Trudno nie zgodzić się z większością komentarzy publicystów, polityków oraz sporej ilości internautów, zarzucających pani ambasador Stanów Zjednoczonych Georgette Mosbacher przekroczenie dobrego obyczaju oraz – nie wiem, co z dwojga złego w tym wypadku jest gorsze – swoich kompetencji.
Kiedy przeczytałem pierwsze informacje o przesłanie przez panią ambasador na ręce premiera Mateusza Morawieckiego, interwencyjnego listu, w którym broni stacji TVN w sprawie reportażu „Polscy Neonaziści”, przecierałem oczy ze zdumienia. Tym bardziej, iż zdawałem sobie sprawę, że wiadomość o liście i jego treści nie może być fake newsem. Poza szaleńcem lub jakimś agentem obcych służb, chcącym zaszkodzić Polsce w relacjach z Ameryką, nikt nie pozwoliłby sobie na taką nieodpowiedzialność, aby oczerniać niesłusznie ambasador Ameryki w Warszawie.
Niezależnie od bardzo negatywnej oceny tego rodzaju inicjatywy pani ambasador, jaką podjęła, zadałem sobie od razu proste pytanie, jakie mi się narzucało.
— Czy pani ambasador tak dogłębnie śledzi na co dzień wydarzenia medialne i z taką intensywnością aktywnego obserwatora uczestniczy w sporach medialnych, angażując swój autorytet przedstawiciela światowego mocarstwa numer jeden na globie. I jako kto? W jakiej roli? Arbitra? Oskarżyciela? Obrońcy?
Odpowiedź była jednoznaczna. W ostatnich tygodniach w Europie ma miejsce tak wiele ważnych, również z punktu widzenia zainteresowań Stanów Zjednoczonych, wydarzeń, że ambasador musiałaby by być medialnym maniakiem, żeby angażować się czynnie w medialne polskie spory. Tym bardziej, że przecież nie chodzi np. o przeprowadzenie strukturalnych zmian własnościowych mediów (a więc tzw. repolonizacji), lecz o materiał dziennikarski i jego ocenę z punktu widzenia standardów obowiązujących w świecie mediów. Zaś ze względu na reperkusje polityczne dla Polski, idzie tylko o rozstrzygnięcie, czy nie był on manipulacją, noszącą znamiona prowokacji. W sytuacji obecnego rządu, który od pierwszych tygodni jest oskarżany w Europie o sprzyjanie środowiskom homofobicznym, ksenofobicznych, antysemickim i neofaszystowskim, reportaż mówiący o grupie osób czczących rocznicę urodzin Hitlera, staje się wyjątkowo atrakcyjną pożywką dla krytyków i przeciwników obecnego obozu władzy.
Czy wobec tego dziwić może zainteresowanie rządzących ustaleniem prawdy materialnej o kulisach powstania owego reportażu? I to dopiero wówczas, kiedy czystość prawdy zaprezentowanej w reportażu, jest kwestionowana przez organa śledcze? Czy dziwić może prezentacja dorobku śledztwa prokuratury przez inne media? Czy można zakazać innym mediom samodzielne pogłębianie szczegółów związanych z reportażem? Lub zarzucać im, że dławią wolność mediów w Polsce?
Twórcy reportażu mają prawo się bronić i to robią. Kierownictwo stacji telewizyjnej ma prawo stać twardo w obronie swoich dziennikarzy i własnej reputacji i z tego prawa w pełni korzysta.
Skąd więc nagle do sprawy wkracza ambasador przyjaznego nam, to prawda, ale jednak obcego państwa? I to wówczas, gdy w ramach jej obowiązków sprawa jest dla niej praktycznie niemal nie znana, a z pewnością ma czwarto- lub pięciorzędne znaczenie. A na pewno wykracza poza jej uprawnienia.
Otóż wydaje mi się, że pani ambasador została nakłoniona do interwencji przez kierownictwo TVN. Być może impulsem wniesienia sprawy przez TVN na ręce pani ambasador jest fakt, że amerykańska Discovery ma w stacji nieco ponad 32 procent udziałów. Dbając o reputację stacji i jej wizerunek, co przekłada się w ostatecznym rozrachunku na twarda walutę, ludzie kierujący stacją zdecydowali się prawdopodobnie na po trosze ryzykowny krok.
Czemu jednak wmieszała się do tego ambasador Georgette Mosbacher, trudno mi zrozumieć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/media/423077-tajemnica-interwencji-ambasador-w-nie-swoje-sprawy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.