We własnym kraju niemieckie media zachowały zdrowy rozsądek po zamachach na niemieckich polityków, wobec Polski – wręcz przeciwnie.
25 kwietnia 1990 r. podczas wiecu w Stadthalle Mülheim w Zagłębiu Ruhry Adelheid Streidel zaatakowała Oskara Lafontaine’a, kandydata SPD na kanclerza Niemiec. 42-letnia Streidel podeszła do Lafontaine’a z bukietem róż i tomem poezji, gdy ten wychodził z hali. Wcześniej próbowała wejść na scenę, ale nie pozwolił jej na to funkcjonariusz policji. Gdy Lafontaine wychodził, zrobiło się zamieszanie i Adelheid Streidel bez trudu znalazła się przy nim. Kobieta podała Lafontaine’owi kwiaty i poprosiła o autograf. Sekundę później dźgnęła go rzeźnickim nożem w szyję, milimetry obok tętnicy szyjnej. Lafontaine przeżył. 12 października 1990 r. zamachowiec Dieter Kaufmann postrzelił po wiecu wyborczym w Oppenau (Badenia-Wirtembergia) Wolfganga Schaeublego, wtedy ministra spraw wewnętrznych Niemiec, wcześniej szefa urzędu kanclerskiego, najbardziej zaufanego współpracownika kanclerza Helmuta Kohla. Schaeuble przeżył (obecnie jest przewodniczącym Bundestagu), ale jest do dziś sparaliżowany od pasa w dół. 13 stycznia 2019 r. podczas masowej imprezy w Gdańsku zamachowiec Stefan Wilmont zaatakował nożem prezydenta Gdańska. Pawła Adamowicza nie udało się uratować.
42-letnia Adelheid Streidel leczyła się psychiatrycznie. 36-letni Dieter Kaufmann był notowany na policji w związku z handlem narkotykami, ponadto leczył się na schizofrenię paranoidalną. 27-letni Stefan Wilmont ledwie 8 grudnia 2018 r. wyszedł z więzienia po odsiedzeniu wyroku za napady rabunkowe. On też leczył się na schizofrenię paranoidalną. Po atakach w Mülheim i Oppenau niemieccy politycy oraz media podkreślali, że zamachowcy nie mieli związków z organizacjami terrorystycznymi, nie zaatakowali z powodów politycznych, a tylko wykorzystali publiczne miejsca, tłumy oraz obecność mediów.
Adelheid Streidel nie od razu trafiła do więzienia, lecz najpierw na zamknięty oddział psychiatryczny. Dieter Kaufmann został skazany, ale także najpierw umieszczony w zamkniętym oddziale psychiatrycznym. Po zamachu Streidel nie przyznała się do winy, a oskarżenie jej o próbę zabójstwa uznała za „nonsens”. Mówiła jednak, że chciała zabić jakiegoś polityka, gdyż czuła się przez polityków prześladowana. Po ataku na ministra Schaeublego Dieter Kaufmann twierdził, że doznał „psychicznego i fizycznego terroru ze strony rządu”. A Schaeublego zaatakował jako przedstawiciela rządu i symbol Republiki Federalnej. Stefan Wilmont tuż po ataku na Pawła Adamowicza wykrzyczał ze sceny:
„Siedziałem niewinnie w więzieniu. Platforma Obywatelska mnie torturowała. Dlatego właśnie zginął Adamowicz”.
Nie znalazłem w niemieckich mediach z 1990 r., a także w tych wracających później do zamachów na Lafontaine’a i Schaeublego oskarżeń o nakręcanie nienawiści czy prowokowanie do mordu. Ani przez polityków, ani nikogo innego. Mimo opowieści zamachowców o prześladowaniu przez polityków czy terrorze ze strony rządu niemieckie media nie wpadły na pomysł, żeby przyczyn zamachów szukać w polityce, atmosferze wokół niej czy animozjach miedzy różnymi ugrupowaniami oraz ich zwolennikami. Czego się nie robi u siebie, bez najmniejszych skrupułów robi się jednak w Polsce i opisując zamach na Pawła Adamowicza.
Warszawski korespondent „Sueddeutsche Zeitung” Florian Hassel zacytował komentarz w „Rzeczpospolitej”:
„Czyn Eligiusza Niewiadomskiego, który w 1922 r. po prowadzonej przez prawicę kampanii oszczerstw zamordował liberalno-umiarkowanego prezydenta, stając się bohaterem prawicowych nacjonalistów i miał psychopatyczne skłonności, był elementem ówczesnej polityki”.
Nożownik z Gdańska okazał się „koszmarnym spadkobiercą” Niewiadomskiego. Dodajmy, że naczelny „Rzeczpospolitej” Bogusław Chrabota napisał ponadto:
„Przed wiekiem Niewiadomski, po nim Cyba, a dziś Stefan W. nie żyli w jakimś wyizolowanym eremie, daleko na pustyni – tylko wśród ludzi. Czytali te same gazety, wysłuchiwali tych samych debat, wyrastali w rzeczywistości emocjonalnej, którą wszyscy współtworzymy i jesteśmy za nią odpowiedzialni. Nie byłoby zabójstwa Narutowicza, gdyby nie zbiorowy hejt, którego doświadczył jako głowa państwa wybrana przez mniejszości. Analogicznie mam prawo sądzić, że Stefan W. nie ośmieliłby się targnąć na życie prezydenta Gdańska, gdyby nie nasze przyzwolenie na wyjątkową eskalację nienawiści, jaką fundują nam współczesne media, zwłaszcza społecznościowe – instrument o nieznanym w historii ludzkości zasięgu i mocy. (…) Nasilenie walki politycznej przy okazji trzech następujących po sobie kampanii wyborczych może dać pole kolejnym Niewiadomskim, Cybom czy Stefanom W”.
Reinhard Veser we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” napisał: „Adamowicz był od lat obiektem nienawiści polskiej prawicy”.
Polska prawica od dawna „nienawidziła też Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy”. Philipp Fritz w „Die Welt” napisał o „agresywnym, radykalnym języku” debat między zwolennikami PiS a opozycją. Gabriele Lesser w „Tageszeitung” odkryła „narastający klimat pogromu” w Polsce. Zauważyła też, że „szkalowanie znanych polityków opozycji, krytycznych wobec rządu dziennikarzy i działaczy w rodzaju Jurka Owsiaka jako ‘zdrajców narodu’ jest od przejęcia pod koniec 2015 r. władzy przez PiS chlebem powszednim”. Komentator „Mitteldeutsche Zeitung” zauważył: „Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę”. Zamachy na Oskara Lafontaine’a i Wolfganga Schaeublego wyglądały tak jak atak na Pawła Adamowicza. Ale nie w niemieckich mediach. We własnym kraju zachowały one zdrowy rozsadek, wobec Polski – wręcz przeciwnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/429685-zamachy-jak-atak-na-adamowicza-nie-w-niemieckich-mediach