Dziennikarz „Spiegla” Claas Relotius, wielokrotnie nagradzany za rozmaitego rodzaju zawodowe osiągnięcia, człowiek który wręcz osiągnął już po trosze status celebryty i nazywany był „dziennikarskim idolem swojej generacji (ma 33 lata), okazał się konfabulatorem, czyli po prostu kłamcą. Po prostu wymyślał rozmaite opisywane przez siebie historie, cytował ludzi, z którymi nigdy nie rozmawiał, itd. „Produkował pięknie opowiadaną fikcję” – pisze teraz jego macierzysty „Spiegel”.
O sprawie napisała już na tym portalu Maja Narbutt. Chciałbym nieco uzupełnić jej refleksje, zastanowić się nad przyczynami takich faktów.
Bo takie zdarzenia narastają w całym świecie zachodnim; jest ich znacznie więcej, niż kiedyś. W USA już kilkakrotnie zdarzyły się skandale na miarę niemieckiej sprawy Relotiusa.
Można mówić o wielu przyczynach. Na przykład o tym, że współczesna postać naszej cywilizacji i współczesna postać kapitalizmu kształtuje w ludziach, zwłaszcza ale nie tylko młodych, chorobliwą ambicję. Brak ogromnego sukcesu jest traktowany jako porażka i objaw nieudacznikostwa. W efekcie dziś jesteśmy pod presją, w zasadzie nieznaną naszym rodzicom czy dziadkom. I to na pewno przyczyniło się do intensyfikacji dziennikarskiej nieuczciwości.
Można mówić o słabości redakcji mediów, przez właścicieli redukowanych sukcesywnie od lat, i przez to coraz mniej zdolnych już nie tylko do weryfikacji tekstów, pisanych przez dziennikarzy, ale wręcz do ich redagowania. I to z pewnością jeden z czynników, mających wpływ na sytuację.
Ale istnieje jeszcze inny czynnik.
Idzie mi o, będące stałym elementem świata dzisiejszych mediów, przykręcanie dziennikarzom śruby przez redakcje i zwiększanie przez nie wobec owych dziennikarzy wymagań w sensie ilościowym - czyli po prostu zmuszanie ich do pisania znacznie większej liczby tekstów, niż kiedyś. Te wymagania ilościowe po prostu muszą owocować pogorszeniem jakości. „Wiem, jakie teksty pisał mój mąż, kiedy jeszcze jego redakcja nie zmuszała go do produkcji internetowej, i jakie pisze teraz” – powiedziała mi rok czy dwa lata temu żona dość znanego, i pracującego dla naprawdę znanego medium, zachodniego korespondenta w Warszawie. „Teraz jego artykuły są po prostu znacznie gorsze”.
A skrajnym stopniem pogorszenia jakości jest pójście w fikcję, po prostu.
W Ameryce jeden ze zdemaskowanych kłamców, który był przedtem redakcyjną gwiazdą, w podobny sposób opisywał mechanizm, który doprowadził go do tego, że zaczął zmyślać w swoich artykułach. Potem oczywiście zasmakował w tym i włączyły się inne motywacje - popularność, kasa itd. Ale pierwotne było poczucie bycia zawalonym zamówieniami i ilościowymi wymaganiami, którym w sposób uczciwy nie był w stanie sprostać.
Nota bene jego zdaniem kierownictwo redakcji nie mogło nie zdawać sobie sprawy z tego, że on zmyśla - po prostu gdy się już rozkręcił, to pisał tak wiele, że było jego zdaniem dla wszystkich oczywiste iż jest fizyczną niemożliwością, aby spotkał się czy nawet tylko rozmawiał telefonicznie z tyloma ludźmi. Musiałby przecież w tym celu pracować zupełnie na okrągło. Ale szefowie tolerowali jego proceder, bo to było „prosprzedażowe”. Do momentu zdemaskowania, rzecz jasna.
Innymi słowy – kłam i nie daj się złapać. Póki nie dajesz się złapać, milczymy i odwracamy oczy. A jak dasz się złapać, to nic nie wiedzieliśmy, zrobimy wielkie oczy i cię ukarzemy.
Sprawa Relotiusa ma oczywiście jeszcze inne aspekty. Rzecz dzieje się w Niemczech, kraju gdzie mainstreamowe media są stale oskarżane o bycie tzw. „Lügenpresse”, czyli prasą kłamliwą. Gdzie są one – często słusznie, i zresztą nie tylko w Niemczech, również np.we Francji – obwiniane o świadome cenzurowanie rzeczywistości - w interesie tamtejszych elit, a przeciw siłom określanym jako populistyczne, które ja nazywam tożsamościowymi. Rzecz jasna sprawa Relotiusa zintensyfikuje te zarzuty. I zmniejszy wiarygodność walczących ze zjawiskiem „fake news”. Bo są one kojarzone z anonimowym (często – prawicowym) internetem, a teraz okazuje się, że szanowane media głównego nurtu też kłamią, więc, można argumentować, ich sprzeciw wobec „fake newsów” nie jest motywowany uczciwością i obawą przed destrukcyjnym społecznie zjawiskiem, tylko po prostu własnym interesem, tym materialnym i tym ideologicznym. Że walka z „fake newsami” jest podszyta hipokryzją.
Wszystko to prawda, tylko że przyczyny faktu, iż dziennikarze coraz częściej zmyślają, nie mają przyczyny politycznej. I naprawdę żadnej redakcji nie chroni przed tym zjawiskiem jakakolwiek ideologia, przez tę redakcję wyznawana. Również prawicowa, również tożsamościowa.
W takim świecie przyszło nam żyć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/426678-dlaczego-dziennikarze-klamia