotwórczego, na kreowanie własnej legendy. Kapuściński był bardziej pisarzem niż reporterem. Domosławski przebadał bardzo gruntownie życie miłosne swego nieżyjącego przyjaciela. Książka wywołała dyskusję nie o standardach etycznych dziennikarstwa, tylko czy Domosławski miał prawo taką książkę napisać. Autorytet Kapuścińskiego jako mistrza reportażu nie ucierpiał. Ustanowiono prestiżową nagrodę jego imienia. Nagrodzie towarzyszy akcja edukacyjna, mająca na celu propagowanie twórczości Ryszarda Kapuścińskiego wśród uczniów warszawskich szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych. Młodzież co roku czyta inny utwór Kapuścińskiego, który staje się inspiracją do przedstawienia własnej pracy – jak jest napisane na stronie internetowej nagrody.
Niekwestionowany autorytet dziennikarski Daniel Passent, nie miał dylematów podobnych do niemieckich redaktorów, gdy w lutym 2010 roku pisał o książce Domosławskiego: „Domosławski odsłania tajemnice warsztatu Kapuścińskiego, ile w jego książkach było prawdy, czy w związku z tym pozostają one nadal reportażami, czy już fikcją. Kluczowe zdanie książki brzmi mniej więcej tak: jeżeli razi cię ta książka na półce „Literatura faktu”, to przestaw ją na półkę „Literatura piękna”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/435175-kapuscinski-non-fiction-a-sprawa-claasa-relotiusa